Wstawiam rozdział, który właśnie przed chwilą skończyłam pisać. Miałam dzisiaj jakiś... wyjątkowo mroczny nastrój. Deszcz, slumsy i rozwalające się chaty, ło matko, dziecko Szatana ten Naff.
W ogóle to jest mi przykro, bo mój chłopak powiedział: "Znowu ten Nathiel?" - a ja go przecież tak kocham :c nie chłopaka, Nathiela. Znaczy chłopaka też.
Rozdział dedykuję Orihime vel Lunatyczce, która zna całą przyszłą fabułę "W cieniu nocy" i która ma za 2 dni urodziny. Przedwczesne: wszystkiego najlepszego! <3
PS. Jestem z siebie dumna, nie było żadnych gwiazdek w trakcie!
POPRAWIONE [20.08.2017]
Nareszcie rozdział, przy którym się uśmiechałam. 13-nastka pokazuje taki przeskok w moim pisaniu. Między Laurą i Nathielem pojawia się taka cienka nić porozumienia. Propsuję!
***
Deszcz władał nad naszym
miastem już od kilku dni. Nie dawał nawet chwili wytchnienia, podczas której
można by uchwycić kilka wesołych promyków słońca i pozbyć się
wszechogarniającej ludzi depresji. Deszcz był jak ja. Gdy nadchodził, wszyscy
uciekali. Lubił samotność, nie sprawiał zbyt dobrego wrażenia i tylko nieliczni
przy nim trwali. Czasem uciekał w szary kąt, dając zdominować się wesołemu
słońcu na kilka dłuższych chwil, nie znikał jednak na długo, w końcu musiał
równoważyć siły natury. Słoneczne promyki niekiedy miały nad nim przewagę, bez
problemu odganiały ciemne chmury – jego wiernych przyjaciół. Był zamknięty w
zimnej i szarej przestrzeni, z dala od tętniącego życiem miasta. Kojarzył się z
czymś nieprzyjemnym.
Zjechałam palcem po szybie
zgodnie z kierunkiem ucieczki kropli wody. Poprowadziłam ją na sam dół, gdzie
wreszcie zniknęła w ramie okna, rozpadając się na mniejsze cząsteczki.
Gdy byłam mała całymi dniami
lubiłam wpatrywać się w ten deszczowy krajobraz zalegający na szklanej tafli.
Kibicowałam zawsze wybranej kropli, by dotarła na sam dół przed jej
przeciwnikami – zazwyczaj przegrywała, ale nigdy nie poddawałam się w swych
mało ważnych zakładach. Dziś nie widziałam w tej zabawie sensu, ale czego nie
robi się z powodu braku zajęć i ogromnego znudzenia oczekiwaniem na człowieka,
który obiecał, że zabije moją skromną osobę, jeżeli nie wstanę o odpowiedniej
porze? Mogłam się domyślić, że sytuacja będzie zupełnie odwrotna.
Cicho wzdychając, chuchnęłam w
szybę i zarysowałam na niej palcem wskazującym wielkie serce. To tak naprawdę
jedyna rzecz, którą umiałam narysować. Na ogół byłam rysowniczym beztalenciem.
– To dla mnie? – spytał wesoło
znajomy głos.
Podskoczyłam przestraszona na
krześle i w trybie natychmiastowym obróciłam się w tył. Próbowałam grać mało
zrażoną przyjściem mojego niepoprawnego kolegi-łowcy, ale w tej sytuacji było
to ciężkie. Wystraszył mnie, idiota jeden. Mało nie wyzionęłam ducha.
– Oczywiście – odpowiedziałam
głosem przepełnionym ironią.
Auvrey nawet nie spojrzał w
moją twarz. Zaczął rozglądać się po kuchni, jakby czegoś szukał. Zdążył już
nawet zapomnieć o swojej nieudolnej próbie podrywu. Czasami miałam wrażenie, że
cierpiał na niechybną kasację danych z mózgu albo po prostu odcinał dostęp do
ośrodka słuchu, tym samym ignorując niektóre informacje.
– Masz coś dobrego? – spytał,
przeczesując swoje doszczętnie zmoczone włosy dłonią.
– Bułkę z chlebem. Smacznego –
mruknęłam, podnosząc się z krzesła.
