Patrzyłam
prosto w jego szmaragdowe oczy, nie dowierzając temu, co słyszę.
Nathiel
cienistym demonem? Co za absurd! Może zachowywał się chwilami jak
niezrównoważony psychicznie nastolatek, ale nigdy nie zrobił mi krzywdy.
Wątpiłam, aby komukolwiek bezpodstawnie wyrządził jakąś szkodę. Nie mógł być
zły, po prostu nie mógł. Auvrey nienawidził demonów. Jak sam mógł być jednym z
nich? Przecież to zaprzeczenie własnego istnienia!
Młody
łowca najwyraźniej zauważył, że niezbyt spodobała mi się przekazana przez niego
wiadomość, bo przestał się we mnie tak uporczywie wgapiać. Zamiast tego wyjął z
tylnej kieszeni spodni chusteczki i podał mi je. Przez chwilę nie wiedziałam co
z nimi zrobić. Przecież nie zamierzałam płakać. Raczej.
– Krew –
powiedział, dostrzegając moje pytające spojrzenie.
Gdy
usłyszałam to słowo momentalnie zrobiło mi się słabo. Adrenalina powoli opuszczała
moje ciało, wobec czego naturalne znieczulenie przestało działać, a ból wrócił
we władanie. Wybrałam większe zło – krwawiący nos. Szyja mogła poczekać,
tętnicy ta przeklęta wampirzyca mi przecież nie przegryzła.
–
Złamała ci nos? – spytał Nathiel, marszcząc czoło.
– Skąd
mam wiedzieć? – syknęłam przez zęby. – Nie zdążyłam jeszcze tego sprawdzić.
Nie
byłam lekarzem, ale po krótkim rozpoznaniu na pewno…
Łowca
znienacka ścisnął mój poturbowany nos. Krzyknęłam głośne „ała”. Po policzkach
spłynęły mi niekontrolowane łzy. Ból był na tyle silny, że nie miałam
wątpliwości co do tego, co się stało z moim nosem podczas niemiłego zetknięcia
z nieznaną mi demonicą.
Nathiel
wzruszył obojętnie ramionami.
– Jak
krzyczysz to znaczy, że złamany – odpowiedział beztrosko.
Niech
cię szlag trafi, ty głupi, demoniczny łowco! Od samego początku wiedziałam, że
jest z nim coś nie tak. Latał za mną z nożem, śmiał się jak ostatni diabeł na
ziemi, miał nieludzkie zielone oczy, okropny charakter i... obronił mnie.
Spojrzałam
w rozbawioną twarz demonicznego łowcy. Jego roziskrzone tęczówki mierzyły mnie
od góry do dołu, jakby w kontekście żartobliwego tonu próbowały mnie przesondować.
Nie,
Nathiel nie wyglądał jak demon, z którym miałam do czynienia chwilę temu.
Deaniel wspominał, że demony przebywające od długiego czasu na Ziemi stają się
bardziej ludzkie. Całe zło, które towarzyszy im od momentu ich poczęcia ulega
powolnemu rozproszeniu się. Mój przyjaciel opowiadał, że młody łowca gonił za
nim z nożem już wtedy, gdy był mały. Najprawdopodobniej należał do Nox od
szczenięcego wieku, a co za tym idzie – może nawet nigdy nie był w świecie
demonów? Nie znałam jego historii. Nie wiedziałam o nim nic poza tym, że był
irytującym, pewnym siebie podrywaczem, który jest przeświadczony o swojej
niesamowitości. Miał również poważnego, zrównoważonego przyjaciela i z całego
serca nienawidził demonów. To tyle z mojej znajomości. Nigdy nie potrzebowałam
dowiadywać się więcej, ale teraz, gdy sprawa wymknęła się spod kontroli, moje
myśli zaczęło nachodzić tysiące pytań.
Czym Nathiel
różnił się od normalnego człowieka? Czy było mu trudno ze świadomością, że
należał do rasy, którą gardził? Czy kiedykolwiek wniknął w cień jakiegoś
człowieka i zrobił mu krzywdę? Czy kiedykolwiek uczynił coś na tyle złego, że
zagroził ludzkości? Jaka była jego historia? Skąd ta nienawiść do demonów? I
dlaczego o niczym mi nie powiedział?
Nathiel
wspominał kiedyś, że znalazł się w tajemniczej organizacji zwalczającej
cieniste pokraki na innych zasadach, co oznaczało, że Nox świadomie przyjęło w
swoje progi wrogą istotę. Bardzo intrygował mnie motyw, który kierował wtedy
szefem organizacji. Przeczuwałam, że nie jest to opowieść na krótką pogawędkę
przy herbatce.
– Dalej
jesteś w szoku? – Auvrey wybudził mnie z moich maniakalnych rozmyśleń na temat
jego osoby. Gdybym powiedziała mu, że o nim myślę, zapewne obróciłby to w swoją
zwyczajową, uwodzicielską grę.
–
Jestem – przyznałam szczerze – ale nie sądzę, że świadomość tego, iż jesteś
demonem będzie mi przeszkadzać w naszych relacjach. – W końcu co ten fakt
zmieniał w moim postrzeganiu świata? Zupełnie nic. On wciąż był tą samą osobą
co wcześniej. Nie mógł zmienić się tylko z powodu tej zaskakującej informacji,
którą mnie nakarmił.
– Czyli
przyznajesz, że mnie lubisz? – Nathiel uśmiechnął się w najbardziej
uwodzicielski sposób jaki potrafił i puścił mi oczko.
– Wręcz
przeciwnie, nie przepadam za tobą – powiedziałam szczerze, patrząc mu prosto w
oczy bez skrępowania. Mimo krwawiącego, złamanego nosa, zniekształconego głosu,
poharatanej szyi i potarganych włosów, wciąż zachowywałam się jak zamrażarka w
ludzkiej skórze. Nie mogłam nic na to poradzić. Nie przepadałam za lichymi
podrywami Auvreya. Nawet jeśli mnie ocalił, nie zamierzałam rzucać mu się w
ramiona i okazywać bezgraniczne uwielbienie. Przecież był narcyzem, sam
powinien się dowartościować.
