wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział 43 - "Gdy demon człowieczeje"

Dzisiejszy rozdział trochę bardziej luźny. Małe wprowadzenie. Można powiedzieć, że w dużej mierze dotyczy Andi! No i pojawia się także jej braciszek - Andariel. Teraz już wszyscy znamy wielką rodzinkę z departamentu. Jupi. 

POPRAWIONE [15.07.2018]
***

Odkąd dowiedziałam się czegoś na temat swojego nieznanego dotąd pochodzenia, moje życie diametralnie się zmieniło. Przez pierwsze chwile nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Jakaś wewnętrzna myśl nakazała mi sądzić, że to wyjątkowo kiepski żart podarowany mi przez los, jednak poważne spojrzenie Nathiela z tamtego dnia pozwoliło mi uwierzyć, że to co mówi, było prawdą.
Byłam półdemonem, półczłowiekiem. Wyjątkowym okazem żyjącym w świecie ludzi. Nikt dotąd nie słyszał o demonie posiadającym w sobie cząstkę człowieka. Dominującą cząstkę człowieka. Poza zielonymi oczami, które były słabą imitacją szmaragdowego odcienia (w końcu były jasne), dziwnymi, niepotrzebnymi i rzadko objawiającymi się zdolnościami, i tym, że miałam tylko pół cienia, zupełnie nic nie łączyło mnie ze światem demonów. Cały czas czułam się człowiekiem. Miałam w końcu normalną krew, chorowałam (choć sporadycznie), a mój organizm funkcjonował jak u każdej zwyczajnej dziewczyny w moim wieku. Bardzo cieszyłam się z tego powodu, że demoniczna strona nie zdominowała nad moim istnieniem, chociaż kto wie czy mój chłodny charakterek nie był związany właśnie z nią. Znalazłam również prawdopodobne rozwiązanie mojego pozostawienia w szpitalu zaraz po urodzeniu. Coś podpowiadało mi, że moja prawdziwa matka nie chciała mieć za własne dziecko demona. Najwyraźniej albo została uwiedziona przez demoniczną pokrakę, albo zgwałcona. W takiej sytuacji ani trochę się jej nie dziwiłam. Gdyby przytrafiło mi się coś podobnego, a nie byłabym w żaden sposób związana ze światem demonów, prawdopodobnie zrobiłabym to samo. Wiem, to bardzo nieczułe rozwiązanie, ale w końcu byłam córką osoby, która zostawiła małą, bezbronną półdemonicę na pastwę losu.
– Zabiję cię, mała, ruda larwo!
Spojrzałam znad książki na wbiegającą do mojego pokoju, diabelsko roześmianą Andi oraz Nathiela, który najwyraźniej nie był zadowolony. Gdy dziewczynka nie miała już drogi ucieczki, wskoczyła na łóżko, na którym siedziałam i ukryła się tuż za moimi plecami, gdzie trzymając się mojego ramienia, łypała groźnie na zielonookiego. Chłopak nie przejął się jej zachowaniem. W końcu nie zamierzał dać się zwieść małej demonicy. Bez chwili zastanowienia chwycił ją za bluzkę i podniósł do góry. W pomieszczeniu rozbrzmiały szaleńcze okrzyki.
– Zostaw mnie, ty wstrętnogęby szczurze!
– Niby dlaczego mam cię zostawić? – spytał oschle czarnowłosy. – Wkradłaś się do cienia listonosza!
Na mojej twarzy pojawił się delikatny, rozbawiony uśmiech.
Życie stało się o wiele weselsze, odkąd pojawiła się w nim mała Andi. Widać było, że nie jest zadowolona perspektywą przebywania w organizacji. Wiele razy próbowała stąd uciec, a także wkraść się niezauważenie do czyjegoś cienia. Nathiel był jednak wyjątkowo wytrwały, a przede wszystkim uważny. Nie pozwalał jej na takie wybryki. W moich oczach wyglądał jak surowy brat, który za wszelką cenę starał się wychować swoją siostrę na porządną dziewczynę. Byłam z niego dumna, bo widziałam, że się zmienił. Może nieszczególnie spoważniał, ale za to stał się o wiele bardziej odpowiedzialny. Obiecał wszystkim w organizacji, że zajmie się małą Andi i należycie wypełniał tę misję. Nie odstępował jej na krok. Mieszkał z nią nawet w tym samym pokoju w organizacji. Tak naprawdę nic się nie zmieniło od czasu, gdy mieszkałam z nim oraz Sorathielem. Teraz było tak samo, a nawet jeszcze głośniej.
