Rozdział raczej podsumowujący. Zauważyłam, że gdy dzieje się jakaś mocna akcja, rozdział później robi się u mnie nagle bardzo spokojnie i pojawiają się głównie rozważania. W sumie jeszcze jakieś dwa rozdziały do następnego skoku o rok wprzód. Wydaje mi się, że te rozdziały, które będą po skoku będą ciekawe. Pisanie ich jest przyjemne. Zostanie poruszony wątek Amy i Sorathiela. No i nastoletnia Andi będzie się też często pojawiać. La bonne fee trochę ucichną, ale ich wątki będą personalnie rozwinięte w trzecim tomie WCN. Czasem sama gubię się w fabule. Za dużo postaci. Mam nadzieję, że w miarę je ogarniam. Więc... zaczynamy rozdział! Zapas na następny, sesyjny miesiąc jest zapewniony, więc żadnych przerw nie będzie.
***
–
Soriel!
Demon
przeklął pod nosem wszystkie siły boskie. Nie spodziewał się tego, że ta mała
czarodziejka pobiegnie za nim. Przecież to jego braciszek zdychał, nie on. Tak
bardzo jej na nim zależało, że ruszyła za nim w pogoń?
Nie
odwracał się. Szedł przed siebie, trzymając się za zranione ramię, które
przeszkadzało mu w podróży. Reszta jego
towarzyszy poszła przodem, każdy miał swoje miejsce do teleportacji. Jego
wzgórze było najdalej. Sądził, że to nie był przypadek. Ojciec świadomie się na
nim wyżywał. Może spodobało mu się torturowanie go?
–
Stój! – usłyszał znowu. Przewrócił tylko oczami, nie przejmując się biegnącą za
nim dziewczyną. Wiedział, że w tym tempie i tak go dogoni. Ze względu na
zranione ramię nie mógł jej uciec. Wszystkie siły opuściły go wraz z ulatującym
dymem, zastępującym demonom krew.
–
Czego znowu? – burknął, gdy la bonne fee zrównała się z nim. Wciąż na nią nie
patrzył.
–
Jesteś ranny – jęknęła.
–
Nic poważnego, żyję. Zdaje się, że mój braciszek ucierpiał w gorszym stopniu.
Oby nie zdechł – zaironizował, wyraźnie się krzywiąc. Wyjątkowo nie miał
nastroju do rozmowy, a już szczególnie nie do żartów. Powinien się cieszyć ze
spotkania z Nathielem na które tak długo czekał, powinien się cieszyć, że go pokonał,
a wcale nie czuł radości. Dlaczego? Wyobrażał to sobie zupełnie inaczej?
Czy może nie przewidział, że sam zostanie zraniony?
–
Wracaj do swoich sprzymierzeńców – dodał.
Patricia
nie zamierzała się poddać. Chwyciła chłopaka za rękę i zwróciła ku sobie.
Soriel syknął z bólu – dlaczego pociągnęła go akurat za prawe ramię, które miał
zranione?
–
Mówiłeś, że to nic poważnego – powiedziała załamana Pat. – A tymczasem widzę
zupełnie co innego.
–
To chyba oczywiste, że kłamałem, abyś dała mi spokój. – Demon westchnął ciężko
i spojrzał w niebo błagalnie. Wiedział, że tak łatwo się jej nie pozbędzie.
Była przewrażliwiona. Wręcz nie wyobrażał sobie tego jak będzie zajmować się w
przyszłości własnymi dziećmi. Opakuje je w folię bąbelkową, żeby nic im się nie
stało, czy jak?
–
Nie okłamuj mnie, chcę ci pomóc. – Patricia stanęła tuż przed demonem. Chciała
go zmusić, by spojrzał jej w twarz. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej
unikał. Szmaragdowe oczy zmierzyły ją z niesmakiem.
–
Jeżeli będziesz mi pomagać, uznają cię za zdrajczynie – burknął w odpowiedzi,
przystając w miejscu. Chwila odpoczynku mu się przyda. Zdecydowanie.
–
Ty i ja to osobna historia. – Pat wyglądała w tym momencie na piekielnie
poważną. Soriel miał ochotę wybuchnąć śmiechem, niestety, nie miał na to sił.
Ta gadka wydawała się mu być cholernie ckliwa, niczym z bajek Disneya, gdzie księżniczki szczęśliwie się zakochiwały i żyły długo, póki nie zdechły jako stare prukwy, ale o tej nieidealnej sferze życia oczywiście już nikt w bajkach nie wspominał, bo wszyscy byli piękni, młodzi i cholernie szczęśliwi. Nie dla niego pełne
romantyczności historie życiowe. Świat był brutalny, nie było w nim miejsca na
kochanie. Chyba, że w łóżku. – Sam mówiłeś, że nie jestem twoim wrogiem. Ty
moim też nie jesteś, dlatego stoimy poza tym wszystkim. Nikt nie ma prawa karać
mnie za to, że pomagam swojemu przyjacielowi.
–
Urocze – prychnął Soriel, wymijając czarodziejkę.
Pat
poczuła się zraniona, ale postanowiła, że tego nie pokaże. Jej celem była teraz
pomoc demonowi. W normalnej sytuacji zostawiłaby go i po prostu wróciła do
domu, ale nie teraz, kiedy był w potrzebie i ledwo trzymał się na nogach.
–
Zmywaj się – dodał demon, widząc, że dziewczyna dalej za nim podąża. Słowa
cedził przez zaciśnięte zęby, ponieważ tracił powoli cierpliwość. – W każdej chwili
mogą się tu zjawić moi sojusznicy, a uwierz, nie są tak pobłażliwi jak twoi
znajomi – prychnął. – Bezwzględnie cię zabiją.
–
Nie martw się, moi przyjaciele też nie będą się wahać – odpowiedziała
zirytowana już Pat. Zaczynała mieć dosyć kapryśnego i narzekającego na
życie demona. Miała ochotę zdzielić go butem po twarzy. Czasem był gorszy niż kobieta w ciąży, która ma dzikie zachcianki. Przynosisz jej sałatkę z truskawkami, czekoladą i śledziem, a ona nagle stwierdza, że jednak nie ma na nią ochoty. Cały Soriel w wersji męskiej.