Chłopak
nie zraził się moją wypowiedzią. Uznał ją za żart, w końcu jego zdaniem nie
było możliwe, aby ktokolwiek go nie lubił. Wszystkie kobiety padały mu do stóp.
Obawiałam się, że byłam z tego gatunku, który nigdy się nie zakochuje, a swoje
uwielbienie kieruje na serialowych aktorów, którzy byli uosobieniem idealności.
Nathiel
wstał z ziemi, otrzepał swoje czarne spodnie i podał mi dłoń. Przyjęłam ją,
inaczej wciąż bym tutaj siedziała i gniła. Za bardzo pulsowało mi w głowie,
żeby samej się podnieść i na dodatek utrzymać równowagę. Łowca był dla mnie dobrą,
tymczasową podpórką.
–
Dlaczego ukrywałeś to, że jesteś demonem? – spytałam, kiedy przeniosłam się już
do chwiejnego pionu. Chłopak oglądał się za siebie, jakby sprawdzał, czy aby na
pewno jesteśmy bezpieczni. Najwyraźniej byliśmy, bo już po chwili spojrzał na
mnie z nikłym, uspokojonym uśmieszkiem.
– Nie
ukrywałem. Po prostu nie czułem potrzeby mówienia o tym – odpowiedział
spokojnie, wzruszając beztrosko ramionami.
A może
próbował to ukryć przed samym sobą? Może chciał zapomnieć o tym, kim jest lub
wmówić sobie, że jest tylko i wyłącznie człowiekiem, nie żadnym demonem? Często
tworzyliśmy sobie zupełnie inny niż ten widziany gołymi oczami wizerunek.
Staraliśmy się ukryć swoje wady, fałszując rzeczywistość. Nie zawsze nam to
wychodziło.
–
Jeżeli chcesz, opowiem ci całą swoją historię – dodał po chwili, patrząc na
mnie tak, jakby opowiedzenie komuś swoich demonicznych przeżyć, było czymś całkowicie
zwyczajnym, może nawet trochę zabawnym.
Byłam
człowiekiem, a ciekawość to rzecz ludzka.
***
Mały chłopiec stał pod ścianą, patrząc się z
przerażeniem na ojca. Swoje drobne piąstki zaciskał tak mocno, że po pewnym
czasie stracił w nich czucie. Z trudem powstrzymywał już łzy – nie mógł jednak
zapominać o tym, że surowy rodzic bardzo nie lubił, kiedy jego własne dzieci
się mazgaiły. To nie byli mali ludzie. To były demony, a demony nie posiadały
uczuć. Łzy to domena człowieka.
Młody
umysł starał się przetworzyć wszystko, co zdążył do tej pory zobaczyć w pogrążonym
w ciemnościach pokoju. Na
podłodze leżały trzy nieruchome ciała, z których ulatniał się gęsty i ciemny
dym. Blisko przy samych jego stopach spoczywał starszy brat, którego czarne,
przydługie włosy przytuliły się do dywanu. Nie mógł zobaczyć jego martwego
wyrazu twarzy, ponieważ leżał na brzuchu. Jedyne co rzucało się w oczy to blada,
wyciągnięta na podłodze ręka.
Pod ścianą spoczywała starsza siostra, która
miała szeroko rozwarte w zdziwieniu oczy. To pierwszy i ostatni raz kiedy
wyraziła zdziwienie – na co dzień należała do osób, które nie wykazywały się
zbyt dużą emocjonalnością. Była najspokojniejsza z całego rodzeństwa.
Na samym środku pokoju, niczym martwa
królowa, leżała jego własna matka. Kosmyki kruczych, poskręcanych włosów
okalały jej oczy, nos i rozwarte w niemym krzyku usta. To na nią patrzył
najdłużej. Nie mógł uwierzyć w to, że została pozbawiona życia. To po prostu
nie było możliwe. Jego ojciec mógł żartować, prawda? Nóż, który trzymał w ręku
był tylko po to, aby go przestraszyć. Często to przecież robił, prawda?
Sprawiał, że cała jego rodzina kuliła się w strachu, a potem odchodził,
zarzucając swoją szeroką peleryną na wietrze.
Czuł, że pod wpływem płonącego spojrzenia
ojca zaczynają trząść mu się nogi. Ten wysoki, postawny mężczyzna wyglądał teraz
jak najprawdziwszy, przerażający demon. Kocio zmrużone oczy błyszczały mu
złowrogo w ciemnościach, zupełnie jakby rozważały, czy pozbyć się ostatniego
członka swojego rodu, czy może go oszczędzić.
Chłopiec nie wytrzymał presji, którą wywierał
na nim ojciec. Zasłonił oczy bladymi rączkami, powtarzając w myślach, że to tylko
zwykły koszmar. Słowa wypowiedziane w myślach, z czasem nieświadomie, zaczęły
wydobywać się z jego ust.
–
Koszmar?! – wrzasnął ojciec. Pod wpływem jego silnego głosu, chłopiec
niespokojnie drgnął. –
Czas, abyś wreszcie zrozumiał, czym jest prawdziwy świat demonów! Nie ma w nim
miłości, nie ma litości, nie ma nawet rodziny! To tylko cholerne
przyzwyczajenia ze świata ludzi!