Nathiel wyszczerzył do mnie
swoje białe zęby i niezrażony wypowiedzią chwycił za lśniące jabłko leżące
samotnie w misie na owoce. Wgryzł się w nie tak łapczywie, że sok zaczął
ściekać mu po brodzie. Uznałam, że zignoruję jego uporczywe spojrzenie,
podążające za mną podczas mało seksownego pożywiania się jabłkiem. Minęłam go i
już po chwili znalazłam się w łazience.
Który ręcznik mam mu dać? Może
ten, którym wycierałam kiedyś psa sąsiada? Nathiel trochę przypominał mi psa.
Nie przejmował się czystością i manierami. Wszedł do mojego domu bez pukania,
zabrudził mi podłogę błotem, a swoją zmoczoną deszczem posturę zalał jeszcze
soczystym sokiem z jabłka. Miałam nadzieję, że przynajmniej codziennie się mył.
Wyjęłam z szafki ręcznik zdobiony
kolorowymi paskami, wyszłam z łazienki i wręczyłam go Nathielowi. Spojrzał na
mnie z uniesioną brwią, jakby nie rozumiał mojego aktu dobroci.
– To tak z dobrego serca czy
złośliwości? – spytał podejrzliwie.
– Zdążyłeś mnie już poznać –
odpowiedziałam, próbując uśmiechnąć się w najbardziej uroczy sposób w jaki potrafiłam.
A teraz wyobraźcie sobie uśmiechającą się słodko kostkę lodu. – Oczywiście, że
z dobrego serca. Wytrzyj się, osusz, opróżnij lodówkę jak zawsze, gdy tu
przychodzisz i wyruszajmy w drogę.
Nathiel wzruszył obojętnie
ramionami. Ogryzek wrzucił do śmietnika, jakby był piłką, która trafia prosto
do kosza, nabijając punkty w ważnym meczu. Potem chwycił za dół swojej koszulki
i po prostu ją ściągnął, rzucając leniwie na krzesło, z którego najwyraźniej
chciał uczynić tymczasową suszarkę.
Tym razem to ja uniosłam brew.
– Spodnie też zamierzasz
ściągnąć? – spytałam, próbując patrzeć w jego twarz, a nie w klatkę piersiową,
która wydawała się nadzwyczaj...
– Jeśli chcesz – powiedział,
mrugając do mnie uwodzicielsko.
– Ani mi się śni – mruknęłam
pod nosem, odwracając się do niego tyłem. Ponownie wbiłam znudzony wzrok w
szybę.
Byłam chłodna, obojętna i
wyprana z uczuć, ale mimo to, wciąż pozostawałam człowiekiem, a tym bardziej
nastolatką, która z miłą chęcią wpatrywałaby się (NIE dotykała) w nagi, męski i
to na dodatek umięśniony tors. Ubierz tę koszulkę, przemoczony baranie, bo się
zarumienię, a to zniszczy mój mroczny imidż.
– Mama w pracy? – spytał
Nathiel. W jego głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia. Co go tak bawiło? Moje
zażenowanie?
– W pracy – odmruknęłam,
wędrując wzrokiem po szybie.
– Co ty tam widzisz? – spytał
Nathiel, nachylając się nad oknem z zainteresowaniem. – Czy może próbujesz
ukryć swoje zawstydzenie, gapiąc się w okno? – zakończył słodziutkim głosikiem,
opierając się na luzacko o krzesło stojące nieopodal mnie.
– Wstydzę się ciebie –
powiedziałam równie słodkim głosikiem, uśmiechając się jak pusta blondynka. Udało
mi się skierować spojrzenie na jego twarz. Miałam się zacząć powtarzać? Ubierz
się, mokry baranie.
– Masz taką piękną klatę, że z
chęcią bym się na ciebie rzuciła, gdybym nie była tak chłodną bryłą lodu –
zironizowałam. – Bo wiesz, mogłabym się roztopić na twoim gorącym ciele.
Czujesz zażenowanie? Nie
odpowiada ci sytuacja, w której się znajdujesz? Zastosuj jedyną dobrą broń,
która działa na wszystkie istoty ludzkie bez wyjątku: sarkazm.
– Chcesz dotknąć? – spytał
Nathiel poważnym głosem, chwytając wyzywająco za moją rękę.
