5 rozdział. Nowe bohaterki, które zamieszają nieźle w fabule <3. Z dedykacją dla Królika, który właśnie zbiera pranie!
***
Drażniący
nozdrza zapach niósł się po ulicy, przypominając mi o wadach życia w mieście.
Nie znosiłam spalin samochodowych, szczególnie w ciąży. Nie znosiłam tłumu
ludzi, szczególnie w ciąży. Irytowały mnie bzdurne rozmowy społeczeństwa, ich
krzyki, ich śmiechy, ich głośność, szczególnie w ciąży. Miałam dosyć
wszystkiego, co przytrafiało mi się podczas ciąży. Jedyną zaletą dzisiejszego
poranka było niewątpliwie to, że nareszcie mogłam wyjść na powietrze, i to sama
ze sobą, a nie z żadną demoniczną niańką przy boku.
Przez
ostatni tydzień Nathiel twardo trzymał mnie w łóżku, spełniając wszystkie moje
najdrobniejsze, a nawet te najgorsze zachcianki, bez słowa narzekania. Był
troskliwy, grzeczny i wyjątkowo kochany. Zupełnie jakby się o mnie martwił.
Przesadnie martwił. To było wygodne do czasu. Po trzech dniach miałam już dosyć
i chciałam się uwolnić. Dziś nareszcie mi się to udało. A wszystko za sprawą
Sorathiela, który podczas odwiedzin przemówił do rozsądku Nathielowi.
Potrzebowałam ruchu, aby czuć się lepiej. Leżenie w łóżku tylko dołowało i na
dodatek w niczym nie pomagało. Jeżeli dziecko znów mnie zaatakuje, to przecież
mogę robić w tym czasie cokolwiek innego. Siedzieć w toalecie, myć naczynia,
leżeć w łóżku, spacerować po ulicy czy jeść obiad. Nikt nie wiedział kiedy, i
czy w ogóle dostanę ataku, prawda? Przesadna czujność nie była mile widziana.
Nathiel
zgodził się na moją podróż niechętnie. Nawet gdy oznajmiłam mu, że idę tylko na
uniwersytet, załatwić sprawę papierkową, związaną z moim długoterminowym
wolnym, zbytnio go to nie ucieszyło. Owszem, popierał to, że chciałam postarać
się o rok przerwy w studiowaniu, która nawet moim zdaniem była konieczna – w
końcu nie chciałam przypadkiem zemdleć na wykładzie, wywołując tym ogólne
zamieszanie, po którym znajdę się znowu w szpitalu i usłyszę tę samą diagnozę: przemęczenie
– problem tkwił w tym, że chciał iść tam ze mną. Jęczał i zawodził przez kilka
godzin, ale ja twardo trzymałam się swego postanowienia. Godzina przerwy od
Nathiela dobrze mi zrobi. Mu też. Może w końcu zacznie patrzeć na tę sytuację
pod innym, bardziej pozytywnym kątem. Zaraz. Czy to nie dziwne? Król wszystkich
optymistów pokładał we mnie pesymistyczne antynadzieje? Ten świat zaczynał
przewracać się do góry nogami. A może to ciąża wszystko zmieniła?
Idąc
powolnym krokiem przez zatłoczony chodnik, zastanawiałam się, skąd tu tylu
ludzi. Był przecież listopad – jesienny, chłodny, zwyczajny dzień w środku
tygodnia. Nie żadna zima, która mogła ich skłonić do gorączkowych poszukiwań
prezentów, ani żaden przedświąteczny weekend. Teraz wszyscy powinni siedzieć w
domach, popijać ciepłą herbatę i leczyć nadchodzącą grypę, która wkrótce opanuje
osiemdziesiąt procent naszego miejskiego społeczeństwa. Nikt mi nie wmówi, że
akurat dziś wszyscy mają coś ważnego do załatwienia, albo że na rynku wylądował
meteoryt, którego chcą zobaczyć.
Uśmiechnęłam
się do siebie krzywo i owinęłam dokładniej bordowym szalikiem. Mimo że
temperatura nie była taka niska, czułam, że jest mi niewiarygodnie zimno.