Malec
zabrał ostrożnie dłonie z twarzy. Jego mina odznaczała się dziecięcym
niezrozumieniem. Nie wiedział o co chodzi ojcu. Od maleńkości żył w świecie
ludzi i nie pojmował, czym tak naprawdę kierują się demony. Żył na
przedmieściach razem z matką i dwójką rodzeństwa, całkowicie oddalony od
Królestwa Nocy, o którym tak wiele opowiadał mu starszy brat. Ojciec nie
mieszkał z nimi. Pojawiał się u nich sporadycznie, zazwyczaj wywołując ogromne
zamieszanie. On krył się wtedy w kącie, zatykając uszy, żeby tylko nie słyszeć
jego donośnego głosu. Nigdy nie rozumiał sprzeczek rodziców. Mama wolała mieszkać
w świecie ludzi, ojcowi zaś bardzo się to nie podobało – każda ich rozmowa
toczyła się wokół tego męczącego tematu. Ostatnim razem zagroził, że pozabija
całą rodzinę. Malec płakał wtedy, tuląc się do matki i powtarzając, że nie
chce, żeby tak to się skończyło, a ona głaskała go powtarzając z uśmiechem, że
ich obroni. Czy naprawdę zdołała? W tym maleńkim świecie pozostał tylko on i
ojciec.
Mężczyzna podszedł do syna i chwycił go
gwałtownie za koszulkę. Chłopiec nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Zastygł w
bezruchu i spojrzał w błyszczące gniewem oczy ojca – dostrzegał w nich swoje
własne odbicie.
Czy czekał go taki sam los? Kiedy już to się
stanie, dołączy do swojej rodziny i będzie tak samo jak dawniej? Przecież
demony też mogą iść do nieba, prawda? On nigdy nie był zły, tak samo jak jego
mama, siostra i brat.
Ojciec
uśmiechnął się nagle z wyższością. Ku zdziwieniu malca, odrzucił nóż, którym
popełnił potrójną zbrodnię, a ten potoczył się ze stukotem po drewnianej
podłodze. Srebrne ostrze błysnęło w ciemnościach, jakby ostrzegało chłopca
przed myślą o ucieczce.
–
Zostawię cię przy życiu – syknął demon, nachylając się tuż nad uchem syna. –
Masz szansę na obranie właściwej drogi. Pokaż, że jesteś prawdziwym demonem, a
nie zwykłym ścierwem, jak reszta twojej rodziny. – Ostatnie słowa wypowiedział
ze zjadliwą ironią, która sprawiała, że chłopca przeszyły dreszcze.
Mężczyzna
odrzucił syna jak zepsutą zabawkę, której los przestał go nagle obchodzić. Pięciolatek
nie zdołał złapać równowagi przez co odbił się od ściany i wylądował obolały na
podłodze. Nie czekał aż ktoś pomoże mu wstać, sam podniósł się chwiejnie do
góry, bojąc się o to, że ojciec za chwilę zmieni zdanie i zechce się go jednak
pozbyć. Ponownie wbił w ojca niepewne spojrzenie przestraszonego zwierzęcia. On
jednak nie uraczył go swoją uwagą. Bez słowa wyszedł z domu, zostawiając go
samego w otoczeniu chaosu i trzech, nieruchomych ciał.
Malec
nie wiedział tak naprawdę, ile czasu minęło, zanim zdołał się ponownie
poruszyć. Był sparaliżowany strachem, który owijał się wokół jego maleńkiego
ciała jak jadowity wąż, szykujący się do śmiertelnego ataku. Bał się, że ojciec
lada moment wróci, że się rozmyśli i postanowi go zabić. Wiedział, że jest
nieobliczalny i agresywny. Był zdolny do każdego czynu.
Dopiero
po kilkunastu minutach trwania w bezruchu, mały demon odważył się na
jakikolwiek ruch, który zagłuszyłby śmiertelną ciszę. Chciał się upewnić, czy
to wszystko nie jest tylko i wyłącznie złym snem, z którego w środku nocy
zbudzi go mama. Tak bardzo pragnął wypłakać się teraz w jej ramionach,
opowiedzieć jej o tym okropnym koszmarze, który nigdy miał się nie wydarzyć…
– Mamo?
– spytał cicho, spoglądając niepewnie na ciało swojej rodzicielki. Teraz
poświata księżyca wdzierała się do środka, oświetlając swoim blaskiem całe pole
makabrycznego zdarzenia.
Z
trudem oderwał się od ściany i na drżących nogach podszedł do najważniejszej
osoby w swoim życiu. Chwilę stał nad jej bladym ciałem, uważnie ją obserwując,
zupełnie jakby oczekiwał, że lada moment podniesie się z podłogi i wykrzyknie
wesoło, że to był tylko żart. Ona jednak nie drgnęła. W końcu uklęknął przy niej i
niepewnie szturchnął ją dłonią. Ciemny dym imitujący demoniczną krew już dawno
przestał się unosić nad jej ciałem.
–
Mamusiu? – Chłopiec raz jeszcze szturchnął kobietę dłonią. Jego starania nie
przyniosły oczekiwanego skutku.
W jego
zielonych oczach pojawiły się drobne łezki. Próbował je wstrzymać ze wszystkich
swoich maleńkich sił – zaciskał pięści, usta, oczy, ale to nic nie pomagało. Jego drżące powieki wydały
na świat cały szereg płaczliwych emocji, które spłynęły wodospadem po jego
policzkach. Niewielkie ciało drżało od nadmiaru gromadzących się w nim uczuć –
zwiastowały one niechybny wybuch.
– Mamo,
tata żartował, prawda? – zapytał drżącym głosem. – Mówiłaś, że wy się nie
kłócicie, tylko sobie żartujecie – mówiąc to, przetarł rączką oczka. – Anne i
Soriel też żartują, prawda? – Przerwał i spojrzał na każdego członka rodziny z
osobna. – Będę już grzeczny, obiecuję, dlatego… dlatego otwórzcie oczy! –
Cieniutki głosik pełen rozpaczy poniósł się echem po pustym i zimnym
mieszkaniu.
Drobny
uśmiech przepełniony nadzieją wkrótce zniknął z twarzy pięciolatka.
