No, to jest i rozdział. Ostatnio czuję się jak na odwyku, nie pisałam przez dobry tydzień i mam straszliwie zaległości w pisaniu WCSa, WCO, RH3 (które ma być wydane 14 lutego) i shota Trzynasty piątek stycznia. Idzie sesja, nic nie umiem, siedzę, czytam i się opierniczam. Zła ja.
Mamy kolejne madlenowe dramaty i krótką, dla odmiany uroczą scenkę w Nox. Propsuję Andi i Aleca.
Mamy kolejne madlenowe dramaty i krótką, dla odmiany uroczą scenkę w Nox. Propsuję Andi i Aleca.
***
– Co z nią?
Blady jak ściana Aren przysiadł milcząco na
krześle. Wyglądał, jakby nie był w stanie przyswoić niektórych informacji. Wgapiał się
uparcie w ścianę, a jego pochmurne oczy wyglądały jak dwa spodki. Po skroni
ściekła mu kropelka potu. Dziewczyny widziały go w takim stanie po raz
pierwszy. Co było w stanie zachwiać spokój młodego pół demona? Czy działo się
coś naprawdę poważnego? Niepokoiły się o stan swojej przyjaciółki już od
dłuższego czasu.
– Gadaj wreszcie – syknęła zniecierpliwiona
Alex, zaciskając nerwowo pięść. Dopiero wtedy Aren jak obudzony ze snu spojrzał
w górę na trójkę czarodziejek.
– Zostanę ojcem. – Te słowa zawisły w powietrzu
bez odzewu. W tym momencie chyba wszystkie dziewczęta wstrzymały dech. Przez
kolejne minuty na korytarzu panowała przejmująca cisza. Wszyscy ludzie, którzy
przechodzili obok milczących znajomych, przyglądali im się podejrzliwie. Chyba
każdy wyczuł, że atmosfera zgromadzona wokół nich była niezwykle gęsta.
– No – zaczęła jako pierwsza Alex, przerywając
ciszę – to gratuluję.
Aren kiwnął głową i znów wbił wzrok w podłogę.
Zaciśnięte pięści położył na kolanach, które drżały nerwowo.
– Właśnie, gratuluję – odezwała się szybko
Patricia i posłała mu uśmiech, który miał być pocieszający. – No i to…
wszystko? Nic oprócz tego się nie dzieje? – dodała niepewnie.
Pół demon wzruszył ramionami.
– Niczego konkretnego się nie dowiedziałem. Mówią,
że to osłabienie, dziecku nic nie grozi, Madlene też nie, musi po prostu
odpoczywać. Pobrali jej krew, wyniki będą dopiero jutro – powiedział sztywno
chłopak. Sam nie wiedział jak się zachować w tej sytuacji. Rzadko się
denerwował, a jeżeli już krzyczał, ktoś naprawdę musiał przesadzić z
irytowaniem go – mistrzynią w tej dziedzinie wydawała się być Madlene, ale
nigdy nie gniewał się na nią długo. Wystarczyło, że spojrzała na niego lekko
przerażonym wzrokiem, uroniła kilka łez lub skuliła się w rogu sofy, a cała
złość przechodziła i przez następne miesiące starał się nie podnosić na nią
głosu. Teraz nie widział jej twarzy, zasnęła zaraz jak ją tutaj przywieźli,
lekarz nie mógł jej dobudzić, zupełnie, jakby coś wyssało z niej całą energię.
Nie wpadła jednak w żadną śpiączkę, jej stan był stabilny, odpoczywała. Skoro
nie widział jej twarzy – mógł się denerwować do woli, w końcu go oszukała.
Aren walnął pięścią w krzesło obok. Patricia podskoczyła przestraszona, Alex
przybrała podejrzliwą minę, a Martha dla własnego bezpieczeństwa postawiła krok w tył.
– Wiedziała o tym – syknął pół demon.
– Co masz na myśli? – spytała niepewnie lodowa
czarodziejka.
– To, że mnie okłamała. Wiedziała, że jest w
ciąży, zrobiła test. – Aren spojrzał w górę, a Patricia się wzdrygnęła. Jego
pochmurne oczy przeszywały duszę odłamkami lodu. Przez chwilę zapomniała, że to
ona potrafi władać chłodem, nie Aren.
– Ale znając Mad mogła go zrobić niewłaściwie –
powiedziała z westchnięciem Alex. – Po co się od razu denerwować? Powinieneś
raczej pomyśleć o dzieciaku. Bo chyba na razie niezbyt się cieszysz tym, że je zrobiłeś – mruknęła pod nosem, posyłając mu znaczące spojrzenie.
Aren zastygł w bezruchu. Bardziej skupił się na
tym, że został okłamany, niż na tym, że zostanie ojcem. Już kiedyś wyobrażał
sobie ich wspólną rodzinę – trójkę małych dzieciaków biegających po domu i
swoją żonę w różowym fartuszku, która przyrządzałaby mu najlepsze na świecie
naleśniki. To prawda, że ich córka lub syn nie byli planowani akurat na ten
moment, ale czy to źle? Obydwoje o tym marzyli.