–
Spokojnie, szybciej ich zabiję.
–
Naprawdę zabiłbyś kogoś na kim mi zależy? – Spojrzała na niego ze smutkiem.
–
Oczywiście. – Odpowiedź padła bez wahania.
Kolejny bolesny cios w samo serce. Bezwzględny Soriel powrócił. Czyżby znowu był za długo w
Reverentii? A może zawsze taki był? Może tylko krył prawdziwą nienawiść do
świata za osłoną wesołości, ironii i podrywu? Miała tego dosyć. Skoro nie chciał
jej pomocy – trudno, nie będzie się narzucać. Wróci do pozostałych i zajmie się
opatrywaniem osób, które mogły ucierpieć w większym stopniu niż ten przygłupi
demon. Mogła zostać, a nie latać za nim. Zrobiła to niepotrzebnie.
Dziewczyna
bez słowa odwróciła się od demona i ruszyła w drogę powrotną do zamku.
Nie spodziewała się i nie liczyła na to, że będzie ją zatrzymywał, w końcu sam
mówił jej, żeby stąd zniknęła. Spełni jego prośbę, ale niech nie liczy na to,
że wpuści go następnym razem do domu.
–
Stój – usłyszała, co bardzo ją zdziwiło. Stanęła w miejscu, ale nie zwróciła
się w jego stronę.
–
Czego chcesz? – spytała chłodno.
–
Ciebie.
Odpowiedź
była tak zaskakująca, że nie wiedziała co ma zrobić. Żadne sensowne słowo nie chciało
przecisnąć się przez jej gardło. Stała tak z lekko rozwartymi ustami i
wpatrywała się w zarysy budowli w której odbywał się bal. Czuła, że poliki
zaczynają ją palić.
–
C-co? – spytała zdezorientowana. Automatycznie obróciła się w stronę demona.
Soriel szedł w jej kierunku z miną przypominającą nietrzeźwego człowieka.
Brakowało jeszcze tego, aby zaczął się zataczać i śmiać jak szaleniec. Oczy
miał zmrużone, uśmiech tak szeroki, że aż przesadny – wyglądał jak kot z Alicji z Krainy Czarów. Wciąż trzymał się za zranione
ramię – ciemny dymek uciekał między jego palcami.
–
Ciebie – powtórzył niskim, uwodzicielskim głosem.
Patricia
postawiła krok w tył. Z jakiegoś powodu czuła niepokój. Chyba nie zamierzał jej
teraz zabić? Wciąż nie pozbyła się strachu przed kolejną zdradą. Zapewne
jeszcze wiele czasu minie zanim na nowo mu zaufa.
–
Co… gdzie… o co chodzi? – zapytała, śmiejąc się niemrawo.
Nie
zdążyła postawić kolejnego kroku w tył. Demon rzucił się na nią. Już miała
zacząć się wydzierać i wołać o pomoc, gdy ze zdziwieniem stwierdziła, że wcale
nie jest raniona. Soriel po prostu ją tulił i to tak mocno, że nawet gdyby
chciała, nie byłaby w stanie uciec. Była we władaniu ramion demona.
–
Chcę ciebie – szepnął Soriel prosto do jej ucha. Na jej skórze pojawiła się
gęsia skórka, to było miłe uczucie. Serce biło jej teraz tak szybko, że czuła
je nie tylko w piersi, jego uderzenie rozchodziło się po całym ciele i dzieliło
się swoimi emocjami z ciałem Soriela.
Zarumieniona
Pat objęła chłopaka w pasie. Chciała zostać tak na wieki i nie myśleć o tym, że
są wrogami. Chciała być teraz tylko i wyłącznie w wykreowanym przez nich świecie
bez demonów i zła. Gdzieś, gdzie nie musieliby przejmować się jutrem, a Soriel
byłby z dala od swojego ojca i całego departamentu.
–
Nie kłamiesz? – spytała cicho.
–
Sama oceń.
Patricia
podniosła głowę i spojrzała prosto w iskrzące się oczy demona. Wyglądał na
zmęczonego. Nie uśmiechał się, ale nie
był też smutny. Czy był poważny? Nie wyglądał, jakby chciał ją poderwać na
słodkie słówka, a równocześnie nie kryło się w nim żadne głębsze uczucie.
Dlaczego Soriel kojarzył jej się w tym momencie ze skałą? Bezuczuciową, chłodną
i ciężką w obyciu skałą, której intencji nie można było rozczytać. A jeżeli
wyglądał tak z powodu zadanej rany?
Soriel
w pewnym momencie chwycił jej głowę i ukrył w swojej piersi. Wydawał się być z
jakiegoś powodu niezadowolony.
–
Nie gap się tak na mnie – powiedział zirytowany.
–
Czemu? Zawstydzam cię? – spytała rozbawiona dziewczyna.
–
Ta, płonę ze wstydu, niech ktoś da mi wody, bo zamienię się w popiół. – Głos
Soriela był gdzieś na pograniczu ironii, a chłodu. Już nie przytulał jej tak
mocno. Rozluźnił uścisk.
–
Mogę cię ugasić. – Pat zachichotała się łobuzersko. Użyła swojej mocy do
wychłodzenia dłoni. Z zaskoczenia włożyła je pod koszulę
demona i przyłożyła do pleców. Auvrey podskoczył do góry, co wyglądało dosyć
zabawnie z jej perspektywy. Brakowało tylko dziewczęcego pisku, który dopowiedziała sobie w głowie. Zaśmiała się
wesoło i oddaliła od chłopaka na bezpieczną odległość, żeby w razie czego nie
zrobił jej w zamian krzywdy.
–
Zabiję cię – syknął chłopak. Wystawił przed siebie ręce, jakby chciał ją
udusić. Nie wyglądał jednak wiarygodnie, a zabawnie. Pat nawet nie uciekała.
Wciąż stała w jednym miejscu i śmiała się jak szalona, trzymając się ręką za
brzuch. Jej radość została przerwana przez groźnego demona, który zbliżył się
do niej i zaczął rozciągać boleśnie jej poliki.