– Wy
nie żartujecie – podsumował spanikowanym głosem, podnosząc się chwiejnie z
podłogi. W przerażeniu zaczął się cofać pod samą ścianę. – Ja tego nie chcę! –
wykrzyknął, po czym rozpłakał się jak małe dziecko, którym w rzeczywistości
wciąż był.
Nie
wiedział dlaczego, ale jego nogi nagle same zaczęły się cofać ciało do tyłu. Nie
chciał tu tkwić, nie chciał już dłużej patrzeć na osoby, które nigdy więcej do
niego nie przemówią, nie uśmiechną się do niego, nie przytulą go… Nic tu po
nim. To już nie jest jego dom. To cmentarzysko demonów pogrążone w bezwzględnej
ciszy.
Postawił
trzy kroki w stronę drzwi, a potem wybiegł z domu, zanosząc się
najboleśniejszym płaczem, jaki kiedykolwiek wydobył się z jego klatki
piersiowej.
***
Milczałam.
Twarz
Nathiela nie wyrażała żadnych emocji. Patrzył się przed siebie, jakby wspominał
losowe, nic nieznaczące zdarzenie, niemające żadnego wpływu na jego życie. Udawał
czy był w tym momencie zupełnie ze sobą szczery? Co tak naprawdę działo się
wewnątrz tego szalonego łowcy? Czy bolało go to, że na nowo przeżywał najgorsze
koszmary dzieciństwa? Czy może zbyt często przywoływane obrazy przestały mieć
dla niego jakiekolwiek znaczenie?
Patrzyłam
na Auvreya od dłuższej chwili, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa. Pierwszy
raz w życiu byłam tak zszokowana cudzą opowieścią. Moje usta tkwiły w bezruchu,
jakby zostały zamknięte przez niewidzialną kłódkę, do której zgubiono klucz.
Nathiel
nie zważał na moje milczenie, postanowił, że będzie kontynuował historię:
–
Tułałem się przez całą noc po mieście, szukając miejsca, w którym mógłbym się
na dłużej zatrzymać. Nie miałem nawet odwagi na to, aby zaszyć się w jakimś
parku i po prostu usnąć. Ludzie patrzyli na mnie zdziwieni i dopytywali, czy przypadkiem
nie zgubiłem mamy, w końcu kto widział małego dzieciaka pałętającego się późną
godziną po okolicy. – Tu uśmiechnął się ironicznie na boku.
W
pewnym sensie przypuszczenia tych ludzi były prawdziwe. Tyle, że jego matka
miała się już nigdy więcej nie odnaleźć.
– Nie
odpowiadałem na pytania, po prostu szedłem dalej – kontynuował, wzruszając
obojętnie ramionami. – Do tej pory nie wiem, co sprawiło, że taki mały knypek
wpadł na najbardziej niedorzeczną rzecz, jaka mogła mu przyjść do jego
demonicznego łba. – Zaśmiał się, co zwiastowało zapewne jakiś niechybny, ale
miły zwrot akcji. – Wewnętrznie czułem, że nie chcę mieć nic wspólnego z
demonami. Może już wtedy podświadomość podpowiadała mi, że powinienem stanąć na
przeciw tych ścierw i iść przez życie jak zwyczajny człowiek.
Umilkł
na chwilę, pochylając się do przodu i wbijając wzrok w ziemię. Najwyraźniej się
zamyślił.
– Poszedłeś
do organizacji zwalczającej demony? – spytałam, unosząc brwi w zdziwieniu.
– Tak –
odpowiedział. – Widzisz, nieraz przechodziłem z rodzeństwem obok siedziby Nox.
Straszyli mnie, że przebywanie w okolicy, w której urzędują może się dla mnie
źle skończyć. Ponoć łowcy niszczyli każdego napotkanego demona, nie
zastanawiając się nad tym, czy któryś z nich naprawdę robi coś złego. –
Parsknął krótkim śmiechem, jakby chciał zdementować tę plotkę. – Byłem
dzieckiem, które lubiło ryzyko. Nieraz kryłem się gdzieś w krzakach i
obserwowałem to miejsce. Zdarzyło mi się widzieć biegnących łowców, którzy
wykrzykiwali przejętym głosem, że nieopodal znajduje się gromada niebezpiecznych
demonów. Częściej jednak spotykałem małego Sorathiela. Siedział przed
organizacją i zaczytywał się w jakichś książkach. Totalnie go nie rozumiałem. –
Cóż, Sorathiel wyglądał mi właśnie na takiego, który od dziecka nie widział świata
poza literaturą. – Miałem raz okazję zobaczyć łowców w akcji. Może moje zachowanie
było w tym momencie dziwne, w końcu zabijali kogoś, kim ja w rzeczywistości
byłem, ale... – tu przerwał i uśmiechnął się pod nosem – spodobało mi się to.
Tamtej nocy, gdy uciekłem z domu, nogi poniosły mnie do samych łowców. Bez
wahania zapukałem do drzwi ich siedziby.
***
– Ktoś
pukał, czy mi się zdawało?
Młoda
kobieta spojrzała z zainteresowaniem na swoich towarzyszy. Właśnie odbywali
jedną z cotygodniowych obrad, które
urządzali w celu podsumowania swoich osiągnięć i zaplanowania przyszłych akcji.
Zazwyczaj nikt im nie przerywał, a już szczególnie nie w środku nocy, kiedy
zaczynali swoje łowcze życie, to dlatego wszyscy uznali to zgodnie za omamy
słuchowe wywołane przepracowaniem.