Tego się nie spodziewałam. Nie
byłam przyzwyczajona do czyjegoś nagłego dotyku, dlatego wyrwałam dłoń z jego
uścisku tak gwałtownie, że zachwiałam się na krześle i nim zdołałam się czegoś złapać,
poleciałam razem z nim do tyłu. W kuchni rozległ się głośny trzask upadającego
na podłogę krzesła i… przy okazji człowieka. Auvrey zaśmiał się jak szaleniec.
Z tego rozbawienia sam zaczął tracić równowagę, tyle że zdołał uchwycić się w
porę kantu blatu.
– Bardzo śmieszne – burknęłam,
podnosząc się obolała z podłogi. Nie było czasu na masowanie tyłka, poza tym
nie chciałam, żeby pewien mało szarmancki gość zaoferował mi swoje masażerskie
usługi, a pewnie nie powstrzymałby swojej wewnętrznej potrzeby podrywania
wszystkiego, co się rusza, nieważne czy było blade.
Twardym krokiem ruszyłam w
stronę przedsionka.
Ile jeszcze przyjdzie mi znosić
jego obecność? Błagam, człowieku, zaprowadź mnie do Deaniela i zostaw mnie w
spokoju przez najbliższą wieczność, bo mam cię już serdecznie dosyć.
Z płonącą ze wstydu twarzą usiadłam
na pufie i zaczęłam ubierać swoje biało-czarne trampki w trybie nagłym i
natychmiastowym, zupełnie jakby mój dom właśnie płonął.
Nathiel zdążył się pojawić obok
mnie – teraz ubrał już koszulkę. Jego twarz zdobił wesoły uśmieszek, który
świadczył o tym, że dzięki mnie był w wybornym nastroju. Modliłam się o to, by
milczał przez całą cholerną drogę.
Nerwowym ruchem chwyciłam za
przydługą, czarną kurtkę przeciwdeszczową i wielki czerwony parasol. Odzienie
wierzchnie zarzuciłam na siebie otwierając drzwi. Ktoś patrzący na mnie z boku
powiedziałby, że jestem spóźniona na ważne spotkanie, tak bardzo pędziłam.
– Idziemy – mruknęłam.
Deszcz lał w najlepsze, a mi to
w żaden sposób nie przeszkadzało. Bynajmniej do czasu, gdy nie zamknęłam drzwi
i nie zorientowałam się, że mam tylko jedną parasolkę, a Nathiel patrzy na mnie
wyczekująco. Staliśmy tak przez dobrą minutę, wpatrując się w swoje twarze i
nic nie mówiąc. W końcu bezradnie westchnęłam i powiedziałam:
– Wchodź pod parasol i przy
okazji powiedz, kiedy masz urodziny.
Zielonooki spojrzał na mnie jak
na idiotkę.
– Bo?
– Bo wnioskuję, że nie stać cię
na parasolkę. Pasuje ci żółta z uszami pikachu? Wiesz, taka jaką noszą dzieci z
sąsiedniego osiedla. Gustownie wygląda i odpowiada twojemu rozwojowi
intelektualnemu. Nawet Sorathiel uważa, że wciąż stoisz z butami w przedszkolu.
– Ironia sama wypłynęła z moich ust. Czasami była jak rzeka, której biegu nie
można było wstrzymać. Wręcz prosiła się o wypłynięcie na głębsze wody.
– Mścisz się na mnie? To boli –
zaśmiał się, zaprzeczając tym samym wypowiedzianym przez siebie słowom.
Już po chwili szliśmy obok
siebie pod parasolem. Czasami obijaliśmy się o siebie ramionami, co bardzo mnie
irytowało. Nie lubiłam, kiedy ktoś obcy mnie dotykał, nawet jeżeli robił to
przypadkiem.
Miałam
wrażenie, że Nathiel próbuje mnie wkurzyć ciągłym poszturchiwaniem. Co jakiś
czas spoglądałam w jego zamyśloną twarz, na której niczym zastygnięty woskiem
tkwił wciąż ten sam uśmiech. O czym teraz myślał? O tym jak bardzo byłam
okropną dziewczyną, o tym jak mnie wkurzyć, czy jak zabić kolejne demony? W sumie
mnie to nie obchodziło.
– Jak daleko mieszka Deaniel? –
zapytałam, by przerwać tę piękną, choć irytującą ciszę.
– Daleko – odpowiedział
Nathiel, wkładając w tym samym momencie ręce do kieszeni.