–
Nie denerwuj mnie, mały zającu, inaczej wrzucę cię na ruszt – warknął, mrużąc
groźnie oczy. Szybko poddał się z karaniem swojej przyjaciółki. Przeszkodziła
mu rana, która niemiłosiernie bolała. Syknął z bólu i oddalił od niej ręce,
znów przytykając jedną z nich do ramienia.
–
Boli? – spytała Pat. Zdążyła już uspokoić wewnętrznego chochlika, zmuszającego
ją do ciągłego śmiechu. Teraz brzmiała jak troskliwa matka, której Sorielowi
brakowało.
–
Nie, przyjemnie łaskocze – powiedział z ironią w głosie Auvrey.
–
Kłamca.
Demon
znów podążał własną ścieżką. Nawet się z nią nie pożegnał. Po prostu szedł
przed siebie. Z jednej strony nie chciała go dręczyć, bo przecież potrzebował
pomocy, z drugiej strony mogłaby mu jej udzielić. Sorathiel ustalił spotkanie
za pół godziny, miała jeszcze trochę czasu. Poza tym była jedna z kwestii,
którą chciała rozwinąć.
–
Soriel – zaczęła uroczy, dziecięcym głosem, idąc jego śladem. Złożyła ręce z
tyłu podartej, niebieskiej sukienki i uśmiechnęła się niewinnie.
–
Co?
–
Co miałeś na myśli przez: „chcę ciebie”?
–
To chyba oczywiste.
Soriel
zatrzymał się w miejscu i jeszcze raz obrócił w stronę dziewczyny. Tajemniczy
błysk w jego oku nie zapowiadał niczego dobrego.
–
Chciałem cię ugryźć. – Odpowiedź była dobitna i zwalająca z nóg. Pat nie miała
pojęcia czy mówi prawdę, czy się naśmiewa. Znowu nie mogła rozczytać z jego
twarzy co myśli. Soriel bardzo dobrze ukrywał wszelakie emocje. Przez myśl jej
przeszło, że naprawdę mógł ją okłamać w związku z trucizną. Do tej pory
odpychała od siebie te stwierdzenie, ale Madlene wzbudziła w niej podejrzenia.
Narastały w niej przez kilka dni, sprawiając, że była coraz bardziej niepewna.
Była
tak zamyślona, że nie dostrzegła, kiedy demoniczne zęby zbliżyły się do jej
ust. W ostatniej chwili położyła dłoń na jego twarzy i oddaliła go. Zapiszczała
zbulwersowana. Czy on naprawdę chciał ją ugryźć?!
–
Nie dla demona! – oburzyła się. Na samo wspomnienie ich ostatniego,
zaskakującego pocałunku pod stołem, poczuła, że robi się jej gorąco. Prawie o
tym zapomniała. Ta sytuacja natychmiastowo przyzwała to przedziwne wspomnienie. To na
pewno nie był jeden z tych pocałunków, którym obdarowuje się kogoś w dniu
urodzin.
–
A więc demonowi już nic nie przysługuje? – prychnął Soriel, chwytając za jej
dłonie, które miał na twarzy. Uwięził je w swoim uścisku. Była teraz odsłonięta
i mógł z nią robić to, co mu się żywnie podoba.
–
Temu złemu nie. Jeżeli się zmienisz to kto wie – odpowiedziała z powagą Pat,
patrząc demonowi prosto w oczy.
Soriel
puścił jej ręce i spojrzał na nią obojętnie z góry. Ten wzrok nie zapowiadał
niczego dobrego. Wyraźnie ściągnięte brwi miały w sobie nutkę zbliżającej się
kłótliwości.
–
Nie zmienię się, póki nie wypełnię swojego celu.
–
Celu? – zdziwiła się Pat. Wcześniej nie słyszała o żadnym. Przecież była
tylko mowa o miksturze, którą wiedźmy zmusiły go do bycia we wrogich szeregach.
Auvrey
skrzywił się. Wyglądał jak osoba, która powiedziała coś, czego nie chciała
powiedzieć. Jakie będzie miał wytłumaczenie? Wymyśli coś na szybko czy może
powie jej prawdę? Póki co, milczał jak zaklęty, przy okazji nie spuszczając oczu
ze swojej towarzyszki. Zupełnie, jakby chciał pokazać, że nie chce niczego
ukryć.
–
Soriel, ukrywasz coś.
–
Niby co?
–
Powiedz mi prosto w oczy, że nie kłamiesz.
Chłopak
rzucił odpowiedzią bez wahania:
–
Nie kłamię. – Nie przestawał patrzeć w jej zielone tęczówki.
–
Nie wierzę ci.
–
Bo?
–
Bo widzę w twoich oczach zło.
Kiedy
Patricia starała się być poważna, Auvrey z niej kpił. Zaśmiał się i skrzywił
usta, jakby zjadł coś nieświeżego.
–
Jestem demonem – odpowiedź była powolna i wyraźna.
–
To o niczym nie świadczy, możesz być dobrym demonem!
–
Żyjesz w kolorowym świecie z jednorożcami i tęczą nad głową.
–
A ty szarym, pustym i zepsutym! Wkurzasz mnie, Soriel!
Pomiędzy
dwójką przyjaciół zawisła groźba niezgody. Obydwoje patrzyli sobie w oczy – ona
z zirytowaniem, on ze zmarszczonym czołem, świadczącym o zniecierpliwieniu. Nikt
z nich nie lubił się kłócić, ale doskonale wiedzieli, że czasem trzeba.
Różniące się poglądy na życie wywoływały niemałe spory nie tylko między nimi,
ale pomiędzy całym światem.
–
Też mnie wkurzasz, wiesz? – prychnął chłopak. – I wcale nie narzekam. Znoszę to
z cholerną cierpliwością.
–
Właśnie, że narzekasz i to bardziej niż ja, stary, skretyniały, demoniczny
serze!
–
Idź i daj mi spokój, spalony nad ogniskiem włochaty króliku!
Patricia
przyłożyła dłoń do ust i wydała z siebie oddźwięk zaskoczenia, mieszany z
oburzeniem.
–
Jak mogłeś?! Nie jestem włochata!
–
A ja nie pachnę serem!
–
Pachniesz czekoladą!
–
Dzięki, a ty kwiatami.
–
Dzięki!
Po
głośnym okrzykach i wyzwiskach, la bonne fee i demon odwrócili się do siebie
plecami. Wyglądali w tym momencie jak dwójka, kłócących się o lalkę dzieci.