Miałam ochotę wrócić już do domu, zakopać się pod kołdrą z kubkiem różanego
Earl Greya, zakładając uprzednio na nogi ciepłe, wełniane skarpety. Zaczytać
się w jakiejś lekturze, po prostu złapać oddech zarówno od tłoku, jak i od
Nathiela. Nie spoglądać na szary, dołujący krajobraz, składający się z łysych
drzew i brudnych, porozjeżdżanych przez auta, martwych już liści. Kobiety w
ciąży tak szybko zmieniały zdanie. A jeszcze niedawno cieszyłam się wyjściem na
świeże powietrze. No, dobrze. Zważając na samochodowe spaliny – nie do końca
świeże.
Ktoś
w tłumie zdzielił mnie łokciem w ramię, przez co wpadłam na jakąś starszą
panią. Miałam ochotę szczerze go przekląć. Nienawidziłam chamstwa wywołanego spieszeniem
się na jakieś ważne wydarzenie. Śpieszmy się powoli, bo inaczej stracimy życie.
–
Przepraszam – powiedziałam cicho, spoglądając na staruszkę ukrytą za szerokim,
czarnym kapeluszem, opuszczającym na jej twarz delikatną woalkę. Spod kapelusza
wystawało przenikliwe oko. Kobieta wyglądała, jakby chciała przejrzeć moją
duszę na wskroś. Lub jakby była zła, że ją staranowałam. Gdy ludzie przepychali
się pomiędzy nami, narzekając, że po środku stoją jakieś dwie niewydarzone
kobiety, staruszka okryta czernią wciąż stała w miejscu i patrzyła mi prosto w
oczy. Nie rozumiałam, o co jej chodzi. Chciałam spytać, czy wszystko z nią w
porządku, ewentualnie powtórzyć przeprosiny, bo przecież była panią w podeszłym
wieku i mogła ich nie usłyszeć, ale kobieta nareszcie do mnie przemówiła:
–
Podwójne szczęście w rozpaczy.
Jej
ochrypły, cichy głos zdawał się wyrastać ponad szumami miasta. Czułam się
naprawdę dziwnie. Zupełnie, jakby świat się zatrzymał, a jedyną osobą, którą
widziałam, była teraz tylko ta dziwna staruszka. Zastanawiałam się, co miała na
myśli przez „podwójne szczęście” i
„rozpacz”. Może to jakieś starodawne powiedzenie odnoszące się do zderzania ze starszymi paniami na ulicy? A może jakieś przekleństwo? Aż taką krzywdę jej wyrządziłam, że rzuciła na mnie klątwę?
„rozpacz”. Może to jakieś starodawne powiedzenie odnoszące się do zderzania ze starszymi paniami na ulicy? A może jakieś przekleństwo? Aż taką krzywdę jej wyrządziłam, że rzuciła na mnie klątwę?
Uśmiechnęłam
się ironicznie do swoich myśli, uśmiech jednak szybko zniknął z mojej twarzy,
gdy usłyszałam kolejne słowa, od których włos zjeżył mi się na głowie:
–
Umrzesz, nim ujrzysz.
Czarny
płaszcz zafalował mi przed oczami. Tajemnicza babcia zniknęła w tłumie, jakby
była tylko elementem wytworzonym przez moją wyobraźnię. Wciąż stałam oszołomiona
na środku chodnika, nie mogąc zrozumieć, co właśnie miało miejsce. Wszystko
wokół mnie nagle stało się takie ciche, zupełnie jakby ta kobieta sprawiła, że
świat pogrążył się w milczeniu, dając mi chwilę na zastanowienie się. Tkwiłam
tak do czasu, kiedy ktoś ponownie nie szturchnął mnie w ramię, mrucząc tym
razem ciche słowa przeprosin.
Wystarczyło
zamrugać kilka razy oczami, a świadomość wróciła we władanie mojego umysłu.