Mógłbyś ode mnie wziąć tę
głupią parasolkę, panie dżentelmenie. Ręka mi słabła od trzymania jej tak
wysoko. Sięgałam mojemu nieznośnemu towarzyszowi zaledwie do połowy szyi i
ciężko było trzymać mi nad jego głową parasolkę. Miałam zaledwie sto
pięćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, ile mógł mieć łowca demonów? Ze sto
osiemdziesiąt na pewno.
Nathiel przywołany moimi
myślami, spojrzał na mnie z tym swoim piekielnym uśmieszkiem i odebrał mi
parasolkę. Przyznaję, zaskoczył mnie. Oficjalnie mogłam to nazwać opóźnionym w
rozwoju dżentelmeństwem.
– Chwyć mnie pod ramię,
krasnoludzie – odezwał się z rozbawieniem.
A żeby ci to ramię odpadło,
przemoczony yeti.
– No, na co czekasz? Znowu się
zawstydziłaś? – spytał z ironią. – Chyba nie chcesz być w połowie mokra.
Nie, wręcz przeciwnie. Już wolałam
stać nago na deszczu. Przeszkodzą był Auvrey, który zapewne patrzyłby na mnie
pożądliwym wzrokiem i rzucał te swoje bezwstydne teksty na podryw.
Mimo sprzecznych myśli
chwyciłam go delikatnie pod ramię. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie
podkreśliła swojego niezadowolenia głośnym prychnięciem.
Miałam okazję być tak blisko Nathiela
po raz pierwszy w życiu. Pomijając oczywiście nasze pierwsze spotkanie i
eleganckie zetknięcie z chodnikiem – to był jednak zaledwie ułamek sekundy. Teraz
dotykałam go z własnej woli. Auvrey był ciepły jak każdy przeciętny człowiek,
pomijając przy tym mnie – królową mrozu i bladości. Pamiętałam, że gdy byłam w
podstawówce, większość dzieciaków twierdziła, że podczas śnieżnych bitew zlewam
się im ze śniegiem, wobec czego przez większość czasu pozostawałam nietykalna.
Cóż, ponoć każda cecha ma swoje wady i zalety, w zależności od tego w jakich
sytuacjach mamy je okazję zaobserwować.
– Dlaczego jesteś taka chłodna?
– spytał z nagła Nathiel, przerywając moje rozmyślenia. Musiał wpatrywać się we
mnie od dłuższej chwili. Dziwne, że zauważyłam to dopiero teraz.
– Dlaczego jesteś taki
wkurzający? – zapytałam z krzywą miną i również na niego spojrzałam.
– Odezwała się – prychnął
czarnowłosy. – Przynajmniej mam jakieś uczucia, wiesz? W przeciwieństwie do
ciebie staram się być nawet miły i posyłam ci ładne uśmiechy, a uwierz, nieraz przychodzi
mi to z trudem! Jesteś jak taka wielka, niedostępna dla innych królowa śniegu.
Idziesz z tą swoją kamienną twarzą i jedyne co mogę z niej wyczytać to: „jesteś
idiotą, rzuć się z mostu”.
Udałam zdziwienie.
– Naprawdę czytasz w moich
myślach. – Uśmiechnęłam się wrednie w jego stronę.
Auvrey zmrużył groźnie oczy,
niezadowolony z powodu mojego ironicznego ataku. Myślał, że rzucę mu się w
ramiona, wycałuję twarz i podziękuję za próby bycia normalnym chłopakiem, które
nijak mu wychodziły? Dobrze, rzeczywiście był odrobinę mniej dziki niż na
początku naszej niechcianej znajomości, ale jednak wciąż było w nim coś, co
mnie odpychało. Może to dlatego, że był moją całkowitą przeciwnością? Zbyt
otwarty i nachalny, zbyt pewny siebie i szalony. Moja statyczność nijak miała
się do jego dynamizmu.
– Wiesz co? – spytał nagle,
zmieniając temat. – Współczuję twojemu przyszłemu mężowi, jeżeli oczywiście
ktokolwiek będzie cię chciał. – Spojrzał na mnie znacząco. – Facet siedziałby w
domu z taką zgrają małych blond mend, które wpatrywałyby się w niego tymi
swoimi chłodnymi oczami i mówiłyby: „wyjdź ojciec, tam są drzwi”.
Uśmiechnęłam się i to całkiem
szczerze. Musiałam przyznać, że mnie rozbawił, a to mu się zdarzało naprawdę
rzadko.