Pół demon rozluźnił spięte mięśnie i wziął
głęboki oddech. Złość powoli ustępowała miejsca uldze. Czarodziejki również zauważyły
zmianę, która nastąpiła w chłopaku. Odetchnęły zgodnie. Aren może i był
spokojny, ale miewał swoje gniewne chwile, nie różnił się tym od innych ludzi. To, że przerażał wtedy
swoim wyglądem i zachowaniem było zupełnie inną sprawą.
Drzwi od sali dwieście trzy zaskrzypiały cicho,
ledwo słyszalnie. Bose stopy zaczęły stąpać po zimnych kafelkach. Dziewczyna,
która wyszła z pomieszczenia wyglądała, jakby nie chciała pokazać komuś, że w
ogóle istnieje, jednak jej skradanie nie było zbyt ciche. Czarodziejki
spojrzały w stronę roztrzepanej przyjaciółki – wyglądała jak postać z bajki,
która wystawia przed siebie swoje szpony i stawia wysokie kroki ku ucieczce.
– Serio? – spytała Alex.
– Madlene, co ty wyprawiasz? – dodał chłodno
Aren.
Dziewczyna stanęła w miejscu i spojrzała
niewinnie przez ramię.
– Och, nie wiedziałam, że tu jesteście –
odezwała się i zaśmiała nerwowo. Brązowe włosy przeczesała bladymi, smukłymi palcami.
Wciąż nie wyglądała na osobę zdrową, ale jej niewinny uśmiech zyskał trochę
blasku. Dziewczyny zaczęły się zastanawiać, czy nie użyła przypadkiem swojej
śpiewanej magii, żeby wyglądać na zdrowszą.
– Ja… nic… nie ten… – zaczęła się mieszać, przy
okazji cofając się w stronę korytarza. Aren miał dziwne wrażenie, że zaraz da
nogi za pas. Często tak robiła, gdy nie chciała odpowiadać na jakieś pytanie.
Nikt się nie spodziewał, że pół demon nagle
zerwie się gwałtownie z krzesła i podejdzie do dziewczyny. Madlene zdołała
postawić tylko jeden krok w tył i wstrzymać dech, później została złapana za
rękę i przyciągnięta do chłopaka. Chwycił ją dwoma palcami za kark tak, że aż
się skuliła. Nie odczuwała bólu, ale odrobinę przestraszyła się reakcją Arena. Jego pochmurne oczy emanowały ostrym
chłodem. Miała ochotę się rozpłakać.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – spytał niskim,
przerażająco brzmiącym głosem.
– O... o czym? – Śpiewająca czarodziejka bała
się, że któraś z jej tajemnic została odkryta. Z dwojga złego wolała kartę
zatytułowaną „ciąża”.
– Nie udawaj głupiej, Madlene. – Mad wiedziała,
że naprawdę jest źle. Palce Arena mocniej zacisnęły się na jej karku. Poczuła delikatne ukłucie bólu. Zacisnęła usta. W takich chwilach uwalniała się
demoniczna część jej chłopaka. I wtedy bardzo się go bała. – Dlaczego mnie
oszukałaś?
Dziewczyna spojrzała mu błagalnie w oczy.
Wyglądała, jakby miała za chwilę wybuchnąć płaczem. Aren rozluźnił uścisk, a
potem stopniowo zaczął się od niej oddalać. Wciąż jednak trzymał dziewczynę za rękę, żeby przypadkiem nie uciekła. Czarodziejki postanowiły, że nie będą się
wtrącać w kłótnię kochanków. Stały z boku i udawały, że niczego nie słyszą.
– Powinnaś o siebie dbać – mruknął niezadowolony
Aren. – Nie wyjdziesz ze szpitala przez kilka następnych dni, więc proszę cię,
leż grzecznie w łóżku – westchnął.
– Ale… ja muszę iść – powiedziała
rozgorączkowana dziewczyna. Zaczęła się rozglądać na boki, jakby szukała drogi
ucieczki. Aren jej nie poznawał. Czy to ciąża tak na nią działała? W przeciągu
kilku tygodni zrobiła się podejrzliwa, dwukrotnie strachliwa, nieufna i uparta.
Nie mówiła o niczym ani mu, ani swoim przyjaciółkom, co było dla niego
nieprawdopodobnie dziwne. Powoli zaczynał się zastanawiać kim była osoba, która
przed nim stała. Czy aby na pewno matką jego dziecka?
– Nie, Mad – powiedział przez zaciśnięte zęby
Aren. Wciąż był bardzo zły. Nie rozumiał, dlaczego Madlene nie powiedziała mu o
ciąży. Nie rozumiał co się z nią działo. – Wracasz do pokoju. Teraz.