Chciało jedno, chciało drugie, ostatecznie obydwoje zrezygnowali na rzecz
dziecięcego focha. Patricia nadmuchała policzki i zaczęła tupać nerwowo czarnym
trzewikiem w trawę, Soriel schował ręce do kieszeni i spojrzał w niebo z
nachmurzoną miną. Obraza była przeżywana w ciszy. W trawie brzęczały tylko
cykady. Ta sytuacja była zabawna i obydwoje mieli tego świadomość. Wyraz
zdenerwowania na ich twarzach zaczął stopniowo przechodzić w grymas, a potem w
delikatny uśmiech. Ostatecznie obydwoje wybuchli śmiechem. Rechotali się wesoło
do czasu, kiedy nie zabrakło im tchu i chęci. Nie patrzyli przy tym na siebie –
Patricia zerkała w stronę zamku, Auvrey do góry. Gdy śmiechy umilkły, Soriel
znów przybrał zirytowany wyraz twarzy. Zerkając przez prawe, zranione ramię, posłał
Patricii mordercze spojrzenie.
–
I tak mnie denerwujesz – burknął.
–
Ty też – prychnęła w odpowiedzi dziewczyna.
Umilkli.
Żadne z nich nie zamierzało się odzywać pierwsze, duma miała nad nimi przewagę.
Soriel miał jednak inną broń, którą mógł swobodnie zaatakować dziewczynę,
stojącą do niego plecami. Gdy ktoś stoi odwrócony do ciebie tyłem, możesz
wszystko.
Bezszelestnie
wyjął z kieszeni małe pudełko i rzucił nim w głowę dziewczyny. Odbiło się od
niej i upadło na ziemię. Zanim Patricia zobaczyła co to był za przedmiot,
obróciła się gwałtownie w stronę swojego wroga. Już miała zacząć się na niego
wydzierać za niecny atak, gdy nadepnęła na pudełko. Spojrzała w dół i zamrugała
kilka razy oczami. To był mały, niebieski przedmiot oblegany przez kropki i
przystrojony białą wstążką. Równie dobrze mógłby to być pierścionek
zaręczynowy, ale chyba Auvrey nie był aż tak szalony? Poza tym nic wielkiego
ich nie łączyło.
Zanim
podniosła pudełko z ziemi, spojrzała pytająco na chłopaka.
–
Co to?
–
Rozpakuj to się dowiesz.
–
Mam nadzieję, że nie jakieś oświadczyny – zaironizowała.
–
Wyjdziesz za mnie? – spytał demon. Czarodziejka zbladła. Wyglądał w tym
momencie tak poważnie, jak nigdy dotąd. Oczywiście znała już aktorskie
możliwości Auvreya, ale mimo wszystko się przestraszyła. Gdyby chciał się jej
oświadczyć to chyba oczywiste, że nie przyjęłaby pierścionka! Nie była
zakochana! I nie chciała mieć demona za męża! Szczególnie takiego, który działa
przeciwko jej sprzymierzeńcom! Poza tym same oświadczyny Auvreya wyobrażała
sobie inaczej. Musiałby przed nią uklęknąć, chwycić ją za dłoń i spytać tym
swoim namiętnym, niskim głosem czy zostanie jego żonką. Oczywiście powinien być
półnagi, żeby zachęcić ją swoją nagą piersią i być zmoczony po kąpieli tak,
aby krople wody ładnie zdobiły jego ciało.
–
Nie żartuj sobie, idioto! – wykrzyknęła z oburzeniem tupiąc nogą. Uciekła od
swoich myśli, nim przerodziły się w coś jeszcze gorszego niż półnagi,
oświadczający się jej demon.
Soriel
przewrócił oczami.
–
To po prostu prezent – stwierdził już
normalnym głosem. – Otwórz.
Patricia
przewróciła teatralnie oczami i odpakowała niebieskie zawiniątko. Gdy zobaczyła
jego zawartość, zbladła jeszcze bardziej. Nie spodziewała się, że to naprawdę
będzie pierścionek. Złoty, mały, z diamentowym kwiatkiem, mieniącym się
wszystkimi kolorami tęczy. Ile on za to dał? Ukradł go? Niemożliwe, żeby Soriel
zarobił na niego uczciwie! I o co chodzi z tymi pierścionkami?!
–
Co to ma znaczyć?!
–
Po prostu załóż – odpowiedział chłopak, puszczając jej oczko.
Choć
nie lubiła takich błyskotek, jakaś siła wyższa zmusiła ją do przymierzenia
pierścionka. Dlaczego w tym momencie czuła się, jakby naprawdę wychodziła za
mąż? To głupie.
Złoto
z diamentowym kwiatem prezentowało się dobrze na jej bladej dłoni. Nadawało jej
jakiegoś dziwnego blasku. Może nie przepadała za takimi rzeczami, ale
pierścionek naprawdę nie wyglądał źle.
–
Świetnie – odezwał się demon. Ręce włożył do kieszeni, próbując się nie skrzywić
z powodu poważnej rany. Gdy odwrócił się do niej plecami, zaczął się diabelsko
śmiać. – To oznacza, że od dziś należysz do mnie.
Patricię
wmurowało. Z rozdziawioną buzią przyglądała się uciekającemu Auvreyowi, który
śmiał się jak ostatni psychopata na Ziemi. Zaczęła go gonić z butem w ręku,
gotowa na surowe karanie. Niech go tylko dorwie! Jak śmiał coś takiego
powiedzieć?! Chyba życie mu niemiłe!
–
Ty mendo! – piszczała w biegu. – Nie należę do nikogo!
–
Też cię kocham! – usłyszała w odpowiedzi. Śmiejący się do szaleństwa Soriel,
rzucił się znienacka w przepaść. Patricia zdążyła w przypływie chwili, rzucić
go tylko butem – spadł razem z demonem prosto w cień Reverentii.
–
Zgiń! – wykrzyknęła, stając na krawędzi wzgórza. Demon już jej nie usłyszał.
Zniknął w cieniu wielkiej góry.