– Jesteś głupi, głupi, głupi, głupi! – krzyczała Andi. – Prawda? – spytała, uspokajając się na chwilę i zerkając w moją stronę.
– Z grzeczności nie zaprzeczę – odpowiedziałam, uśmiechając się nikle i wlepiając spojrzenie w książkę.
– Łamiesz mi serce – powiedział Nathiel, zerkając na mnie z udawanym smutkiem. Swoją dłoń położył po niewłaściwej stronie piersi.
– Widzę, że transplantacja była udana – powiedziałam cicho, unosząc znacząco brew.
– Debil z ciebie! Serce masz po lewej! – wykrzyknęła triumfalnie Andi, wystawiając Auvreyowi język.
Myślałam, że Nathiel lada moment wybuchnie. Opuścił małą demonicę na łóżko i zaczął okładać ją poduszką. Waleczna, płomiennowłosa dziewczynka nie dawała mu się jednak. W pewnym momencie przetoczyła się po moich kolanach na drugą stronę łóżka i chwyciła za inną poduszkę. Z dzikim okrzykiem rzuciła się na Nathiela. Wspólnie rozpoczęli morderczą bitwę na śmierć i życie.
– Zginiesz, Nathielu Auvrey! – wykrzyknęła Andi, zbyt poważnym głosem jak na sześciolatkę.
– Nigdy nie ugnę się pod ciężarem twej poduszki, Andi Tourlaville! – zawtórował jej Nathiel. Na jego twarzy widniał delikatny, rozbawiony uśmiech, który świadczył o tym, że ta bitwa zwyczajnie go bawi. Nie był poważny. Przyjmował to jako próbę okiełznania małej demonicy dziecięcymi zabawami. Podobnie wyglądała Andi, która choć starała się utrzymać pozory wrogości, nie mogła ukryć dziecięcego zadowolenia. Mogłam się założyć o to, że w Reverentii nikt nie dawał jej tyle uwagi, ile dostawała, przebywając w organizacji.
Westchnęłam cicho, kręcąc z politowaniem głową. Z nikłym uśmieszkiem powróciłam do czytania książki.
– A masz! – usłyszałam okrzyk Andi. Chwilę potem poduszka, którą walnęła mnie w głowę, rozsypała swoje pióra po całym pokoju. Pierze wylądowało na moich kolanach, głowie, ramionach, łóżku, a także podłodze.
Chyba Andi jeszcze nie wiedziała, że ze mną nie warto walczyć. 
– Chcesz ze mną zadrzeć? – spytałam swoim chłodnym głosem, odkładając książkę na bok.
Wstałam z łóżka i chwytając za misia leżącego z boku, zamachnęłam się w stronę... Nathiela. Co jak co, ale dzieci nie biłam. Zamiast tego wyznawałam zasadę: nie masz kogo zaatakować, zaatakuj Nathiela, na pewno nie będzie się tego spodziewał.
Zaskoczony Auvrey, pod wpływem mojego morderczego ciosu, zachwiał się.
– I ty przeciwko mnie? – spytał, gdy odzyskał już równowagę.
Zarówno ja, jak i Andi, wybuchłyśmy gromkim śmiechem.
Naprawdę wiele bym dała, by te chwile przepełnione śmiechem i zabawą trwały już wiecznie. Nigdy nie czułam takiej radości jak tego dnia. Owszem, miałam świadomość, że moje życie było zagrożone. Wiedziałam, że to wszystko mogło się niedługo skończyć, póki co, cieszyłam się jednak tym, co miałam. Nathielem, rodziną w postaci członków organizacji Nox, Sorathielem, który powoli stawał się moim przyjacielem, a przede wszystkim towarzyszem rozmów, Amy, która przecież żyła, tym że byłam bezpieczna, a nawet Andi, która czyniła moje życie weselszym.
Nie chciałam oczekiwać niczego więcej od losu.
***
– Andariel!
Mała, płomiennowłosa dziewczynka rzuciła się w stronę swojego brata i objęła jego nogi swoimi drobnymi rączkami.