– Muszę do toalety. – Dziewczyna szarpnęła ręką,
próbując uwolnić się z mocnego uścisku. Wyglądała na zrozpaczoną. Miała
rozszerzone źrenice. Czy pielęgniarki dawały jej jakieś silne leki przeciwbólowe?
A może to ta kroplówka zawierała zbyt wiele podsycających żar roztworów?
– Puść, Aren! – pisnęła czarodziejka. Wyrywała
się tak mocno, że przeciętny człowiek mógłby się zdziwić, gdyby się dowiedział,
że chwilę wcześniej nikt nie mógł ruszyć jej z sofy, bo była w opłakanym
stanie. Kiedy zdążyła odzyskać energię? Może sama nafaszerowała się własną
mocą?
– Uspokój się. – Aren starał się brzmieć
spokojnie. Nie miał zamiaru puszczać dziewczyny. Bał się tego, gdzie mogłaby
pobiec i co zrobić. Wciąż nie było wiadomo, czy jej dolegliwości były
spowodowane tylko i wyłącznie ciążą.
– Puszczaj! – Teraz Madlene wydzierała się na cały korytarz, co zdezorientowało nawet jej przyjaciółki. Same już nie wiedziały,
czy powinny wkroczyć do akcji, czy może dać sobie z tym spokój, bo to wciąż
sprawa pomiędzy nią a Arenem.
Do krzyków w krótkim czasie dołączyły łzy. Teraz śpiewająca la
bonne fee wyglądała jak małe dziecko, któremu ojciec nie chce kupić zabawki w
sklepie. Już nie tylko się wyrywała, ale starała się zrobić krzywdę Arenowi,
byleby ją puścił – ugryzła go dotkliwie w rękę, przez co nawet nieczuły na ból
pół demon skrzywił się. Teraz był chłodny i spokojny, ale wyglądało na
to, że zaraz straci cierpliwość.
– Mad, nie panikuj, jak chcesz iść do toalety to
pójdę z tobą – odezwała się nieśmiało Patricia. – Tylko się nie wyrywaj i nie
krzycz, przecież Aren chce dla ciebie…
– Zamknij się – syknęła Madlene. Jej błękitne
oczy płonęły gniewem i czymś, czego nikt nie potrafił nazwać. Zachowywała się,
jakby wstąpił w nią demon. Jej łagodną i miłą naturę zastąpił zaskakująca złość.
Alex jako jedyna zachowała zimną krew. Podeszła
do dziewczyny, oderwała od niej gwałtownie Arena i zamachnęła się ręką w jej
twarz. Kiedy Madlene dostała płaską dłonią w policzek, wpadła na ścianę. Zaskoczona
i zarazem przestraszona spojrzała na gniewną przyjaciółkę. Tylko raz w życiu
uderzyła ją twarz. To było w podstawówce, kiedy Mad strasznie panikowała przed
przesłuchaniem do szkolnego chóru. Tak wszystkich wtedy irytowała swoim
zachowaniem, że Alex postanowiła przywrócić ją do porządku. Teraz zrobiła to
samo. Z całkiem dobrym skutkiem. Panika, która powoli rozsadzała od środka jej rozkołatane
serce ustąpiła za sprawą krótkiego, ale silnego ciosu.
– Uspokoiłaś się? – spytała chłodno
płomiennowłosa wiedźma. Chociaż była niższa od swojej przyjaciółki o co
najmniej dziesięć centymetrów, patrzyła na nią z góry i budziła postrach. – Nie
powinnam bić kobiet w ciąży, ale do cholery, wszyscy chcemy ci pomóc, a ty
zachowujesz się jak jakiś świr. Co się z tobą ostatnio dzieje? Nie uwierzę w
to, że to tylko ten mały diabeł w twoim brzuchu tak miesza. – Alexandra prychnęła
głośno i wskazała palcem w stronę brzucha dziewczyny. – Coś jest na rzeczy, Mad
i nie chcesz nam się przyznać co. Straciłaś do nas zaufanie? Świetnie, my też
je powoli tracimy, bo dlaczego miałybyśmy wierzyć komuś, kto sam się przed nami
zamyka, jakby groziło mu z naszej strony niebezpieczeństwo? Zawsze sobie pomagałyśmy i o
wszystkim sobie mówiłyśmy, do cholery! Nie każę ci opowiadać o tym jak
spłodziłaś bachora, ale…
– Już – odezwała się Martha, stając obok
płomiennej czarodziejki. Chwyciła ją za ramię i zacisnęła na nim dłoń. Czasami
Alexandra zachodziła zbyt daleko w rozmowie. Była jak rozpędzony, gniewny
pociąg, który aż huczy słowami.