– Myślisz, że u ciebie to niby będzie
lepiej? – prychnęłam, podejmując się wyzwania. – Potrafię sobie wyobrazić twoje
dzieci, które będą latały za swoją matką wokół stołu z nożami w dłoniach.
Zapewne krzyczałyby do niej: „daj nam jeść, głupia babo, bo ci demona na chatę
wprosimy!”.
– Ha ha, takie śmieszne, prawie
skisłem ze śmiechu. – Uśmiechnął się wrednie w moją stronę. – Jedyną osobą,
którą goniłem wokół stołu byłaś ty. Czyżbyś chciała zostać moją żoną? – Nathiel
puścił mi oczko.
– Oczywiście! Nie marzę o
niczym innym, jak spłodzić z tobą gromadę rozwydrzonych Nathielów i
chłodnookich Laur, goniących się wspólnie wokół stołu z patelniami i nożami w
dłoniach! – odpowiedziałam i zaniosłam się krótkim śmiechem.
Czarnowłosy spojrzał na mnie z
szerokim uśmiechem na twarzy, zupełnie jakby zobaczył we mnie coś innego niż tylko
wielofunkcyjną zamrażarkę.
– Co się tak cieszysz? –
spytałam, unosząc brew.
– Zaśmiałaś się – odpowiedział.
– Pierwszy raz słyszałem jak się śmiejesz.
Nachmurzyłam
się. Czy to takie dziwne? Myślałam, że większość ludzi nabywa tą naturalną
zdolność do wybuchania śmiechem w najmniej oczekiwanych momentach. Po raz
pierwszy poczułam się w jego obecności rozbawiona, dlatego namiastka radości
pobrzmiewająca w moim głosie samoczynnie się uwolniła. Nie miałam na to
wpływu.
– Do twarzy ci z radością, choć
nad śmiechem musisz jeszcze popracować, bo brzmisz gorzej niż kosiarka, którą
zagłusza jadący na sygnale radiowóz, za którym pędzi stado ryczących krów,
poganianych przez krzyczących, nagich murzynów
– zaśmiał się.
Z jednej strony miał rację. W
końcu nie byłam osobą, którą łatwo jest rozbawić czy zmusić do jakichkolwiek
silnych uczuć. Rzadko płakałam, rzadko się śmiałam, rzadko histeryzowałam,
rzadko krzyczałam. Wszystko odbywało się w moim umyśle, do którego dostęp
miałam tylko i wyłącznie ja. To nie uczucia we mnie zastygły, to moja twarz,
która z upływającym czasem nauczyła się, że nie warto pokazywać ludziom emocje.
Lepiej jest być chłodną istotą niż roztrzepanym lekkoduchem. Mimo wszystko
uczucia miały czasem większą siłę przebicia niż wymuszony chłód, dlatego się
zaśmiałam.
– To tutaj – powiedział
Nathiel, zatrzymując się przy zaciemnionej uliczce. – Slumsy. Jeden z
niebezpieczniejszych terenów tego miasta. Pełno alkoholików, dziwek,
narkomanów, psychopatów, demonów i innych stworzeń, których ludźmi nie można
nazwać. Przy okazji: numer domu to pięć – mówiąc to, uśmiechnął się wesoło,
zupełnie jakby się cieszył, że posyła mnie na śmierć.
Spojrzałam niepewnie w kierunku
mrocznej uliczki. Naprawdę właśnie tam mieszkał Deaniel? Dlaczego akurat w tym
miejscu? Chciał się ukryć przed łowcami, był zbyt biedny na porządne
mieszkanie, czy... Powinnam go o to spytać, kiedy już go spotkam.
Nathiel przyłożył do czoła dłoń
i skierował głowę ku niebu. Zza horyzontu wyłaniała się słaba strużka światła,
co oznaczało, że słońce powoli przejmuje władzę nad pogodą. Złożyłam parasol,
choć deszcz nie przestał jeszcze padać, delikatna mżawka nikomu nigdy nie
zaszkodziła.
– Nie boisz się?
Spojrzałam na Nathiela
obojętnie.
– To tylko ciemna uliczka –
odpowiedziałam, udając odważną, co nie było do mnie ani trochę podobne. W
rzeczywiści byłam strasznym tchórzem. Czasem bałam się nawet ciemności.