Wiatr
rozwiał jej blond włosy. Z uśmiechem zgarnęła kosmyk za ucho. Mogła udawać, że
jest zła i to z całkiem dobrym skutkiem, ale nie mogła zmienić tego, co czuła w
środku. Może nie powinna się cieszyć, skoro jej sojusznicy ucierpieli, ale nie
potrafiła nie okazywać radości. Każde spotkanie z Sorielem ją radowało – pomijając
te, podczas którego chciał jej zrobić krzywdę. Dzięki niemu zapominała o
wszystkim, co złe. Był jak sen, który pojawia się jednej nocy i robi w głowie
zamieszanie, umieszczając nas w zupełnie innym miejscu niż rzeczywistość. Tak,
cały czas zapominała o tym, że są wrogami i wiedziała, że może się to odbić na
jej zaufaniu. W końcu Soriel kłamał. Dlaczego? Jakie krył w sobie tajemnice? W
którym momencie mówi nieprawdę, a w którym prawdę? Robi to dla celów wyższych
czy rozrywkowych?
Za
dużo pytań, a odpowiedzi brak.
***
–
Już wszystko dobrze.
Śpiewająca
la bonne fee usiadła na sofie z wyrazem zmęczenia i bólu na twarzy. Skórę miała
prawie przeźroczystą, niezdrową, oczy lekko podkrążone. Wcale nie lepiej
wyglądała reszta zgromadzenia. Wszyscy byliśmy zmęczeni, a równocześni przejęci
odbytą akcją. Niestety, tak jak podejrzewaliśmy, departament został
odbudowany, na dodatek wspiera go teraz świeża i młoda krew. Wszyscy mieliśmy
okazje zetknąć się z choć jednym wrogiem.
Naszej bitwy nie można było nazwać ani
zwycięską, ani przegraną, każdy zdawał sobie sprawę z tego, że miał to być
tylko i wyłącznie pokaz, odkrycie głównych kart Reverentii, zapowiedź groźby,
która wisiała nad nimi nawet, gdy siedzieliśmy w siedzibie organizacji Nox. Czy
udało im się nas zastraszyć? Na pewno czuliśmy niepokój większy niż
kiedykolwiek wcześniej. Sprawa zdawała się być poważna. Obecny departament to
sześciu członków, plus ojciec Nathiela, który nie uraczył nas dzisiaj swoją
obecnością. Widocznie wolał patrzeć na nas z boku. Nędzne robactwo musiało być
pod władzą demonicznego oka.
Wsparłam głowę o sofę i zapatrzyłam w migającą porozumiewawczo lampę do której
uparcie dobijała się ćma. I pomyśleć, że się nie poddawała. Powinna mieć
przecież świadomość tego, że cel jest za ścianą i póki jej nie rozbije, nie
dostanie się do niego. Czy mogłam w tym momencie przyrównać walkę Nox do walki ćmy o
światło? Póki nie zniszczymy wiedźm i departamentu, nie zniweczymy demonicznych
planów. To prawie ta sama sytuacja. Nasza ściana jest prawie niemożliwa do
przebicia, a jednak mamy niewielką szansę na wygraną. Wystarczy znaleźć inną drogę, może
niekoniecznie musimy bić głową o mur, może jest droga nad nim lub pod nim –
wystarczy tylko znaleźć skrzydła lub wykopać dół.
Przejechałam
dłonią po włosach, odgarniając je w tył.
Było już
po północy. Czekaliśmy na Sorathiela. Wtedy będziemy mogli
oficjalnie rozpocząć obrady na temat departamentu. Chciałam, żeby skończyło się
to najszybciej jak może. Chciałam iść do rannego i nieprzytomnego Nathiela,
który leżał w bezruchu na sofie. Pilnowała go Andi. Na szczęście dzięki la
bonne fee jego życie nie było już zagrożone. Same stwierdziły, że naprawdę
musiał chcieć przeżyć. Normalny demon już dawno by poległ. No,
tak, Nathiel nie jest normalny. Poza tym łączy nas obietnica. Obydwoje
przeżyliśmy, tak więc już niebawem z Laury Collins, przerodzę się w Laurę
Auvrey. Collins to bardzo pospolite nazwisko. Choć to absurdalne, to jednak boję
się, że gdy zniknie, odejdzie wraz z nim moje człowieczeństwo. To ono dawało mi
poczucie normalności. Nazwisko Auvrey od lat związane jest z rodziną demonów, a
ja sama jestem nim w połowie.
– Boli
cię głowa? – spytała siedząca obok Patricia.
Uśmiechnęłam
się krzywo i zaprzeczyłam. Najwyraźniej moje myśli musiały przenieść się na
fizykę ciała. Po ciąży stałam się bardzo emocjonalna. Teraz krycie własnych
uczuć przychodziło mi z trudem. Jeszcze trochę i będzie można czytać ze mnie
jak z otwartego Nathiela.
Sorathiel
zjawił się w pokoju obrad. Wszyscy wyprostowali się na siedzeniach i ożywili.
Rozmowa o tym, co miało miejsce to jednak lepsze rozwiązanie niż siedzenie i osobiste rozważanie w myślach.
Gdy nasz
szef zasiadł na honorowym, obitym w skórę fotelu, wydał z siebie ciężkie
westchnięcie. Każdego z nas obdarzył krótkim spojrzeniem, które chciało
rozczytać to, co siedzi nam w duszach. W końcu zaczął obrady.
–
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jesteście zmęczeni i zniechęceni,
postaram się nie przeciągać spotkania i ustalić w ciągu godziny wszystkie najważniejsze
sprawy, związane z przyszłością Nox – powiedział jak zawsze spokojnie. – Jak
już pewnie zauważyliście, nowy departament miał za zadania po prostu wzbudzić w
nas strach. Żaden z członków najwyraźniej nie użył swoich prawdziwych mocy.
Bawili się nami.
–
To prawda – mruknął siedzący obok mnie Ethan. On też nie wyglądał najlepiej.
Czyżby Amy odciągnęła go od kofeinowej diety? To by wyjaśniało jego nadmierne
zmęczenie i podkrążone, zmrużone sennie oczy.
–
Myślę, że powinniśmy bliżej przyjrzeć się ich zdolnościom. Każdy z nas wie, że
demony posiadają magię. Poznanie broni wroga pozwoli nam na lepsze
przygotowanie się do następnych starć.