Przez chwilę myślałam, że zemdleję, ale to było wyłącznie moje osobiste
uprzedzenie co do podobnego stanu, jaki dotykał mnie przed skontaminowanymi
dolegliwościami, wynikającymi z demonicznej ciąży. Dlaczego tak bardzo przejęłam
się słowami obcej kobiety? Przecież równie dobrze mogła mówić jakieś bzdury,
ponieważ nie była do końca zdrowa na umyśle. Niekoniecznie musiała być wiedźmą
przewidującą przyszłość. To oczywiście nie powstrzymało mnie przed próbą
interpretacji słów, jakie padły z jej ust. Przezorny zawsze był ubezpieczony,
nawet jeżeli chodziło o zdania wypowiadane na ulicy przez sfiksowanych ludzi.
„Podwójne
szczęście” z jakiegoś powodu kojarzyło mi się z moim stanem błogosławionym. Już
dawno zauważyłam, że mój brzuch był zdecydowanie zbyt duży jak na czwarty
miesiąc ciąży, a o kim, jak nie o bliźniakach, mówiło się „podwójne szczęście”?
Czym była jednak wspomniana „rozpacz” w podwójnym szczęściu? Moją śmiercią,
którą prawdopodobnie zawierała sentencja: „Umrzesz, nim ujrzysz”? A jeśli ta
kobieta miała na celu wmówienie mi, że rozpaczą okaże się moja śmierć? Cóż,
mogłam się przynajmniej pocieszyć tym, że moje dziecko (lub dzieci)
prawdopodobnie przeżyją.
Skrzywiłam
się znacząco na boku. Dlaczego myślałam o takich głupotach? To musiał być
czysty przypadek, że akurat usłyszałam takie słowa. To na pewno była jakaś
ześwirowana babcia, która mieszkała z milionem kotów i czytała im książki na
dobranoc. Zdecydowanie. Nie powinnam popadać w paranoiczne stany, kiedy tak
naprawdę nic mi nie groziło.
Potrząsnęłam
głową i skierowałam kroki ku pasom zarysowanym na ulicy. Były tylko kilka
kroków ode mnie. Po ich drugiej stronie znajdował się park, który prowadził do
mojego uniwersytetu. Jaka szkoda, że w ciągu roku nie odwiedzę mojej ulubionej,
ogromnej, przeszklonej biblioteki, przypominającej cmentarz zapomnianych książek.
Cóż, będę musiała się pocieszyć własną domową biblioteczką. Ewentualnie pożyczę
coś od Sorathiela, aby przypadkiem nie umrzeć z nudów.
Gdy
już miałam stawiać stopę na białym pasie zebry ulicznej, ktoś chwycił mnie za
ramię. Modliłam się w duchu, aby nie była to ta sama ześwirowana babcia, co
wcześniej. Dla własnego bezpieczeństwa starałam się nie patrzeć w tył. Najprawdopodobniej
przyjęłam do swojego umysłu kilka wizji z chorej wyobraźni Nathiela. Przez to
wmówiłam sobie, że gdy spojrzę za siebie, dostrzegę kościotrupa, a nie
staruszkę, a takiego horroru życia codziennego wolałabym uniknąć.
–
Całkiem miła babcia, co? – usłyszałam ironiczny, kobiecy głos. Musiałam
przyznać, że nuta kpiny, która w nim pobrzmiewała, o czymś mi przypominała. Dopiero
kiedy irytujący śmiech wyrwał się z ust tajemniczej postaci, zaczęłam
mimowolnie sięgać do najdalszych zakątków wspomnień. Uświadomienie sobie, z kim
miałam do czynienia, sprawiło, że zabrakło mi w płucach powietrza.
–
Och, czyżbyś była zaskoczona, Lauro? – usłyszałam powolny, diabelski szept.
Jego właścicielka przybliżyła się do mojego ucha, przez co mogłam na nim poczuć
ciepły oddech zimnej jak lód kobiety.
Nie
byłam w stanie się ruszyć. Stałam jak wryta, wpatrując się w migające, zielone
światło, ostrzegające mnie przed tym, że możliwość mojego przejścia na drugą
stronę powoli się kończy. Ludzie przepychali się obok mnie, próbując jak
najszybciej przebiec przez pasy. Niedługo ulica całkowicie opustoszała.
Zostałam tu tylko ja. Ja i kobieta, której nie spodziewałam się więcej ujrzeć.