Powiedziałam to po to, aby zostawił mnie już w spokoju. Wykonał swoje zadanie,
więc mógł wracać do domu. Odwdzięczę się mu za ten trud w odpowiedniej chwili,
kiedy już wymyśli, co mam mu podarować w zamian.
Nathiel wzruszył obojętnie ramionami.
– W takim razie nic tu po mnie.
Wypełniłem swoją misję – mówiąc to, zaczął oddalać się ode mnie, stawiając
powolne kroki w tył. Żałowałam, że nie potknął się o żaden kamień i nie
wylądował na tyłku, jak ja wcześniej. – Nie daj się zabić – powiedział niskim,
mrożącym krew w żyłach głosem. Potem zaśmiał się złowieszczo i odwracając się
tyłem do mnie, machnął mi ręką na pożegnanie.
Jeszcze chwilę stałam w
miejscu, powoli zaczynając żałować, że pozwoliłam mu odejść. A jeśli nie
żartował? Jeśli naprawdę czeka mnie niemiła niespodzianka w postaci marginesu
społecznego, który wciągnie mnie w ciemny kąt, naćpa jakimiś tabletkami i
wykorzysta w najmniej przyjemny dla mnie sposób?
Wzięłam głęboki wdech.
Zdecydowanie moja wyobraźnia pracowała dziś na zbyt wielkich obrotach. To
wszystko przez Auvreya – pobudził ją swoimi kontratakami, kiedy dyskutowaliśmy
o naszej przyszłości.
Poklepałam się po polikach,
jakbym tym gestem chciała z siebie wygonić wszystkie złe przeczucia i hardym
krokiem ruszyłam w nieznaną mi aleję. Co ma być to będzie. Najwyżej wrócę
dziurawa jak sitko albo… w ogóle nie wrócę.
Przez chwilę miałam nadzieję,
że nie czeka mnie tu nic zaskakującego, a Nathiel głupio żartował, żeby
napędzić mi stracha – cóż, najwyraźniej się myliłam. Już przy pierwszych
mijanych budynkach bez numerów, z ciemnych kątów zaczęły wyłaniać się
ubrudzone, ciekawskie i niezbyt ugodowo wyglądające twarze. Nathiel nie
żartował – to dzielnica pełna alkoholików, stojących na chwiejnych nogach z
butelkami taniego wina w rękach, śmiejących się siebie i kiwających pod ścianą;
narkomanów leżących nieprzytomnie na ziemi z brudnymi od krwi strzykawkami
spoczywającymi gdzieś w kącie; żebraków wystawiających do mnie ręce i mruczących
ciche, gburowate: „daj coś”.
Gdy mimowolnie spowolniłam
krok, małe brudne ręce zaczęły chwytać mnie za kurtkę. Wyrywałam się z ich
objęć, przy okazji próbując pozostać przy zdrowych zmysłach. W tej uliczce naprawdę
szło oszaleć. Myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko na filmach i to na
dodatek na tych przepełnionych grozą. Brutalna rzeczywistość trafiła mnie
prosto w twarz.
„Co ona tu robi, to nie miejsce
dla niej”, „wyższe sfery przyszły obcować z niższymi”, „może zabierzmy jej tę
ładną kurtkę i wszystkie oszczędności” . Zdania, które wyłaniały się wśród
małych skupisk ludzi przyprawiały mnie o gęsią skórkę i zawroty głowy. Gdyby
była to normalna sytuacja, pewnie stwierdziłabym, że robię wśród obcych furorę,
ale z pewnością to, co tu się działo nie było normalne.
Minęłam grupkę narkomanów,
którzy kierowali ręce ku niebu i krzyczeli coś o złocie, które zsyła im Bóg. W
duchu cieszyłam się, że nie zwrócili na mnie uwagi, jeszcze uznaliby mnie za
złodzieja tego złota.
Przyspieszyłam krok, mijając
kolejno ledwo widoczne numery domów.
1 – żebraczka z niezadbanym niemowlakiem
owiniętym w szmaty na rękach, patrzyła na mnie z wykrzywionymi w grymasie
ustami. 2 – dzieciaki patrzące się na mnie wygłodniałym wzrokiem, smarujące
patykami po mokrej ziemi. 3 – przejmująca cisza i brak żywej duszy. 4 – kobieta
lekkich obyczajów, paląca znalezionego gdzieś na ziemi, starego papierosa. 5 –
skrzypiące drzwi, obijające się o zewnętrzną ścianę domu, które mówiły do mnie:
„uciekaj, czym prędzej możesz”. Zaszłam jednak zbyt daleko, by teraz odpuścić.