– Mamo, ktoś naprawdę pukał – powiedział mały
blondyn ubrany w dziecięcą piżamę. Spojrzał na swoją rodzicielkę mądrymi,
brązowymi oczami. Kobieta posłała mu uśmiech. Jako pierwsza wstała z sofy i
skierowała się do drzwi. To prawda, że demony czaiły się na nich w mroku nocy, ale
żaden z nich nie odważyłby się dobrowolnie ich odwiedzić, a już tym bardziej
zapukać do drzwi Nox. Demony były gwałtowne – prędzej wbiłyby się szturmem do
ich siedziby, niż grzecznie czekały aż ktoś ich wpuści do środka. To musiała
być jakaś zbłądzona duszyczka, która oczekiwała pomocy. Elisabeth wcale się nie
pomyliła, bo gdy otworzyła drzwi jej oczom ukazał się mały, czarnowłosy
chłopczyk o szmaragdowych, zapłakanych oczach. Spoglądał na nią bezradnie i
kulił się w sobie, jakby sam nie wiedział co tutaj robi. Elisabeth była bardzo
czuła na krzywdę dziejącą się dzieciom. Istniał tylko jeden, mały problem…
– Hugh?
– spytała zaniepokojona, nie spuszczając oczu z wciąż milczącego chłopca, który
wpatrywał się w nią wyczekująco, pociągając cicho noskiem.
Członkowie
organizacji Nox wychylali się, aby zobaczyć kto do nich zawitał. Wszyscy
popadli w zgodne reakcje, które pociągnęły za sobą szereg skrajnych emocji. W
pomieszczeniu zapanował chaos. Spora grupa łowców chwyciła za noże, przygotowując
się do ataku lub obrony, inni unosili się krzykami gniewu i niedowierzania,
jeszcze inni obrzydzeniem.
–
Elisabeth, odejdź stamtąd! – krzyknęła starsza, spanikowana kobieta. Ta sama
osoba skierowała się chwilę później w stronę głowy całego zgromadzenia. – Hugh!
To przecież najprawdziwszy demon! Mały, zielonooki pomiot! Zrób z nim coś!
Mężczyzna
ze stoickim spokojem podszedł do drzwi i stanął obok młodej łowczyni. W
pomieszczeniu zaległa cisza, która od czasu do czasu była przerywana pociąganiem
nosa małego chłopca. Ta chwila trwałaby pewnie wiecznie, gdyby nie mały
pięcioletni blondyn, który stanął obok matki i przyglądnął się uważniej
nowoprzybyłemu rówieśnikowi. Dla poczucia bezpieczeństwa, chwycił za róg
sukienki Elisabeth. Doskonale wiedział, że w kryzysowych chwilach go obroni.
Jego mama była w końcu bohaterką.
– Kim
jesteś? – spytał chłopiec, nie okazując nawet grama strachu.
–
Sorathiel! – oburzyła się jedna z kobiet, która zasilała tylne szeregi łowców. Gdy
dziecko nie zareagowało na jej upomnienie, zwróciła się do jego matki. –
Elisabeth! Co ty wyrabiasz?! Twojemu synowi może stać się krzywda! To demon,
mój Boże, to prawdziwy demon! Czy wy tego nie widzicie?!
Elisabeth
zignorowała oburzony ton głosu swojej koleżanki. Wciąż spoglądała na zielonooką
istotę stojącą w drzwiach. Cierpliwie czekała na jego odpowiedź. Chciała mieć
pewność, że wygląd tego malca nie jest zwodniczy i tak naprawdę nie ma złych
zamiarów.
–
Jestem Nathiel – szepnął intruz, ocierając łzy z polików. Nie mógł płakać przy
kimś, kto mógł się przecież z niego śmiać. Musiał pokazać, że jest dzielny i
niczego się nie boi, a już szczególnie nie łowców!
Wszyscy w organizacji zgodnie milczeli. Nikt
nie opuścił swojego ostrza. Czujne oczy obserwowały uważnie każdy najmniejszy
ruch, którego mógł się dopuścić mały demon.
– Dlaczego tu jesteś? – spytał Sorathiel,
przerywając tym samym dłużącą się ciszę.
– Bo...
Chłopiec
nie dokończył wypowiedzi. Zaczął się przyglądać nienawistnym twarzom, które
były ku niemu zwrócone. Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, dlaczego
przywędrował aż tutaj. Po co tu w ogóle przyszedł? Nikt go tu przecież nie lubił.
Był demonem. Ludzie nie lubili demonów, a już szczególnie nie ci, którzy
pełnili w społeczeństwie rolę łowców. Przecież mógł zginąć i to lada moment!
Nathiel
zaczerwienił się niczym czerwony pomidor, kiedy próbował wstrzymać kolejną,
dziecięcą falę płaczu, następnie nadmuchał policzki jak balon, który mógł lada
moment wybuchnąć. Oczy ponownie zaszły mu łzami. Nie wiedział co może
odpowiedzieć, kiedy sam nie był pewien, co chciał osiągnąć. Miał tylko pięć
lat. Czego mógł chcieć od życia mały chłopiec, którego właśnie pozbawiono matki
i rodzeństwa? Schronienia? Miłości? A może… zemsty? Czym była tak naprawdę zemsta?
– Ja...
– zaczął, wydmuchując powietrze ze świstem. Swoje niepewne spojrzenie utkwił w
Sorathielu, nieporuszonym żadnymi emocjami.
–
Jesteś demonem? – spytał blondyn.
Nathiel
kiwnął niepewnie głową.
– Więc
czego tutaj chcesz?! – wykrzyknął ktoś w tle.
–
Właśnie! Uciekaj, jeśli życie ci miłe! – dodał ktoś inny.
– To
pewnie pułapka! Tam muszą gdzieś czekać inne demony! Specjalnie go tu wysłali!
Chcą nas zwieść płaczącym pomiotem!
Hugh
uniósł rękę do góry i uciszył zgromadzenie. Nie od dzisiaj był szefem
organizacji Nox. Wiedział jak postępować w takich sytuacjach. To, co wiedział
na pewno to to, że nie można nikogo bezpodstawnie osądzać. Demony żyły na tej
planecie od niepamiętnych czasów, wielu z tutejszych bywalców nawet nie miało
okazji poznać, czym tak naprawdę jest zło. Uciekinierów z Królestwa Nocy było w
ich mieście coraz więcej. Bez dogłębnej analizy nie zamierzał wydawać osądu.