–
Żyję – usłyszałam cichy, chłodny szept tuż przy uchu. – Żyję, a Departament
Kontroli Demonów powoli się odradza. – Ta wypowiedź wprowadziła mnie w stan
takiego szoku, że nie byłam w stanie zrobić niczego, poza bezwolnym otwarciem
ust. – Przekaż pozdrowienia od tatusia dla swojego demonicznego chłoptasia. On
również żyje.
Z
ust kobiety wydobył się diabelski chichot, który miarowo zaczął się ode mnie
oddalać, podobnie jak postać, która puściła moje ramię. Potrząsnęłam głową z
niedowierzaniem, spoglądając tępo przed siebie. W oczach mignęło mi czerwone
światło sygnalizacji świetlnej. Po swojej lewej stronie słyszałam głośne
trąbienie, ja jednak nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Szok był tak wielki, że
wkrótce upadłam na kolana, witając swoją twarzą zebrową nawierzchnię. Było mi
słabo, choć nie z powodu ataku dziecka. Byłam przerażona. Przerażona tak, że
zasłabłam, całkowicie tracąc świadomość tego, co się wokół mnie dzieje. Tylko to
jedno imię odbijało się bezwolnie od ścian mojego umysłu.
Gabrielle.
To była Gabrielle.
***
Głośne, nerwowe stąpanie bosych stóp niosło
się po całym mieszkaniu, irytując swoim brzmieniem nawet najbardziej
cierpliwego człowieka. Nie było możliwości, aby ktoś nie zwrócił uwagi na
zdenerwowanego chłopaka, który krążył w tą i z powrotem, dzierżąc w dłoni
telefon. Wykonywał już dwudzieste z rzędu połączenie. Słyszał go dosłownie
każdy. Nawet umarli, którzy przewracali się pod podłogą w swoim królestwie.
–
Jeżeli nie wróci w ciągu godziny, zacznę jej szukać.
Demoniczny
łowca przeczesał swoje włosy, jak miał to w zwyczaju, gdy czymś się denerwował.
Drugą dłonią wciskał po raz kolejny zieloną słuchawkę na telefonie. Obojętny na
cierpienie przyjaciela blondyn, spoglądał na niego z uniesioną brwią. Przez
pierwsze dziesięć minut w ogóle się nie odzywał, bo po co, skoro jego towarzysz
nie wyrażał głośno swojego zdania? Ciche przeklinanie to jeszcze nie powód do
przerwania czytania ciekawej lektury.
–
Najpierw sprawdzę uniwersytet. A potem szpital. Gdzieś w końcu musi być –
kontynuował chłopak, wykonując kolejne bezskuteczne połączenie.
Sorathiel
westchnął z umęczeniem, zamykając z cichym puknięciem swoją książkę. Odłożył ją
na stół i spojrzał na przyjaciela kątem oka.
–
Od kiedy stałeś się takim pesymistą? – spytał.
–
Od kiedy Laura jest w ciąży.
Nathiel
zaśmiał się nerwowo. Wyglądał, jakby był bliski obłędu z powodu nieodbierającej
telefonu dziewczyny. Przecież miała wrócić za godzinę! Minęły już dwie. Może
rzeczywiście był za bardzo zatroskany, ale czy nieodbieranie telefonu było
normalną rzeczą u Laury? Co prawda często trzymała go w kieszeni wyciszonego,
ale bez przesady. Za setnym razem zorientowałaby się, że ktoś do niej dzwoni,
prawda?
–
Usiądź i się uspokój – powiedział blondyn, ściągając z nosa bordowe oprawki,
które odłożył na stół. Gdy zobaczył, że jego przyjaciel wciąż krąży zaniepokojony
po pokoju, powtórzył to zdanie głośniej i wyraźniej, jakby kierował wypowiedź
do nieusłuchanego dziecka. Nathiel jęknął bezradnie, poddając się woli
Sorathiela. Usiadł obok niego, chowając telefon do kieszeni. Jego prawa noga
zaczęła wystukiwać nerwowy rytm o podłogę.