Niepewnie i tak cicho jak
potrafiłam wkroczyłam do środka. Dom, jeżeli w ogóle tak go mogłam nazywać,
wyglądał jak istne pobojowisko. Nie dało się przejść przez niego bez
nadepnięcia na rozbite szkło czy gruz, co robiło mnóstwo hałasu. Gdyby mieszkał
tu jakiś morderca już dawno straciłabym głowę.
Drżącymi dłońmi odszukałam w
ciemnym korytarzu ścianę – w jakiś sposób dotykanie jej mi pomagało. Łączyła
mnie ze światem rzeczywistym i nie pozwalała wierzyć w to, że przebywam w
odmętach niezbadanego wszechświata, który pogrążał mnie w swojej pustej
otchłani.
Brnęłam przez deski, szkła,
gruzy i kartony z myślą, że droga dłuży mi się jak sen zimowy, w który zapadają
niedźwiedzie. Myślałam już, że nie dotrę do żadnego pomieszczenia, ale nagle
moje ręka natrafiła na drewnianą framugę, którą oświetlało blade światło
słońca, wdzierające się przez krzywo zabite dechami okna. To wciąż za mało, aby
poczuć ulgę, wiedziałam już jednak, że jestem bliżej niż dalej rzeczywistości.
Nim weszłam do
bezpieczniejszego – w moim mniemaniu – zakątka,
ktoś chwycił mnie za głowę, szarpnął do tyłu i przyłożył nóż do gardła.
Wstrzymałam dech.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńMasz duży talent pisarski i bardzo dobrze, że się nim z nami dzielisz. ヽ(^。^)
OdpowiedzUsuńSama zastanawiam się, czy nie zacząć pisać jakiegoś opowiadania- w sumie od zawsze mnie do tego ciągnęło.
czyźby to ona ją chciała zabić ? jak mrocznie. Ja tam nie widziałam żadnych błędów. Dziękuję za życzenia ^^
OdpowiedzUsuńCzerwone postscriptum z błędami - działa :D
OdpowiedzUsuń" - Spodnie też zamierzasz ściągnąć? - spytałam, próbując patrzeć w jego twarz, a nie w klatkę piersiową, która wydawała się nadzwyczaj..." - kocham Cię za to zdanie! <3 :*
Nie potrafię przeczytać całego rozdziału na raz, jest tyle wspaniałych tekstów, że zaczynają boleć mnie policzki od uśmiechania się do monitora.
Uwielbiam przekomarzania Nathiela (jego to kocham<3) i Laury :D
Gratuluję świetnych opisów i porównań.
Jedno ale...
Gdy wreszcie coś się zaczyna, pojawia się nóż to jest koniec.
Dlaczego tak?
Czuję się zaintrygowana.
Czekam na nn ^^
Nananana, wbijam najebana :p HAHAHAHAHA, nie żartuje, dopiero o 18.00 bal się zaczyna więc powoli się szykuję. A teraz na poważnie, phihihihi.
OdpowiedzUsuńNathiel i jego boska klata, rozmarzyłam się. Chcę to ujrzeć! Więc błagam cię na kolanach, zrobię wszystko za zdjęcie półnagiego Nathiela! (Jeśli będziesz tak łaskawa dla uniżonej sługi swojej, to e-mail mój znasz). Laura i jej disy, powalające! Czytałam ten rozdział jeszcze w szkole na polskim i jak parsknęłam śmiechem na którymś fragmencie, to wycha powiedziała że na leczenie to dla mnie za późno xD Moja wychowawczyni jest de best <3
Dlaczego Deaniel przyłożył nóż do gardła Laurze? Już jej nie kocha czy jak? Bo to on, prawda? No ewentualnie to ta nowa wredna picza co jej już nie lubię.
Także ja już kończę i zaczynam się odpicowywać :D
Pozdrawiam,
Elfik Elen
PS. Zapomniałam dodać. Na momencie: "- Spodnie też zamierzasz ściągnąć?" zaczęłam drzeć mordę : Dawaj skarbie, ściągaj spodenki!