Zapadła cisza. Wszyscy przyglądali się pobladłej
Madlene, której niebieskie oczy szkliły się łzami. Miała lekko rozwarte usta i
niedowierzającą minę. Opierała się o ścianę, jakby miała problem z ustaniem o własnych siłach. La bonne fee oczekiwały chociaż krótkiego wyjaśnienia, potem
zamierzały odprowadzić ją na salę i położyć do łóżka, w końcu powinna
odpoczywać.
Ku zdziwieniu wszystkich, usta dziewczyny
skrzywiły się w uśmiechu. Postawiła krok wprzód, zmrużyła oczy, zmarszczyła
czoło i wzięła ciężki wdech, zupełnie, jakby coś utrudniało jej oddychanie. Aren
wystawił przed siebie ręce, jakby oczekiwał, że za chwilę straci równowagę i
poleci do przodu. Potrafił być nieczuły, ale przewrażliwionym również zdarzało
mu się być.
– A mogłam biec. – Tylko tyle zdążyła
wypowiedzieć Madlene.
Nikt nie zrozumiał o co jej chodziło. Wcześniej rozpaczliwie chciała gdzieś uciec, ale nie zdradziła gdzie. Raczej wątpliwa była jej potrzeba fizjologiczna. To musiało być coś naprawdę ważnego, inaczej nie zachowywałaby się, jakby sam diabeł miał ją dopaść.
Nikt nie zrozumiał o co jej chodziło. Wcześniej rozpaczliwie chciała gdzieś uciec, ale nie zdradziła gdzie. Raczej wątpliwa była jej potrzeba fizjologiczna. To musiało być coś naprawdę ważnego, inaczej nie zachowywałaby się, jakby sam diabeł miał ją dopaść.
Przypuszczenia Arena okazały się być słuszne.
Nie pozwolił dziewczynie upaść na chłodne kafelki, chwycił ją w ramiona zanim zdążyła
dotknąć podłogi. Sytuacja wyglądała tak samo jak kilka godzin temu. Chłopak
znów trzymał bezwładne, rozpalone ciało czarodziejki. Z prędkością światła dokonał sprawdzenia wszystkich czynności
życiowych. Niepokojące było to, że oddech śpiewającej la bonne fee stawał się
coraz płytszy. Aren nigdy nie panikował, teraz również zachował zimną krew. Nie
miał czasu na zastanawianie się co zrobić, musiał zawołać o pomoc.
W mgnieniu oka na miejscu zdarzenia pojawiły się
pielęgniarki. Powstał chaos, nikt nie wiedział co się dzieje, kazali odsunąć
się Arenowi na bok. Kilka minut później cała czwórka spoglądała przez szybę na
oddychającą przez maskę dziewczynę, która wyglądała jak martwa lalka. Czynności
życiowe wróciły, ale wcale nie była w dobrym stanie.
Aren oparł głowę o szklaną taflę i westchnął
ciężko. Nie miał pojęcia co czynić, czuł się zagubiony, podobnie jak reszta la
bonne fee.
– Dlaczego mam wrażenie, że to nie tylko ciąża? –
spytał pod nosem chłopak. Tak naprawdę nie chciał, żeby ktokolwiek go usłyszał.
Pytanie retoryczne, które przeznaczył dla siebie uwolniło się z ust mimowolnie.
Może dlatego, że rozpaczliwie potrzebował odpowiedzi na to, co się dzieje.
– Przykro mi to mówić, Aren, ale my też mamy co
do tego pewne wątpliwości – odezwała się cicho Martha.
– Wszystkiego się dowiemy, musimy po prostu
poczekać – dodała Alex, zaciskając na szybie palce.
***
Śmiechy biegających po domu dzieci nigdy mi nie
przeszkadzały. Potrafiłam się wyłączyć i skupić na własnych myślach, bądź
domowych czynnościach, które musiałam w danym momencie wypełnić. Teraz
siedziałam z parującą herbatą ułożoną na kolanach i uczestniczyłam duchem w
bieganinie kilku dziecięcych stóp. Nasłuchiwanie krzyków i pisków niezwykle
mnie dziś radowało. Sama byłam zdziwiona swoim zachowaniem. Od zawsze wolałam
spokój i ciszę. Kiedy moje dzieci zostawały odprowadzone do przedszkola, wcale
nie narzekałam na pusty dom. Zazwyczaj siadałam na kanapie, przykrywałam się
kocem, zamykałam oczy i trwałam tak przez kilka kolejnych minut, rozkoszując
się spokojem. Czasem dołączało do tego czytanie uchwyconej z półki lektury,
wtedy mogłam już uznać, że znalazłam się w raju. Co takiego skłoniło mnie dziś
do radosnego przeżywania hałaśliwych krzyków? Może to mój syn, który ostatnio
poczynił ogromne postępy? Nareszcie przestał się powstrzymywać i
patrzeć na każdego w domu jak nieufne zwierzę. Teraz bez problemu tulił się do
moich nóg, mówił do mnie „mama” i zachowywał się jak zwyczajny chłopiec. Bardzo
się cieszyłam. Myślałam, że o wiele dłużej zajmie pięciolatkowi oswajanie się z
nowym światem i sytuacją. Zapominałam, że wciąż był dzieckiem. Dzieci szybko się
uczyły i przyzwyczajały do nowego stanu rzeczy, nieważne czy były demonami, czy ludźmi. Lubiły
zmiany, nie znosiły rutyny, łatwo było je przekupić słodyczami i zabawkami. Były
bardziej ufne niż dorośli i czasem im tego zazdrościłam.