–
Dobra, przesadzam trochę – stwierdził odkrywczo, rzucając się na oparcie sofy. –
Mam pomysł, Sorath – dodał szybko, spoglądając ukradkowo na swojego przyjaciela.
– Znajdź jakiś temat do rozmowy. Może uda mi się choć na chwilę zapomnieć o tym,
że Laura wyszła z domu.
Blondyn
bez zastanowienia rozpoczął nowy temat:
–
Dobrze. Tak więc jak ci idzie szukanie pracy?
Nathiel
skrzywił się znacząco na boku. Nigdy nie chciał pracować. Był przeświadczony o
tym, że do końca życia będzie go utrzymywać Hugh, a jak nie on, to ktoś inny, i
wcale nie będzie musiał zajmować się ludzką, nędzną pracą. Jego priorytetem
była zawsze walka z demonami. Dlaczego akurat z tego nie mógł czerpać zysków?
„Dziesięć dolców za każdego demona! Kto zabije więcej?!”. To oczywiste, że
byłby najlepszy w swoim fachu.
–
Kiepsko – przyznał, bo rzeczywiście, mimo wewnętrznych oporów, starał się
cokolwiek znaleźć. Jak do tej pory nie osiągnął jednak swojego celu. – Byłem w
jakiejś firmie, nawet nie pamiętam, o co w niej chodziło. Kierowniczka patrzyła
na mnie jak na obiekt do zgwałcenia. Mało nie zaśliniła przy tym biurka. Serio.
Złożyła mi nawet potajemną propozycje seksualną. – Skrzywił się.
Na
ustach jego przyjaciela pojawił się uśmieszek, który z powodzeniem mógł
przypominać rozbawienie.
–
Gdzie ja z takim wielorybem! Wystarczy mi jedna, blada dupa albinosa!
Chłopak
zrobił chwilę przerwy na wypicie szklanki wody, po czym kontynuował:
–
Później byłem na jakiejś budowie. Wiesz, co mi powiedzieli? – prychnął oburzony.
– Że wyglądam jak chuchro! Jak patyczek, który złamie się na wietrze! Niech ich
szlag weźmie! Zabijam demony i rzucam nimi o ściany jak prawdziwy strongman, a
oni mi będą wmawiać, ze słaby jestem! Nie jestem, prawda, Sorath?! – oburzył
się.
–
Nie jesteś – odpowiedział rozbawiony Sorathiel, chwytając w dłonie filiżankę
gorącej herbaty.
–
Życie jest do dupy. Wolałem dalej być nastolatkiem i pozostać pod okiem Hugh.
Brakuje mi tego starego dziada, wiesz? Tak jak większości ludzi z naszej
organizacji. Bez nich jest tu cicho – mruknął, pochylając się do przodu.
Teatralnie owiał pomieszczenie wzrokiem na podkreślenie tego, że w starej
siedzibie panowały obecnie pustki.
–
Dobrze wiesz, że nie byli pierwszej młodości. – Sorathiel posłał mu bezwyrazowe
spojrzenie. – Teraz będziemy szukać młodych rekrutów. Nigdy nie wiadomo, kiedy
Reverentia znów wyda na świat swoich sprzymierzeńców – powiedział cicho. – Póki
co, jesteśmy tylko my. I kilka nielicznych demonów, które się nas boją,
–
Nie wiem, czy to dobrze, czy źle – burknął niepocieszony Nathiel, zakładając
ręce na piersi. – Czuję się jak bezrobotny – dodał, już po chwili milknąc.
Zmarszczył czoło, jakby właśnie zdał sobie z czegoś sprawę. – Czekaj. Ja jestem
bezrobotny. I dlatego życie jest do dupy.
Zakańczając
swoją wypowiedź, chłopak raz jeszcze sięgnął po telefon. Najwyraźniej wyczuł
moment, bo akurat ktoś próbował się do niego dodzwonić. Niestety, nie była to
Laura, a obcy numer. Bez zastanowienia odebrał połączenie.
***
Otworzyłam
gwałtownie oczy. Dlaczego? Bo przypomniało mi się, że zemdlałam na pasach. Na
szczęście nie znajdowałam się aktualnie na środku ulicy. Byłam w jakimś
dziwnym, całkowicie mi obcym, choć jednocześnie przytulnym pokoju.