Wśród
Nox i le bonne fee zapanowała cisza. Sorathiel rozglądał się z uniesioną brwią
za pierwszym ochotnikiem, który opowie coś o swojej walce. Nikt nie był
zdziwiony, że to Aren odezwał się jako pierwszy.
–
Miałem przyjemność walczyć z Raidenem. – Jego głos zabrzmiał sarkastycznie.
Usta wykrzywiły się w niezadowolonym, choć delikatnym uśmiechu.
–
Mniemam, że dużo zaobserwowałeś. – Sorathiel uśmiechnął się pod nosem. Każdy z
nas wiedział, że Aren jako szpieg i obserwator nie ma sobie równych. Czasami
sama nie wiedziałam skąd brał te wszystkie informacje.
–
Cóż, swojej mocy nie przedstawił – westchnął blondyn. – Za to był bardzo
szybki. Wciąż utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy. Nie patrzył na to jak go
atakuję. Zupełnie, jakby przewidywał każdy mój cios. Próbowałem odsłonić jego
obandażowane oko, ale bardzo je chronił. Mam dziwne przeczucie, że właśnie ono
ma coś wspólnego z jego nieodkrytą mocą. Bez problemu powalił mnie na posadzkę.
Stwierdził, że nie będzie mnie zabijał, bo nie takie jest jego dzisiejsze
zadanie. Potem włożył ręce do kieszeni i odszedł.
Nastała
długa cisza. Wszyscy patrzyliśmy po sobie porozumiewawczo. Tylko Sorathiel
kiwał głową i zapisywał nieznane nam słowa w notatniku. Gdy podniósł wzrok do
góry, spojrzał na nas zachęcająco. Oczekiwał aż głos zabierze następna osoba.
Postanowiłam, że będę to ja.
–
Nie wiem czy moją walkę można nazwać walką – odezwałam się z westchnięciem. –
Miałam okazje wojować z Rielem. To dziwne, ale nie potrafił się bronić.
Odskakiwał niezgrabnie w bok i miał łzy w oczach. Czułam się, jakbym walczyła z
dzieckiem, a nie demonem. – Moje wyniki obserwacji najwyraźniej były
zadziwiające dla reszty osób. Patrzyli na mnie z pewnym niedowierzaniem. W
końcu członkowie departamentu powinni być jak wcześniej przedstawiony Raiden.
Silni, tajemniczy, szybcy i opanowani. Riel Talley od nich odstawał. A
przynajmniej do czasu. – Zabrzmi to dosyć bajkowo, ale gdy przestałam atakować,
zasłonił się swoim czarnym płaszczem i nagle stał się inną osobą. Uśmiechał się
jak prawdziwy diabeł. Ani razu mnie nie zaatakował, ale nietypowym, męskim
głosem stwierdził to samo, co Raiden. Że jeszcze się spotkamy.
Członkowie
Nox i la bonne fee stali się żywsi. Moja wypowiedź zachęciła ich do współpracy.
Kolejne wypowiedzi posypały się jak z rękawa.
–
Miałem dosyć nieprzyjemną walkę z tą zielonowłosą dziewczyną w samych majtkach
i swetrze – burknął niezadowolony Ethan. Miałam przez chwilę wrażenie, że czuł
się z tego powodu zawstydzony. Z tego co opowiadała mi Calanthe, młody Ethan
nigdy nie uganiał się za dziewczynami, no, chyba, że za nią samą, dlatego też
mógł sprawiać wrażenie nieśmiałego i niedoświadczonego w kontaktach z nimi.
Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby kobieca bielizna go zawstydziła. I nieważne,
że miał ją na sobie demon.
–
Lamiere – dodała jedna z czarodziejek. Mężczyzna kiwnął głową.
–
Jedynie stała i… atakowała mnie włosami, ostrymi jak brzytwa – syknął,
pokazując nam swoje rany na rękach. – Była szybka jak na demonicę przystało.
To
poczyniło w naszym śledztwie jakieś postępy. Przecież nie wiedzieliśmy jakie
moce posiadał Raiden czy Riel, za to Lamiere rozświetliła trochę sytuację.
–
Mi, Marthcie i Madlene przypadła w udziale Sapphire. Ta różowa pinda z laską. W
cholerę sprytna i zwinna – powiedziała Alex. Jak zawsze zaskakiwała nas swoją
elokwencją objawiającą się w niefrasobliwym słownictwie.
–
Unikała naszych ciosów w taki sposób, jakby była w cyrku – dodała nachmurzona
Madlene.
–
A najgorsze jest to, że potrafi odpierać ataki mentalne – podsumowała Martha.
Kiedy wszyscy wyglądali na zdziwionych i zaciekawionych tym faktem, ona z
niezadowoloną miną wpatrywała się w dno kubka z herbatą. Widać było, że coś ją
niepokoi. Czyż sama nie posiadała mentalnej mocy? Musiała odczuć więcej niż
reszta la bonne fee. Wszyscy czekaliśmy na wyjaśnienia.
–
Była pierwszą osobą na której moja moc nie zrobiła wrażenia. Śmiała się na
widok scen filmowych, które jej przesyłałam i zamiast być otępiona, wołała, że
bardzo lubi te sceny – mruknęła.
–
A gdy ja śpiewałam, śpiewała te same piosenki razem ze mną – dodała załamana
Madlene. – To pierwsza osoba na którą moja moc nie zadziałała.
–
Wydaje mi się, że po prostu ma dobrą odporność psychiczną albo również posiada
moc mentalną jak w przypadku Marthy czy Madlene – stwierdziła Alex. – Moje
pioruny były w stanie ją drasnąć. Najwyraźniej nie była zadowolona, kiedy
trafiłam ją w ramię. – Uśmiech czerwonowłosej la bonne fee był teraz naprawdę
przerażający. Przypominał osobę, która zbiegła właśnie z psychiatryka i
próbowała czynić najgorsze zło świata. Na szczęście Alexandra była po naszej stronie.
Sorathiel zapisał kolejne ważne
spostrzeżenia do notatnika. Sprawozdanie la bonne fee bardzo nam się przydało.
Przypuszczalna moc mentalna to zawsze jakiś trop.