Świat ludzi był dla Nate’a prawdziwym królestwem
szczęścia, miałam nadzieję, że już niedługo będziemy mogli go posłać do
przedszkola.
– Oszukujesz, Nate! – Krzyknęła oburzona Aura,
potykając się o dywan. Poczuła się urażona, kiedy jej braciszek użył odrobiny
mocy, żeby utrudnić jej ucieczkę. Dzięki temu mógł ją klepnąć w ramię i
krzyknąć głośno „berek”. Aura nienawidziła przegrywać, miała obsesję na punkcie
sprawiedliwej gry. Wszystkie zabawy kończyły się wtedy, kiedy pięciolatka
obrażała się na kogoś, kto nie potrafił się bawić. Teraz również się na to
zapowiadało. Dziewczynka usiadła obrażona na dywanie i założyła ręce na piersi.
– Ja się tak nie bawię! – Wykrzyknęła do brata.
Nate podszedł do siostry bez zastanowienia i
podał jej rękę. Nie liczyła się w tym momencie gra. Jego uśmiech rozświetlił
pięcioletnią, okrągłą, bladą twarz. Mój syn z pewnością wyrośnie na jednego z
przystojnych przedstawicieli rodu Auvreyów. Zapewne tak samo jak ojciec czy jego wuj
będzie wabił dziewczęta uśmiechami.
Aura spojrzała na rękę brata i klepnęła ją
mocno, krzycząc:
– Berek!
Nate zamrugał oczami i spojrzał zdezorientowany
na swoją własną dłoń. Zaczął się zapewne zastanawiać czy Aura również nie
zastosowała oszustwa w grze. Tak, moja starsza córka potrafiła płakać, kiedy
ktoś stosował nieczyste chwyty w zabawach, ale sama czuła się wobec swoich sztuczek usprawiedliwiona. Nate wciąż był niewinnym i naiwnym
chłopcem, któremu takie drobnostki nie przeszkadzały. Wzruszył ramionami,
uśmiechnął się szeroko i zmienił kierunek biegu. Tym razem ruszył ku Calanthii
i Anastasii, które jak najlepsze przyjaciółki na świecie trzymały się za ręce.
Westchnęłam i oparłam się o oparcie sofy.
Wychylanie się przez nią i ciągłe obserwowanie dzieciaków mogło być co
najmniej dziwne, poza tym przyszła do mnie Amy, teraz mogłam zająć się rozmową
z własną przyjaciółką, z którą przez ostatnie tygodnie bardzo rzadko
rozmawiałam.
Amy wyglądała tak jak zawsze, kiedy pełniła rolę
gospodyni w Nox. Miała upięte spinką loki, zieloną bokserkę i czarne leginsy –
przykrywał je do połowy różowy fartuszek zdobiony koronkami. Czasami miałam
wrażenie, że wygląda młodziej niż ja, a przecież była tylko zwyczajnym
człowiekiem, nie miała w sobie demonicznych genów, które spowalniały starzenie
się. Nie miałam wątpliwości co do tego, że jej młodość zasilała energia optymizmu
i radość. Rzadko można było zobaczyć Amy smutną. Nawet wojna z demonami zdawała
się jej ostatnio nie martwić.
– To urocze, że Nate zaprzyjaźnił się z
dziewczynkami – odezwała się pani Blythe. Zdmuchnęła kosmyk skręconych włosów z
czoła i zamachała wesoło głową, jakby dopasowywała się do rytmu wesołych
piosenek śpiewanych przez dzieci. Zabawa w berka zdążyła się przerodzić w jakąś
inną grę, którą dziewczynki zapewne poznały w przedszkolu.
– Tak – odpowiedziałam łagodnie, upijając łyka
herbaty. Smakowała dzisiaj lepiej niż zwykle. Myślę, że to szczypta codziennej
radości polepszyła jej smak. – Nareszcie nasze starania przyniosły efekty. Teraz
Nate jada z nami wszystkie obiady i nie siedzi już praktycznie w ogóle w
pokoju. Ogląda z nami telewizję, tuli się do nas, bezpiecznie przy nas zasypia
i nawet nazywa nas „mamą” oraz „tatą”. Nie minął nawet miesiąc, a zdołaliśmy go
oswoić – westchnęła z wyraźną ulgą.