Zaniepokojona
usiadłam na łóżku. Gdzie ja byłam i jakim cudem się tu znalazłam? Przez myśl mi
przeszło, że to Gabrielle mogła mnie porwać, ale wystrój pokoju zdecydowanie
odbiegał od demonicznych norm, które zamykały się w kamiennych, zimnych
komnatach rodem ze średniowiecza. Byłam wciąż w świecie ludzi, w jakimś
dziecięcym pokoju. Kołdra, pod którą leżałam, miała żółtą poszewkę w wielkie,
pomarańczowe kropki, podobnie jak miękka, ogromna poduszka. Ściany były tu
jasnoróżowe, blade. Dwie białe firanki w kwiaty, które przecinały się ze sobą
na samym środku, związane były wielkimi, białymi kokardami. Na parapecie stało
mnóstwo różnokolorowych doniczek z kwiatami. Turkusowo-brązowe szafki oblegane były
przez liczne naklejki przestarzałych gwiazd królujących w latach
dziewięćdziesiątych, jak i bajek, których kompletnie nie znałam. Na biurku
leżał czarny laptop, masa pozgniatanych papierów, bazgrołów, kredek, a także kilka
pustych kubków z uroczymi wzorami. Po podłodze walały się jakieś ciuchy, na
pewno nienależące do dziecka. I ta tablica korkowa zawieszona tuż nad łóżkiem,
która szczególnie zwróciła moją uwagę.
Odkryłam
kołdrę i na kolanach przeniosłam się pod ścianę. Najpierw w oczy rzucał się
rysunek znajdujący się na środku tablicy. Dookoła niego była złocista ramka
przypominająca tą, którą dzieci robią w przedszkolu z makaronu. Na mangowym
szkicu znajdowała się piątka dziewczyn. Każda wyglądała inaczej. Jedna z nich,
najwyższa, najwyraźniej coś śpiewała, druga, złotowłosa, dzierżyła w ręce
dziwne, niebieskie karty, trzecia, wyglądająca naprawdę groźnie i
temperamentnie, rzucała błyskawicami, czwarta stała z kubkiem herbaty, a nad
jej głową widniały dziwne obrazy, jakby wizje, piąta wystawiała przed siebie
dłonie, które rozsypywały wkoło srebrny pył. Ktoś musiał mieć niezłą
wyobraźnię. Wychodziło na to, że miałam przed sobą iście magiczną wizję jakiejś
nieokreślonej historii.
Przeniosłam
wzrok niżej. Było tam kilka zdjęć. To one uświadomiły mnie o tym, że postacie z
rysunku były prawdziwe. Płomiennowłosa dziewczyna, krzycząca coś w stronę
aparatu, była ubrana w różowy fartuch z napisem „Mistrz kuchni”. Trzymała w
ręku patelnię, na której podrzucała naleśnika. U dołu zdjęcia znajdowały się
dwie niewyraźne plamy, przedstawiające roześmiane oczy w kolorze jasnej zieleni
i błękitu. Inne zdjęcie ukazywało siedzącą na podłodze dziewczynę o splątanych,
ciemnych blond włosach. W ręku, podobnie jak na rysunku, trzymała kubek
herbaty. Dookoła niej, na podłodze, piętrzyły się stosy książek. Wyglądała tak,
jakby nie zwracała uwagi na otoczenie. W tle, gdzie znajdowała się sofa, dwie,
prawdopodobnie te same dziewczyny, co na wcześniejszym zdjęciu, wychylały swoje
ręce ponad jej głową i uśmiechały się wesoło do aparatu. Trzecia fotka
przedstawiała zapłakaną, brązowooką dziewczynę, która krzyczała coś z wyrzutem
w stronę obiektywu, trzymając rannego kota w ramionach. Nachylała nad nim dłoń,
jakby chciała go ochronić, czy też… jakimś magicznym sposobem uleczyć. Z tyłu
pochylała się nad nią obojętna, płomiennowłosa dziewczyna, która patrzyła w