– Czego
chcesz, chłopcze? – spytał chłodno. Można było dostrzec, że pod wpływem jego
tonu wiele z członków Nox się rozluźnia. Ufali swojemu szefowi i wierzyli w to,
że wie co robi.
Mały
Nathiel zmierzył niepewnym spojrzeniem starszego pana, który patrzył na niego z
góry nie wyrażając żadnych emocji. Nie smucił się, nie denerwował i nie
cieszył, nie wyglądał również na osobę, która mogła zrobić mu krzywdę. To nie
sprawiło jednak, że przestał się bać. Za jego plecami wciąż znajdował się
szereg wykrzywionych w złości twarzy. Tylko ta pani, która otworzyła drzwi
posyłała mu delikatny, zachęcający do mówienia uśmiech. Przez moment widział w
niej swoją własną zmarłą mamę. To sprawiło, że z jego oczu znów popłynęły niekontrolowanie
łzy.
– Ja...
ja... bym chciał... – zaczął jąkliwe. Jego małe, demoniczne serce biło tak
szybko, jakby chciało wyskoczyć z jego piersi i pobiec w ciemny las, skrywając
się w bezpiecznej norze. Był przerażony. Nie wiedział co zrobić. Może powinien
się wycofać? Może powinien uciec?
Nastała
długa i ciężka cisza. W pomieszczeniu nad głowami łowców unosiła się gradowa
chmura zbudowana z niepokoju, wyczekiwania i wstrzymanych oddechów. To
przytłaczające uczucie sprawiało, że chłopiec tracił dech. I kiedy już myślał,
że w jego małej głowie nie zrodzi się żaden pomysł, nagle zalała go fala
potężnego uczucia, którego nie potrafił jeszcze nazwać. Cały smutek powoli
zaczął przeistaczać się w złość, rozpacz w nienawiść, niepewność w odwagę.
Ściągnął czarne brwi w zaciętości, zacisnął pięści i wziął głęboki, świszczący
oddech. Teraz był już pewien tego, czego
chce.
– Chcę
zabić wszystkie demony! – wykrzyknął na całe gardło, na co reszta zgromadzonych,
która się tego nie spodziewała, podskoczyła do góry.
Wszystkie
złe emocje wybuchły w jego małym ciele. Odważnemu wyznaniu towarzyszył głośny i
przejmujący płacz. Inni milczeli, wpatrując się w siebie nawzajem, jakby nie
wiedzieli, co mogą z tym zrobić. To było oczywiste, że nie zamierzali wierzyć
tej małej pokrace. Demony musiały podrzucić tu tego chłopca, aby odpowiednio
zagrał na ich ludzkich uczuciach.
W końcu który człowiek nie pomógłby małej, zapłakanej przybłędzie? Zapewne
demony z Królestwa Nocy odkryły, gdzie przebywają i postanowiły właśnie dziś wyciąć
ich w pień. Tylko trójka osób z całego zgromadzenia myślała w zupełnie
inny sposób.
Elisabeth
dłużej nie czekając uklękła przed pięciolatkiem. Z kieszeni sukienki wyjęła
chusteczkę i otarła nią delikatnie zapłakane policzki. Nathiel spoglądał na nią
z przerażeniem w oczach. Czy ta pani zamierzała zrobić mu krzywdę?
– C-co
robisz? – spytał lekko przestraszony, robiąc jeden strategiczny krok w tył.
–
Ocieram ci łzy, Nathielu – odpowiedziała łagodnie, obdarzając go ciepłym
uśmiechem.
W tle
znowu rozległy się oburzone okrzyki. Mały był jednak zbyt zajęty wpatrywaniem
się w życzliwą twarz młodej pani, żeby na to zareagować. Tak bardzo
przypominała mu jego mamę, że w oczach znów zebrały mu się łzy.
–
Uciszcie się w końcu! – zagrzmiał Hugh. Silnym ruchem dłoni pociągnął Elisabeth
ku górze i delikatnie odepchnął ją na bok. Teraz w drzwiach stał tylko on.
– Kto
cię przysłał? – spytał. Teraz nie był już taki cierpliwy jak wcześniej. To, co
usłyszał z ust tego malca to jakaś niedorzeczność. Demon chcący zniszczyć swój
gatunek? To nie jest możliwe.
– Nikt!
– wykrzyknął przerażony Nathiel. – Ja sam przyszedłem!
– Po
co?
– Bo...
chcę być taki jak wy! – krzyczał coraz bardziej odważnie, zaciskając przez łzy
swoje małe piąstki. Teraz, kiedy tak daleko zabrnął, nie zamierzał się już
poddawać. Postawił silny krok wprzód, stając naprzeciw wysokiego mężczyzny o
siwiejących włosach, który spoglądał na niego nieufnie z góry.
– Jak
my? Wiesz kim jesteśmy? – spytał szef organizacji, unosząc brew.
–
Łowcami! Widziałem, jak zabijacie demony! Ja też chcę! Nienawidzę ich! Nienawidzę
ich z całego serca!
Wszyscy
milczeli zdumieni szczerymi słowami młodzieńca. Po raz pierwszy odkąd tu
przybył łowcy zaczęli patrzeć na niego w sposób, który powolnymi krokami mógł
przybliżyć ich do wiary w dobre intencje demona.
–
Dlaczego? – pytanie tym razem zadała Elisabeth. Nie przejmowała się zakazami
Hugh. Znowu przybliżyła się do tego odważnego chłopca, który zadeklarował, że
zniszczy wszystkie demony chodzące po tym świecie. Ona jako jedyna widziała w
nim tylko i wyłącznie dziecko, nie potwora, który mógłby komuś zaszkodzić.