UsuńI wtedy wszyscy spojrzeli na mnie jak na wariatkę i w tym też momencie wycha powiedziała że tego nie da się leczyć.
Nosz kurde, jaram się jak Żydziu nowym przezwiskiem!
OdpowiedzUsuńLece szybciutko czytac!
. . .
Im bardziej dochodzilam do konca tym a. Bardziej sie smucilam b. Serce bilo i pompowalo moja krew 0 Rh- coraz szybciej.
Nathiel taki słodki! Rezerwuje go na urodziny! I swieta, konkursy, weekendy i dni powszednie!
Deaniel Nożownik, taktak, to będzie on! Ale jej nic nie zrobi, tak na 50%.
I co by tu jeszcze... Bułka z chlebem za ten rozdział XD
Skad ty bierzesz te pomysly ja sie pytam? ;-; Ja mam ich deficyty ostatnio. A moze ogladam za duzo anime. XDDD
Na ostatek powiem, ze po tym rozdziale i wszystkich sytuacjach w nim zawartych;
Boli mnie w panierce.
Całuski *a zaszaleje* i wielki hug dla ciebie! ♡
Króliczek z wytrzeszczem!
Rany, też uwielbiałam wyścigi kropelek. <3 Ale jeszcze bardziej wychodzić na dwór i skakać w kałużach. To nic, że później byłam chora, ale było warto. Wszystkie kałuże moje! <3
OdpowiedzUsuńLaura jest zimna jak dupa nieboszczyka. Serce z kamienia, nie ma wybacz. xD A Nathiel swoim zachowaniem jeszcze bardziej ją drażni. Rany, ja bym zabiła za wieczny uśmiech. Nienawidzę wiecznie szczerzących się do mnie ludzi, bo mam wtedy wrażenie, że mam coś na twarzy albo napierdala się ze mnie w myślach. Tak, Abigail, jesteś głupia, nie masz mózgu, Twoje oczy są made in China...
Slamsy. I w głowie obraz nędzy i rozpaczy. I tak właśnie jest. Takie Hollywoodzkie wyobrażenie, chociaż w realnym świecie też tak bywa. Sama mieszkam w biedniejszej dzielnicy miasta, jednak aż tak tragicznie nie jest. A może ja tego nie zauważam?
Kurde. Kocham cię za to opowiadanie! Rany, dobrze, że odkryłam tego bloga, naprawdę!
Dobra, idę Cię gnębić dalej, bo strasznie pędzisz z rozdziałami, a mój umysł krzyczy: O kUrrr... Trwa przywracanie systemu... xD
Ohoho! Zakończenie tak bardzo typowe dla złośliwej Naff! Czyżby Deaniel nie poznał swojej drogiej przyjaciółki? ;_; no chyba że to nie Deaniel.. *ale mnie kusi żeby nie pisać komentarza i po prostu czytać dalej XDD*. Szkoda że Nathiel ją zostawił ;__; ale czego można było się po nim spodziewać? Z resztą Laura udaje ciętą, twardą sztukę i jak na razie wyślizguje się z sytuacji w których ja siałabym panikę. Bo ogólnie panikara ze mnie ;-; Laura jest świetna bohaterką i strasznie przypadła mi do gustu, ale ma totalnie inne podejście do życia i zachowania zupełnie przeciwne do moich *i Nathiela też, dlatego pasują do siebie bardzobardzobaaaaardzo!*
OdpowiedzUsuń"Współczuję twojemu przyszłemu mężowi" a no można, bo jak mówi Sorathiel, nogami to ten jej mąż jeszcze w przedszkolu :P
A swoją drogą, tani winiacz = jabol, bardzo dobra rzecz! Taka Amarenka to jabol nie do pogardzenia :D
Ogółem łapki dzieci sunące po jej ciele, prostytutki, alkoholicy, narkomani. Czemh slumsy nie kojarzą mi się z nimi, a z punkami walczącymi o wolność i równość? Jak dla mnie narkomani i alkoholicy i dziwki *te akurat zarabiają spore sumki .-.* to ludzie których mijamy na ulicy i nierzadko trudno ich w ogóle z tłumu wyłowić, bo niczym się nie różnią od tych "normalnych". Mehh..
Rozpisałam się... a miałam szybko krótko i na temat wrr, cóż. Lecem dalej, rozdział z dreszczykiem emocji, zwłaszcza pod koniec. Cudeńko!