– Wcale mnie to nie dziwi. To wciąż dziecko. W
Reverentii było mu źle, tu czuje się lepiej, bo nikt go nie krzywdzi i ma się z
kim bawić – odpowiedziała rozbawiona Amy. – Kurcze, Laura. Nie, żeby coś, ale
wydaje mi się, że wyrośnie na jeszcze większego przystojniaczka niż Nathiel. –
Dziewczyna zachichotała znad kubka. Znów wyglądała jak nastolatka, która
rozgląda się za ładnymi chłopcami i świata poza nimi nie widzi. Oglądanie się
za przystojniakami wciąż było jej hobby, ale na szczęście nie zamierzała
zostawiać męża na pastwę losu. To Sorathiel był jej miłością i doskonale się uzupełniali.
– Jest czarujący. Nawet, kiedy zmarszczy czoło wygląda uroczo. Nie wiem czy to
zaleta bycia dzieckiem, ale wydaje mi się, że Aura wygląda trochę inaczej,
kiedy pokazuje swoje niezadowolenie.
– Tak, niezadowolona Aura wygląda jak wcielony diabeł, niezadowolony Nate przypomina raczej zawiedzionego aniołka –
odpowiedziałam z uśmiechem. Choć Aura i Nate byli bliźniakami i nie różnili się
między sobą wyglądem, to jednak nadrabiali różnice wszystkim innym. Charakterem,
zachowaniem, gestami, minami, śmiechem, nastawieniem do życia. Czułam, że gdy
dorosną, mogą się poważnie poróżnić, ale… czy to źle? Każdy w końcu będzie
musiał pójść własną ścieżką.
– Ja
wiem, że panuje wojna z demonami, ale wiesz co? Nie mogę ukryć tego, że jestem
szczęśliwa. Mam rodzinę o której marzyłam – odezwała się znowu Amy.
– Cóż, ja nigdy nie marzyłam o rodzinie, ale
okazuje się, że to całkiem miłe mieć męża i dzieci – odpowiedziałam z
uśmiechem. – Czasem strasznie mnie irytują, ale chyba na tym polega posiadanie
rodziny. Nie zawsze wszystko będzie idealne.
– Boisz się czasem o nich? – spytała Amy, przechylając z zainteresowaniem głowę w bok.
– Oczywiście. Czasy nie są pewne, ale mam
nadzieję, że sobie poradzimy.
– Jestem pod wrażeniem. – Moja przyjaciółka
uniosła zdziwiona brwi, a ja nawet nie zrozumiałam o co jej chodzi. – Bardzo się
zmieniłaś, Laura. Nie tylko ty. Nathiel również. Ty stałaś się bardziej
uczuciowa i wylewna, Nathiel odrobinę bardziej odpowiedzialny. To tak,
jakbyście przenikali siebie nawzajem swoimi cechami – roześmiała się.
Westchnęłam ciężko, ale uśmiechnęłam się.
– Myślałam, że uniknę chłonięcia głupoty
Nathiela, ale jak widać jestem zagrożona.
Zanim Amy cokolwiek odpowiedziała do organizacji
wparował mój mąż. Nawet nie ściągnął butów i kurtki. Zaczął skakać po salonie
jak mała dziewczynka, która wymachuje różdżką i próbuje zaczarować
wszystkich dorosłych swoim urokiem. Nathiel wymachiwał poplamioną kartką i uśmiechał się nie
jak dziecko, a psychopata, który ubił kilka duszyczek na mieście. Oczy miał
wielkie i świecące, uśmiech tak szeroki, że prawie wychodził mu poza linię
twarzy, czarne włosy były mokrawe od śniegu i roztrzepane. Oczywiście mój
niekulturalny mąż zostawił za sobą czarne, błotniste ślady na dywanie. Amy na
ich widok westchnęła ciężko. Właśnie zepsuł jej pracę. Sprzątała dom od rana.
Już miałam się odezwać, żeby skarcić go jak małego dzieciaka, kiedy wystawił
przed moją twarz kartkę. Niestety, z tej odległości nie potrafiłam uchwycić właściwej
ostrości obrazu. Musiałam ją wyszarpać z dłoni męża. Niestety, niewiele mogłam przeczytać. Widniały tu jakieś
bazgroły. Domyślałam się, że to nie pismo Nathiela ani Sorathiela, obydwoje
pisali dosyć ładnie jak na mężczyzn.
– Pół demony przekazały nam plany departamentu! – Wykrzyknął podniecony Auvrey, skacząc w miejscu. Miałam dziwne wrażenie, że
zaraz zrobi w dywanie dziurę. – Chcą zaatakować nasz świat! Możemy się do tego
przygotować! – Opuściłam kartkę w dół i spojrzałam na ucieszonego chłopaka z
uniesioną brwią. Brakowało jeszcze gwiazdek w jego szmaragdowych oczach i
uroczych rumieńców na policzkach.
– Cieszę się, ale powinieneś się najpierw
rozebrać, Nathiel – mruknęłam.