stronę aparatu, jakby chciała go zniszczyć samym spojrzeniem. Było tu jeszcze
coś dziwnego. W tle widniały dziwnie zamazane... błyskawice. Albo to flesz,
albo jakaś wyjątkowo dobra przeróbka. Na ostatnim zdjęciu znajdowała się już
cała grupa, którą ledwo uchwycił aparat. Pół twarzy bladej, błękitnookiej osoby,
która najwyraźniej robiła zdjęcie i pragnęła objąć wszystkie koleżanki, skryta
za nią, złotowłosa dziewczynka w okularach, zbulwersowana płomiennowłosa, która
z nienawiścią patrzyła w aparat z rogu samego zdjęcia, brązowe oczy i uniesione
ręce jednej z dziewczyn, która znajdowała się gdzieś po środku, ledwo
wynurzając się ponad tłumem, oraz osoba dzierżąca kubek w dłoni – najwyraźniej
też nie była zbytnio zadowolona, gdyż unosiła brew. Mimo wszystko, widok tych
zdjęć wywołał na mojej twarzy uśmiech. Nie mogłam być w miejscu, gdzie czekało
mnie coś złego. Osoby, które zdążyłam poznać na zdjęciach, wyglądały, jakby
przyjaźniły się ze sobą długi czas. Pytanie tylko: co ja tu, do cholery,
robiłam?
Dopiero
teraz usłyszałam jakieś szepty dobiegające zza drzwi. Wytężyłam słuch.
–
No, weźcie no! Przecież nas nie zadźga tępym nożem, nie?!
–
Chyba cię pogrzało, ruda pało! Mieliśmy się nie wtrącać w ich świat!
–
A-ale...
–
Najlepiej od razu ją zabić!
Przez
moment, słysząc agresywny głos, który pasował mi do właścicielki płomiennych
włosów, przeszły mnie dreszcze. Może jednak nie byłam tu do końca bezpieczna?
Bez
zastanowienia chwyciłam za nóż łowców, który trzymałam w szerokiej kieszeni
bluzy. Ostrożnie i powoli przeturlałam się z łóżka na podłogę. Kiedy
przeniosłam się już do pionu, skierowałam ciche kroki ku drzwiom. Miałam
szczęście, gdyż panele nie wydawały z siebie żadnych oddźwięków. Byłam
praktycznie bezgłośna.
–
No, weź tak nie mów! Przecież to nie nasz wróg! Dlaczego zawsze jesteś taka agresywna?
–
Przestańcie się kłócić… To do niczego nie prowadzi.
Głosy
stawały się coraz wyraźniejsze. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, jednak na
wszelki wypadek wolałam trzymać w dłoni nóż.
–
Nie przestanę! Dlaczego ona jak zwykle traktuje swoją pracę tak nieostrożnie?!
Jakby mogła, to by całemu światu zdradziła, kim, do cholery, jesteśmy!
–
Bo dlaczego świat ma tego nie wiedzieć, skoro mu pomagamy?!
–
Trzymajcie mnie, za chwilę ją strzelę w ten pusty łeb błyskawicą! Jak przeżyje,
to może zmądrzeje! A jeśli nie, to już jej problem! Nawet na pogrzeb nie
przyjdę! Pierniczę to!
Gdy
chwytałam za klamkę, na korytarzu odbywała się właśnie szarpanina. Wyzwiska i
płacz jednej z kłócących się dziewczyn zlewały się w jedno, tworząc taki hałas,
że nie mogłam się nie skrzywić. Postanowiłam wykorzystać moment ich nieuwagi.
Otworzyłam drzwi z rozmachem, a w stronę zgromadzonych dziewczyn wystawiłam exitialis. Cała piątka ze zdjęć
spojrzała na mnie odrobinę zdezorientowana. Ja w sumie też nie wiedziałam, jak
zareagować na to zaskakujące spotkanie z ludźmi, których po raz pierwszy
widziałam na oczy. Chciałam wyglądać groźnie, ale w obecnej chwili czułam się
co najmniej nieswojo.