– Bo...
bo to dlatego, że mój ojciec zabił mamę, Soriela i Anne – powiedział spokojniej
malec, patrząc prosto w twarz nieznajomej kobiety. Tylko ona sprawiała wrażenie
osoby, która była miła. Wszyscy inni patrzyli na niego w taki sposób, jakby
chcieli wyrzucić go za drzwi.
–
Mieszkasz w świecie ludzi? – spytał Hugh. Chciał mieć pewność, że ten mały
demon nie zrobi nikomu krzywdy.
Nathiel kiwnął głową, ocierając rękawem
potarganej bluzy zapłakane oczy. Wystarczająco dużo się dzisiaj napłakał. Gdyby
jego brat to zobaczył, zapewne by go wyśmiał.
Członkowie Nox nie dawali za wygraną. Wciąż
nie ufali małemu demonowi. Naraz wybuchli gradem zaprzeczeń i uprzedzeń,
wyrażając swoje niezadowolenie krzykami.
– On kłamie!
– Czy wy naprawdę jesteście ślepi?!
– To demon z krwi i kości!
Na czole Hugh pojawiła się zmarszczka
wyrażająca zniecierpliwienie.
–
Uciszcie się w końcu! – zagrzmiał, natychmiastowo uciszając swoich kompanów. Wszyscy
zesztywniali pod wpływem jego silnego głosu, dopiero wtedy się uspokoił. – Czy
nie zdziwiło was to, że on płacze? Żaden
demon mieszkający przez całe życie w Królestwie Nocy, nie jest w stanie uronić
choć jednej łzy! To cecha ludzka!
Nikt
się nie odezwał. Wszyscy mierzyli groźnym wzrokiem chłopca, który ocierał
spiesznie ostatnie uronione łzy, jakby bał się, że ktoś z obcych ludzi je
dostrzeże.
–
Pomyślcie na spokojnie – dodała chwilę potem Elisabeth, spoglądając w tył. Łagodność
rysująca się na jej twarzy ustąpiła miejsca powadze. – Czy normalny demon
przyszedłby tutaj z własnej woli? Czy ryzykowałby życiem, żeby tylko przekazać
nam, że chce zniszczyć swoją rasę? To dziecko! Szczere dziecko. Wystarczy
spojrzeć w jego oczy, aby się o tym przekonać, nie są skażone złem!
Nathiel
spojrzał niepewnie na tę dziwną panią o blond włosach. Broniła go.
– Dajmy
mu szansę – zakończyła łagodnie Elisabeth.
***
Nathiel
uśmiechnął się szczerze na wspomnienie tej sceny. Kobieta, o której opowiadał
wywoływała u niego pozytywne uczucia. Z całej historii wynikało, że była ona
matką Sorathiela. Mogłam się założyć, że to właśnie ona zajęła się wychowywaniem
demonicznego chłopca, w końcu nie bez
powodu dwójka młodych łowców była przyjaciółmi, mimo tak skrajnych zachowań i
charakterów. Musieli się do siebie przyzwyczaić, nawet jeżeli początkowo nie mieli
zamiaru.
–
Ostatecznie zostałem wpuszczony do środka – kontynuował Auvrey. – Wszyscy
patrzyli na mnie wtedy z nienawiścią. Oczywiście z wyjątkiem Sorathiela, jego
matki Elisabeth, która wykłócała się dzielnie o moje pozostanie w organizacji i
Hugh, który chłodno rozważał za i przeciw. Nie bardzo pamiętam jak potoczyła
się ta rozmowa, ale ostatecznie członkowie organizacji Nox postanowili, że
poddadzą mnie czasowej próbie. Zostałem z nimi, ale oprócz Hugh, Sorathiela i
jego rodziców z nikim tak naprawdę nie rozmawiałem. Każdy się mnie bał i omijał
szerokim łukiem – zachichotał, jakby właśnie opowiedział mi jakiś wyborny żart.
Nie wiedziałam co tak bardzo go w tej chwili ucieszyło. Może to wspomnienie
było tak odległe i dziwne, że sam nie był w stanie uwierzyć w to, że coś
takiego miało miejsce? – Przez cały rok byłem pod czujnym okiem członków
organizacji i z czasem zdobywałem ich zaufanie. Elisabeth, jej mąż Arthur i
Sorathiel zastąpili mi rodzinę. Od początku aż do końca byli razem ze mną.
Coś
uległo zmianie w twarzy Nathiela. Jego rozbawiony, iskrzący się radością
uśmiech został zmieniony w lekki grymas niezadowolenia. Wiedziałam do czego
zmierzała historia. Przecież dwójka łowców mieszkała sama. W ich mieszkaniu nie
było żadnego dorosłego. Rodzicom Sorathiela musiało się coś stać.
–
Prawdziwe zaufanie wszystkich członków organizacji zyskałem dopiero wtedy, gdy
zaskoczeni rodzice Soratha zostali zaatakowani przez demony. Niedługo przed
moimi siódmymi urodzinami zabiłem pierwszego demona, ratując tym samym
Sorathiela, który jako jedyny z rodziny Blythe'ów ocalał. – Auvrey zacisnął
gniewnie pięści. To była ta część historii, która najmocniej go zabolała. – Tę
cholerną pokrakę zabiłem z całą nienawiścią, jaką w sobie miałem. Nie
posiadałem jeszcze wtedy własnego noża, zrobiłem to z pomocą exitialis Arthura, który broniąc żony, zdążył
pożegnać się z tym światem. – Westchnął ciężko i wypuścił gniew razem z
oddechem. Teraz jego twarz na nowo pogrążyła się w chłodnej obojętności. Wciąż
nie mogłam zrozumieć tej reakcji. Próbował stworzyć z niej kamuflaż, który
ukryłby jego prawdziwe odczucia, czy pozostawał wierny własnym, naturalnym
reakcjom? – Nigdy nie zapomnę łez Sorathiela. Pierwszy raz widziałem go w takim
stanie. Co całkiem zrozumiałe, nigdy więcej nie zapłakał i w zasadzie przestał
się uśmiechać. Zamknął się w sobie, spoważniał i uciekł w świat książek. –
Skrzywił się na samo wspomnienie przemiany swojego przyjaciela. Najwyraźniej zdecydowanie
gorzej niż Nathiel poradził sobie z bólem po stracie rodziców.