Zaraz pożałowałam swoich słów. Wiedziałam, że przy Auvreyu trzeba używać odpowiednich sformułowań. Takich, z których nie mógłby uczynić erotycznego podtekstu. Teraz było już za późno.
Zaraz pożałowałam swoich słów. Wiedziałam, że przy Auvreyu trzeba używać odpowiednich sformułowań. Takich, z których nie mógłby uczynić erotycznego podtekstu. Teraz było już za późno.
– Może chcesz się przejść ze mną do pokoju i mi
pomóc? – spytał uwodzicielskim głosem chłopak, puszczając mi oczko. Wyjątkowo
nie przewróciłam oczami. Przed odpowiedzią na tani podryw męża powstrzymał mnie
Sorathiel, który również wszedł do salonu. Był na misji w Reverentii razem z
Nathielem. Ostatnio pół demony znalazły bezpieczne wejście do swojej krainy.
Departament zazwyczaj nie obstawiał go swoimi poplecznikami. Istniała
możliwość, że nawet nie wiedzieli o jego istnieniu.
– Najbliższy atak zapowiadany jest w okolicach
lutego. Mamy jeszcze trochę czasu, żeby się przygotować – powiedział spokojnie
szef Nox i usiadł na swoim stałym miejscu w rogu organizacji. Tyle wystarczyło,
żeby Auvrey stracił zainteresowaniem podrywami własnej żony. Wyrwał mi z rąk
kartkę i pobiegł do swojego przyjaciela jak wierny piesek. Brakowało mu ogonka,
którym mógłby pomachać na jego widok. Rozumiałam, że Nathiel straszliwie się
cieszy nadchodzącą jatką, ale na jego miejscu nie ufałabym do końca informacjom
pół demonów. Tak, wiem, zawarli z nami pakt, ale kto wie, czy nie są
wyszkolonymi w boju samobójcami, którzy w ostatniej chwili nas zdradzą? Poza
tym skąd mieli takie informacje? Od samego departamentu? To nie było możliwe.
Przed dowiedzeniem się więcej na temat tych tajemniczych informacji, przeszkodziły mi krzyki dzieci. Tak szybko jak otworzyłam buzię, tak szybko ją
zamknęłam i zmarszczyłam czoło. Po drewnianych schodach zaczęła zbiegać cała
zgraja maluchów. Już z daleka krzyczały do nas podnieconymi głosami.
– Mamo! – Aura zawsze miała najsilniejszy głos,
to ona przedarła się przez ścianę szumu jako pierwsza. – Andi się całuje!
Dzieciaki dobiegły do mnie. Calanthia przytuliła
się do moich nóg, jakby myślała, że całowanie to coś groźnego i może ją pożreć,
Aura stanęła obok mnie z triumfalną miną i założyła ręce na piersi, zupełnie, jakby się cieszyła, że przyłapała kogoś na robieniu czegoś niegrzecznego, a Nate
poszedł częściowo w ślady młodszej siostry – chwycił się mojej nogawki i
spojrzał zaniepokojony prosto w moje oczy.
– To coś złego, prawda? – spytał konspiracyjnie.
Całowanie? No, tak, Nate nie wiedział po co
ludzie się całują. Zareagował tak samo jak jego siostry. Aura chciała jak
najszybciej naskarżyć nam na Andi, a Calanthia uznała, że całować mogą się tylko jej rodzice, bo to coś dla dorosłych.
– To nieprawda! – Usłyszałam zdenerwowany okrzyk
nastoletniej demonicy. Właśnie zbiegła ze schodów. Miała całą czerwoną twarz i lekko roztrzepane włosy. Ramiączko koszulki niesfornie spadało jej z ramienia. Uparcie starała się zasłonić swoją szyję
dłonią, zupełnie, jakby ktoś zostawił
jej tam miłą pamiątkę. Nie przypominam sobie, żeby Andi gościła dzisiaj u
siebie jakiegoś kolegę, ale może coś mnie ominęło. To chyba nic dziwnego, że
nasza młoda demonica dorasta? Do tej pory nie interesowali jej chłopcy i
traktowała wszystkich jak kumpli, może w końcu zrozumiała co to znaczy być nastolatką.
– Nieprawda? – wybuchnął śmiechem Nathiel. – To kto
ci niby zostawił ślady na szyi, wampir? – zarechotał wrednie.
Andi nie miała niczego pod ręką, dlatego chwyciła
za mojego kapcia, który leżał obok sofy i rzuciła nim w stronę Nathiela.
Oczywiście puchaty przedmiot nawet nie doleciał do naśmiewającego się z niej
demona, co tylko zirytowało nastolatkę.
– I koszulkę na złą stronę ubrałaś – dodał szybko
Nathiel, starając się ją jeszcze bardziej pogrążyć. Nie przestawał się śmiać. –
Dopadłaś jakiegoś biednego chłopaka w parku, czy jak?
Andi wydała z siebie stłumiony okrzyk złości.