Pierwsza
zareagowała wysoka dziewczyna o błękitnych, zaszklonych oczach. Jej nagła
radość kolidowała odrobinę z czerwonym nosem i zarumienionymi od płaczu
policzkami.
–
Obudziłaś się wreszcie! – wykrzyknęła radośnie, przez co aż podskoczyłam. Nie
spodziewałam się takiego entuzjazmu ze strony osoby, która jeszcze niedawno
szarpała się z przyjaciółką. – Dobrze się czujesz? – spytała, przekręcając
głowę w bok.
Zamrugałam
oczami, nie wiedząc, jak odpowiedzieć na to pytanie. Straciłam czujność, ale tylko
na chwilę. Zaraz ścisnęłam mocniej nóż i skierowałam go w stronę lekko
zdziwionej dziewczyny, która wystawiła przed siebie ręce w obronnym geście.
–
Co tu robię? – spytałam ochrypłym głosem.
–
To ja cię tu przyprowadziłam – odpowiedziała brązowowłosa dziewczyna. Na jej
twarzy pojawił się niepewny uśmiech. Zupełnie jakby zaczynała się bać, że mogę
dźgnąć ją w końcu ostrzem.
Patrzyłam
na nią uparcie, próbując zrozumieć, jakim cudem mnie tu przyprowadziła, kiedy
byłam nieprzytomna. Użyła do tego lewitacji? Czy może ciągała moje ciało po
ziemi, i dlatego czułam się jak połamany kij od miotły?
–
No, nie patrz tak na mnie. – Nachmurzyła się, zakładając ręce na biodra. – Jestem
silna – mówiąc to, napięła mięsień ramienia, robiąc przy tym zabawny dzióbek z
ust. – A ty taka drobniutka i bezbronna, że naprawdę nie miałam problemu z
przeniesieniem cię tutaj. Poza tym ulica, na której zemdlałaś, znajduje się
niedaleko mojego domu.
Jeszcze
raz zamrugałam oczami, próbując zrozumieć, co ta obca, ześwirowana dziewczyna
do mnie mówi. W tym czasie wszystkie nieznajome przyglądały mi się
podejrzliwie. Oczywiście z wyjątkiem ich dziwnej przedstawicielki, której radość
nie opuściła nawet na krótki moment. Przez nią czułam się jak celebrytka, która
spotkała się ze swoją psychofanką. A takie spotkanie nie mogło skończyć się
dobrze.
–
Madlene Barielle! – przedstawiła się wesoło, wystawiając w moją stronę dłoń.
–
Kim jesteś? – spytałam ostrożnie, bo coś mi podpowiadało, że za tym imieniem
kryła się ważniejsza wiadomość. Spojrzałam przy tym obojętnie na jej bladą, smukłą
dłoń, nie opuszczając noża. Nawet jeżeli starała się wyglądać przyjaźnie, nie
mogłam do końca ufać komuś, kogo widziałam po raz pierwszy na oczy, i to w
takich dziwnych okolicznościach. Poza tym jej koleżanka chwilę temu
zaproponowała, aby się mnie pozbyć.
–
Czarodziejką! – wykrzyknęła w odpowiedzi dziewczyna.
Na
korytarzu rozpętał się prawdziwy chaos. Grupa dziewczyn stojąca za niejaką
Madlene, rzuciła się w jej kierunku. Płomiennowłosa zatkała koleżance usta na spółkę
z osobą lubującą się w herbacie, i pociągnęła ją do tyłu; złotowłosa dziewczyna
zaśmiała się nerwowo, posyłając mi niepewne spojrzenie, a nastolatka, która na
zdjęciu próbowała uleczyć kota, rzuciła się w moją stronę i machnęła mi dłonią tuż
przed oczami. Być może to jakieś omamy wzrokowe, które wywołał mój rozespany
umysł, ale wydawało się, że widzę srebrzysty pył. Dziwne było tylko to, że w
momencie, kiedy musnął moją twarz, nagle ciało ogarnęło przedziwne uczucie
senności, które w przeciągu kilku sekund zwaliło mnie z nóg. W tle usłyszałam
tylko głośne wyzwiska, które z trudem docierały już do mojej świadomości.
Usnęłam.