– Mimo
problemów, jakie stwarzałem większości łowców, nie mieli wyboru jak po prostu
mnie zaakceptować. – Zaśmiał się wesoło.
– Dziś mogę się tylko cieszyć z tego, kim jestem. Nie żałuję żadnej decyzji,
jaką podjąłem – mówiąc to, Nathiel skierował spojrzenie ku niebu. – Oczywiście wciąż
nie zmienię faktu, że nie jestem człowiekiem, ale właśnie jak on się czuję. – Tym
razem skierował spojrzenie na mnie.
Moje
usta same wymówiły słowa, których nie zaplanowałam:
– Człowieczeństwo
tkwi w tym, kto zachowuje się jak człowiek, a nie po prostu nim jest.
Auvrey
patrzył w moją twarz, początkowo nie wyrażając żadnych emocji. Wyglądał tak,
jakby poważnie zastanawiał się nad tym, co mu właśnie przekazałam. Ostatecznie
obdarzył mnie jednak łagodnym uśmiechem, jaki rzadko gościł na jego twarzy.
Podał
mi dłoń, a ja bez namysłu ją chwyciłam. Oboje podnieśliśmy się z ławki. Miałam
wrażenie, że gdy patrzyliśmy sobie w oczy świat nagle się zatrzymał. Oto
nawiązała się między nami całkowicie nowa więź. Nie, nie była to miłość, ani
nawet przyjaźń, raczej jakiś dziwny, niewyjaśniony pakt oznaczający pełne
zrozumienie oraz akceptację. Czułam, że moje nastawienie do Nathiela ulega
zmianie. To coś na zasadzie respektu. W końcu poznałam jego historię i poniekąd
przestałam postrzegać go jako świra, który uparcie goni za demonami. Teraz nie
dziwiłam się jego obsesji. Może to zbyt odważne stwierdzenie, nawet jak na moje
chłodne rozważania, ale muszę przyznać, że w niewielkim stopniu polubiłam tego
skretyniałego, demonicznego łowcę. Jak bardzo potrafiło się zmienić nastawienie
człowieka, kiedy dogłębniej kogoś poznawał.
– Mogę
cię jeszcze o coś spytać? – Spojrzałam na niego uważnie, niczym badająca sprawę
dziennikarka. Mój wrodzony instynkt nakazał mi wyzbyć się nurtujących mnie
pytań, w celu oczyszczenia umysłu płonącego żywą ciekawością.
– Wal.
– Nathiel wzruszył obojętnie ramionami, znów grając wyluzowanego nastolatka.
– Czy
spotkałeś jeszcze kiedyś swojego ojca?
Nie odpowiedział
na to pytanie od razu. Najpierw włożył ręce do kieszeni i wbił spojrzenie w
ziemię. Wyglądał jakby starał się ukryć wykwitający na jego ustach ironiczny
uśmieszek. Chyba jeszcze nie wiedział, że jestem dobrą obserwatorką i nic nie
ukryje się przed moim głodnym wniosków spojrzeniem.
– Nie,
nie spotkałem go, ale to tylko kwestia czasu – odparł krótko. Z jego twarzy mogłam
wyczytać, że to spotkanie nie będzie zaliczało się do miłych. Zapewne skończy
się śmiercią któregoś z nich. Wolałabym osobiście, aby tą poszkodowaną osobą
był jego ojciec. Zasługiwał na karę za to, że zniszczył życie swojemu synowi.
– To
wszystko o co chciałaś mnie spytać? – Nathiel spojrzał na mnie z ukosa. Dopiero
teraz zdałam sobie sprawę z tego, że przez cały ten czas nie zgrywał głupiego,
zapatrzonego w siebie nastolatka, którego interesowało tylko i wyłącznie jego
własne dobro. Zachowywał się jak całkiem normalny człowiek, który wiele w życiu
przeszedł. Na dodatek był moim wybawicielem. Nie poznawałam go.
Kiwnęłam
niepewnie głową, próbując zrozumieć tę nagłą odmianę.
–
Dobra, w takim razie pozwól, że zabiorę cię do miejsca, gdzie zaczęła się moja
historia. – Nathiel puścił mi oczko i uśmiechnął się tak szeroko jak
rozentuzjowane dziecko, które zamierzało pochwalić się w przedszkolu nową zabawką.
Spojrzałam
na niego pytająco, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień.
– Hugh
dowiedział się o tobie i całej tej sprawie z nożem, który trzymasz w
szufladzie. Przeklęty Sorathiel jak zwykle nie potrafił trzymać języka za
zębami – warknął pod nosem. Po swojej krótkiej tyradzie nienawiści, ponownie
zwrócił się do mnie: – Myślę, że już nie masz się czego bać. Pozbędziesz się exitialis i raz na zawsze będziesz
mogła zapomnieć o tym demonicznym świecie, w który zostałaś wciągnięta.
Kamień
leżący od kilku miesięcy na dnie mojego serca, nagle opadł na dno żołądka.
Pomimo krwawiącego nosa i poturbowanych żeber poczułam się lżejsza o kilka
kilogramów, zupełnie jakby wszystkie zmartwienia i niepokojące moją duszę
sprawy nareszcie postanowiły ode mnie odejść. Była jeszcze jedna zaleta –
nareszcie uwolnię się od uciążliwych wizyt Nathiela Auvreya.
Gdzieś
wewnątrz siebie naprawdę cieszyłam się z takiego obrotu spraw, z drugiej jednak
strony byłam dziwnie zawiedziona. Czym to było spowodowane? Na to pytanie nie
znałam odpowiedzi. Jeszcze.