Dłużej nie mogła wytrzymać. Rzuciła się na Nathiela i zaczęła go ganiać
po całym salonie. Obydwoje wykrzykiwali do siebie przeróżne obelgi, jak za
starych czasów, kiedy nasza demonica była jeszcze małym dzieckiem. Najwyraźniej
nic się nie zmieniło.
Po schodach zszedł Alec. Niezbyt mu się
spieszyło do wyjścia. Drapał się po rozczochranej głowie i uśmiechał krzywo pod
nosem. Nieźle wyprzystojniał przez te lata. Przede wszystkim przestał być
małym, niewinnym dzieciakiem, który na wszystko reaguje krzykiem i płaczem.
Zmężniał, urósł, wydoroślał, stał się silniejszy i może odrobinę pewniejszy
siebie. Jego gesty nabrały gracji. Już nikt nie dostrzegał w nim starego Aleca,
którego nazywano w szkole „ciotą”. Teraz dziewczęta strasznie się za nim
oglądały, a chłopacy trzymali się od niego z daleka. Był nieźle umięśniony, wysoki
i potrafił mocno przywalić – jego klasa zdążyła się już o tym przekonać. Widocznie szkolenie Nathiela nieźle mu pomogło.
Kiedy Alec zszedł na dół uniosłam brew do góry.
Nie miał na sobie koszulki i świecił nagą piersią. Podrapał się lekko
zakłopotany w tył głowy, nie tracąc przy tym swojego charakterystycznego,
młodzieńczego uroku. Może i był pewny siebie, ale czasem potrafił się
zawstydzić. Wciąż był tylko nastolatkiem.
– Serio nie robiliśmy nic złego – odezwał się,
wystawiając przed siebie obronnie ręce.
Wszyscy umilkliśmy. Dopiero teraz zdałam sobie
sprawę z tego, że osobami, które dzieci przyłapały na całowaniu była Andi oraz
Alec. Wszystkich zbiło to z tropu. Amy wydawała z siebie okrzyk zaskoczenia i
zatkała rozdziawione usta dłonią, Nathiel stanął w miejscu, zrobił głupią minę
i naraził się na atak pięści małej demonicy, Sorathiel uniósł brew do góry i
spojrzał na nich znad papierów, a ja zamrugałam kilka razy oczami.
Odkąd tylko Andi i Alec się poznali,
nienawidzili się. Ciągle sobie docinali i wychodziło na to, że nigdy (poza
misjami w Nox) nie nawiążą ze sobą współpracy. Nieraz dochodziło między nimi do
rękoczynów. Potrafili sobie dokopać najgorszymi wyzwiskami podchodzącymi pod
wulgaryzmy. Coś się ostatnio zmieniło? Może nienawiść przerodziła się w końcu w…
coś większego? A może po prostu zawsze przed nami udawali, że nie są sobą
zainteresowani?
– Mówiłem! – Wykrzyknął nagle Nathiel, chwytając
za pięści Andi i unieruchamiając je. Wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby i
spojrzał w naszą stronę. – Kto się kłóci, ten się młóci!
Andi wydała z siebie dziwnie brzmiące
warknięcie. Była straszliwie zła i zawstydzona, jej twarz stała się czerwona
jak u dorodnego buraka.
– My nic nie robiliśmy! Dzieciaki mają zbyt
bujną wyobraźnię! – Wykrzyknęła to tak głośno, że nikt nie uwierzył w jej
obronę. Spojrzałam ukradkiem na Aleca, który wzruszył tylko ramionami, jakby nie
przeszkadzał mu fakt, że całował się przed chwilą z Andi. Moim zdaniem to
dobrze, że nareszcie zaczęli się dogadywać. Bałam się tylko, że mogą zrobić coś
głupiego. Stan w jakim byli – czyli roztrzepane włosy, świecące oczy, brak
koszulki u Aleca i koszulka narzucona na Andi w pośpiechu – mógł poświadczyć o
zbliżających się głębszych relacjach pomiędzy nastolatkami. Może to i dobrze,
że dzieci im przeszkodziły? A może to ja byłam przewrażliwiona i zachowywałam
się jak przewrażliwiona matka?
Nastoletni chaos przerwało przybycie Arena.
Członkowie organizacji nigdy nie pukali do drzwi, mieli obowiązek po prostu
wejść do środka, dając o sobie znać krótkim „cześć”. Pół demon nie miał z tym
nigdy problemu, jednak do tej pory wchodził do domu dosyć cicho. Teraz trzasnął
drzwiami, jakby się zdenerwował. Kiedy wszedł już do salonu od razu wiedziałam,
że coś jest nie tak. Miał bezradną minę, ściągnięte brwi i postawę człowieka,
który czuje się zrezygnowany. Wszyscy patrzyliśmy na niego pytająco oczekując
jakichkolwiek wyjaśnień, aż w końcu wyrzucił z siebie:
– Madlene jest w szpitalu.