–
Osobiście miałem do czynienia z Gabrielle – odezwał się na koniec szef
organizacji, zamykając notatnik. – Jej
moc była już nam wcześniej znana, tak więc nie wprowadza to niczego nowego do
naszego wewnętrznego śledztwa. Dla przestrogi, mogę powiadomić nowych członków,
że używa czarnych wstęg, poruszanych magią. Niezwykle niebezpieczne i lepiej
nimi nie dostać.
Spojrzałam
na lekko zmęczonego Sorathiela. Gabrielle w przeciwieństwie do reszty demonów
go nie oszczędzała. Wcale mnie to nie dziwiło. Przecież nawet gdy ją poznałam,
nie miała litości. Ona nie miała litości zupełnie dla nikogo.
Mimo
pozornie zakończonego śledztwa wiedziałam, że została jeszcze jedna osoba.
Patricia uparcie uciekała ode mnie wzrokiem. Miała zmarszczone czoło i splatała
swoje ręce w podołku, bawiąc się nimi nerwowo. Nogi z trudem trzymały się
podłoża, próbując sprawić wrażenie nieprzejętej. W rzeczywistości drgały jej
kolana. Całość wyglądała, jakby po prostu chciała wyjść do toalety. Doskonale
wiedziałam o co chodzi i na pewno nie dotyczyło to zajętej toalety, której
pilnie potrzebuje.
–
Nathiel miał okazje walczyć z Sorielem – odezwałam się, na co dziewczyna drgnęła
niespokojnie. – Wydawało mi się, że operowali wyłącznie nożami exitialis. Soriel nie używał magii.
Teraz
już wszyscy patrzyli na Patricię. Każdy doskonale wiedział, że miała z nim dobry kontakt. Mogła nam o nim opowiedzieć najwięcej. Jednak
najwyraźniej nie zamierzała. Gdy zapanowała cisza, ona nie starała się jej
przerwać. Ponownie przejęłam inicjatywę mówczą.
–
Znasz go, prawda? – spytałam, unosząc brew do góry.
Dziewczyna
nie miała wyboru. Zapytana, musiała wreszcie odpowiedzieć.
–
Tak – stwierdziła dosyć niepewnie, patrząc w bok. Wciąż poruszała nerwowo
rękami i przeplatała je ze sobą. – Walczyłam z nim raz. Do odpierania moich
ataków używał cienistego dymu, przypominającego krew demonów. Wydaje mi się, że
to dosyć silna moc. Zaledwie dotknięciem niszczył moje lodowe karty, a nie są
przecież cienkie – opowiedziała i nareszcie podniosła głowę do góry. Czy mi się
wydawało czy ona nie była zestresowana, tylko po prostu czuła się winna? – Jest
jeszcze coś. Kiedy byłam ranna, kazał mi patrzeć w swoje oczy. Umie nimi
kontrolować ludzi. – To nie była nowa rzecz dla mnie. Poznałam tą
zdolność i nawet odczułam ją na sobie. Gdy patrzył mi w oczy, czułam się jak
sparaliżowana, musiał użyć na mnie swojej magii.
Sorathiel
kiwnął głową i zapisał ostatnie zdanie w notatniku, po raz ostatni go
zamykając. Stwierdził, że nie będzie nas dłużej męczyć. Akcja była przecież
ciężka, a pierwsza godzina powoli się zbliżała. Wszyscy powinniśmy wracać do
domu. Ustaliliśmy datę następnego spotkania na jutrzejszy wieczór, który
wszystkim odpowiadał.
Większość
łowców i la bonne fee pożegnała nas i życzyła miłej nocy. Odpowiedziałam
grzecznym kiwnięciem głową. Moje myśli zaprzątały teraz co innego. Aura już
dawno spała w pokoju u ojca. Była zmęczona po długiej zabawie z Amy. Odkąd
wróciłam spała jak zabita. Chciałam odciążyć senną Andi, która wisiała nad
łóżkiem Nathiela i dzielnie go pilnowała. Tak, to prawda, że irytowali siebie
nawzajem, ale była pomiędzy nimi cienka nić porozumienia. Byli dla siebie jak
rodzeństwo i mimo tej dziwnej, pozornej nienawiści, tak naprawdę kochali się
braterską miłością.
Nadszedł
czas na przyszłą Laurę Auvrey. Teraz to ja będę pilnować swoją nierozgarniętą i
buntowniczą miłość życia, która jak na złamanie karku pobiegła do swojego
brata. Z jednej strony mu się nie dziwię, z drugiej twierdzę, że to przecież
Nathiel, a Nathiel robił różne, dziwne i głupie rzeczy. Byłam zadowolona, że
nie muszę już trzymać języka za zębami i wzbraniać się od wspomnienia słowem o
Sorielu. Teraz młody Auvrey miał już świadomość, że nikt go nie okłamywał, a
jego brat naprawdę żyje. Musiał być wściekły. Był wściekły. Widziałam jego
twarz, widziałam to z jaką precyzją i nienawiścią atakował Soriela. Nie dziwię
mu się. Myślał, że na tym świecie jest sam, a tymczasem jego braciszek świetnie
się bawił w ukryciu, całkiem niedaleko niego. Tak, musiał być rozgoryczony i z pewnością
poruszy ten temat jako pierwszy, gdy tylko otworzy oczy. Ten jeden, jedyny raz
dam mu ponarzekać, ale to dopiero wtedy, gdy się zbudzi.
***
Ciężki
dzień, ciężka noc.
La
bonne fee szły milcząco przez oświetlany lampami ulicznymi drogę. Drzewa
szumiały leniwie na wietrze, cykady wygrywały melodię w trawie, a sowa hukała
od czasu do czasu nad ich głowami, bacznie obserwując stado wędrowniczych nóg.
Wszystko zdawało się być pogrążone w spokoju i ciszy. Tylko myśli czarodziejek
były chaotyczne i niespokojne. Każda z nich szła z nachmurzoną miną, świadczącą
o zamyśleniu. Gdyby sowa miała widoczność na ich twarze, mogłaby pomyśleć, że
są siostrami, każda wyglądała teraz tak samo. Nawet kroki były wyjątkowo
zsynchronizowane. Wszystkie postacie przemykające się nocą między drzewami, umykały
tajemniczym czarodziejkom i szeptały nocnymi dźwiękami w cieniach drzew.
Przydługą
ciszę, przerwała Madlene, psując tym samym czarodziejską synchronizacje. Być może
istniała jakaś dziwna zależność pomiędzy krokami, a ilością wypowiedzianych
słów? To nogi śpiewającej czarodziejki zburzyły jako pierwsze taniec równości.
–
Mam propozycje.
La
bonne fee spojrzały na nią wyczekująco. Zazwyczaj pomysły ich przyjaciółki nie
kończyły się dobrze. Potrafiła w najbardziej absurdalnej sytuacji, wymyślić
najbardziej absurdalną rzecz. Tak jednak tym razem nie było. Zmęczenie po
demonicznych dziejach udzieliło się dziś każdej z nich.
– Śpijmy dzisiaj razem. Jak za starych czasów.
– Wąska kreska ust uniosła się w delikatnym, niewinnym uśmiechu. Blade ręce
zostały splecione za plecami. Gdyby dziewczyna była niższa, mogłaby uchodzić za
urocze dziecko, które próbuje przekonać swoich rodziców niewinnością i słodyczą
do określonych czynów.
–
Boisz się? – To było pierwsze o co spytała Patricia.
–
Nie, ale czuję niepokój – stwierdziła z westchnięciem Mad. Z niewinnej
dziewczynki przerodziła się w poważną 21-latkę, która w błękitnym zamyśleniu
patrzyła przed siebie. – Zostaniecie u mnie w domu?
Temat
nie był więcej poruszany. Wystarczyło kiwnięcie trzech głów, które
przegłosowało sprawę. Madlene była usatysfakcjonowana. Synchronizacja i
przerażające podobieństwo nie wróciło już do ładu, a po temacie numer jeden,
nastąpił kolejny. Tym razem stwierdzenie skierowane było do Patricii. Nie miało
silnych podstaw tematycznych, nie zawierało wstępu, było bezpośrednim wejściem
w sedno sprawy. Tak właśnie czyniła Martha. Nie owijała w bawełnę.
–
Pobiegłaś za Sorielem.
Lodowa
czarodziejka wyprostowała się niczym kij od miotły i zesztywniała. A więc
jednak ją widziały. A może nie widziały? Martha potrafiła się pewnych rzeczy
domyślać. Była mistrzem dedukcji. Może to przez ilość oglądniętych filmów,
stosowanych w jej atakach?
Patricia
nie odpowiedziała. Nie chciała być niemiła, ale nawet nie miała pojęcia jak na
to odpowiedzieć. Zresztą czy na stwierdzenia trzeba potakiwać głową? Może
niekoniecznie.
Tym
razem pytanie było konkretne:
–
Łączy cię z nim coś?
–
N-nie – odpowiedziała niepewnie Pat. – Ja… po prostu… – Umilkła. Gdzieś w sobie
poszukiwała teraz odpowiedzi. Czy łączyło ją coś z Sorielem? Już sama nie
wiedziała. Jeśli byli przyjaciółmi, a chyba byli, to musiało ich coś łączyć,
prawda? Bynajmniej nie jest to nic groźnego.
Nim
zdołała odpowiedzieć, w rozmowę wtrąciła się Madlene:
–
Nie męczmy jej. Jakby coś się działo, na pewno by nam o tym powiedziała. –
Ufne niebieskie oczy spojrzały na najmłodszą z czarodziejek, która pokiwała
tylko głową. Pełna wewnętrznych sprzeczności, nie chciała zawierać głosu w tej
sprawie. Była wdzięczna Madlene za pomoc, choć wiedziała, że Martha nie jest zadowolona.
Nie lubiła niespodzianek. Zdecydowanie wolała mieć wyłożone na stół wszystkie z
możliwych kart.
Temat
znów stał się milczący. Nieprzejęta sytuacją Alex, zaczęła rozmyślać o
przystojnym bibliotekarzu, którego spotykała w bibliotece publicznej, ignorując
domniemane więzi między Pat, a Sorielem. Madlene zaczęła coś nucić, byleby
tylko nie myśleć już o złych przeczuciach i dzisiejszych dziejach. Martha
popijała gorący napar, zastanawiając się nad filozofią życia, a Patricia
myślami była przy Sorielu. W ręku ściskała prezent od demona. Dlaczego na jego
widok czuła tak wielki niepokój, a równocześnie radość? To sprzeczne uczucia.
Najgorsze jest to, że żadne z nich nie wysuwało się naprzód.
Do
szeleszczących koron drzew dołączył oddźwięk przekładanych w powietrzu kart.
Trójka la bonne fee przewróciła oczami. To Madlene zabierała się do „wróżenia
piechotą”. Zawsze robiła to w najmniej oczekiwanej chwili.
–
Musisz to teraz robić, Mad? – spytała zmęczonym głosem Alex.
–
Tak, wiem, to głupie, ale musicie mi wybaczyć – odpowiedziała śpiewająca bonne
fee. Nie spuszczała wzroku z karty, która była przodującą na stosie. Oznaczała
wojnę. Coś bardzo złego. I to nie pierwsza taka wróżba. – Wiecie co mnie
niepokoi? – spytała w końcu.
Jedna
z czarodziejek wzruszyła obojętnie ramionami, a pozostałe dwie potrząsnęły
głowami. Zanim padła konkretna odpowiedź, minęło trochę czasu. Czarna karta z
czerwonymi zdobieniami gładzona była drżąco palcem wskazującym. Pieszczona
niepokojem, wciąż pozostawała chłodna na otoczenie. Żadną siłą nie dało się jej
odwrócić – a jak wiadomo, odwrócone karty mają przeciwne znaczenia.
–
Karty przepowiadają mi wojnę –
stwierdziła z westchnięciem Mad. Dla reszty czarodziejek nie było to nic
prawdopodobnego. Słyszały to kilka razy dziennie nie tylko z ust Madlene, ale
także z ust łowców. Było jednak coś, co mimo chęci przemilczenia, musiało
wyrwać się z ust śpiewającej la bonne fee. Chciała, aby wszystkie miały to na
względzie. Wzięła głęboki wdech i wreszcie dokończyła swoją myśl:
– Nie wszyscy
przeżyją wojnę.