Tak dawno go nie widziała! To już dwa tygodnie jak była w tej nienormalnej organizacji zwalczającej demony. Chwilami czuła się tu jak w więzieniu. Gdy tylko chciała wyjść na zewnątrz, ten głupi Nathiel wychodził za nią i chwytając ją za rękę, odprowadzał z powrotem do siedziby. Gdy chciała pożywić się odrobiną energii potencjalnej jakiegoś człowieka (w końcu w Nox wszyscy mieli ukryte cienie), zaraz wyławiał ją stamtąd z pomocą tego swojego przerażającego noża. Nie mogła niczego robić sama i zawsze była pod stałą kontrolą. Na dodatek każdy, oprócz tej bladej mendy i pseudo demona, bał się z nią rozmawiać. Dlaczego? Bo była demonem? Ale przecież ten idiota Nathiel też nim był, a jego kochanka to półdemon! Ich się nie bali, więc dlaczego bali się akurat jej? To była rzecz, której nie potrafiła zrozumieć. Musiała się jednak jeszcze trochę pomęczyć. Na pewno, gdy nadejdzie czas, przyniesie do samego Departamentu Kontroli Demonów mnóstwo ważnych informacji, które obalą Nox! I wtedy będzie mogła spojrzeć na Gabrielle, śmiejąc się jej prosto w twarz, bo to nie ona zniszczyła tę ludzką, śmieszną organizację!
Andi uśmiechnęła się diabelsko pod nosem, spoglądając do góry na brata, który właśnie poklepał ją po głowie.
– Długo ci to zajęło – przyznał Andariel.
– Bo to ten głupi Nathiel cały czas staje mi na drodze! Zawsze za mną chodzi! – wykrzyknęła oburzona, oddalając się od brata. Nerwowo tupnęła nogą w podłoże.
– Więc teraz go wykiwałaś?
– Oczywiście – odpowiedziała, patrząc na niego z nieskrywaną dumą. – Poszedł spać, a ja wyszłam przez okno.
Andariel kiwnął głową, klękając przy swojej małej siostrze i przypatrując się dokładnie jej twarzy. Mimo nienawiści, jaką w sobie nosiła, różniła się od poprzedniej wersji siebie. Jej spojrzenie nabierało powoli dziwnej łagodności, która nie była charakterystyczna dla demonów. Czy to pierwsza oznaka jej człowieczenia?
– Czego się dowiedziałaś? – zapytał.
– Ta dziewczyna jest półdemonem – stwierdziła z powagą.
– A jednak.
Nox zawsze miało dziwne upodobania. W swoich szeregach posiadali już demona, teraz dołączył do nich półdemon. Brakuje jeszcze tego, żeby pojawiły się tam wiedźmy, żywiołaki i wampiry.
– Wiesz co? Byłam w jej cieniu i wyżarłam jej całą energię – mówiła dumnym głosem Andi – ale przyszedł ten idiota Nathiel i mnie zranił – mówiąc to, dziewczynka uniosła koszulkę i pokazała wciąż gojącą się ranę. – Wyrzucił mnie stamtąd. Ta śmieszna organizacja chciała mnie zabić, ale w końcu debil-Nathiel stanął w mojej obronie i powiedział, że mnie zmieni! – wykrzyknęła oburzona. – Ale mu się to nie uda!
Uda – stwierdził w myślach Andariel, z uwagą przyglądając się śmiesznym gestom młodszej siostry. Było w nich coś, co świadczyło o tym, że kłamie. Udawała. A u dzieci łatwo było dostrzec, że udają. Jeszcze wiele lat minie, zanim nauczy się skutecznie zatajać prawdę.
– W sumie to jak się ze mną bawi, to nie jest zły i w ogóle – zaczęła, marszcząc czoło. Od razu po tym stwierdzeniu, zmieniła jednak temat: – Tu mają takie dobre jedzenie. Na przykład wczoraj jadłam lody. To takie zimne, słodkie żarcie. Rzucałam się z nim razem z Nathielem. Dostał w oko! I dobrze mu tak! – wykrzyknęła, śmiejąc się diabelsko.
– Podoba ci się tu? – spytał podejrzliwie Andariel.
Płomiennowłosa dziewczynka zawahała się.
– Nie jest źle, ale wolę wracać do Reverentii! Do ciebie, nie do Gabrielle, bo to wredna jędza – przyznała, krzywiąc się na boku.
Chłopak podniósł się z ziemi i ponownie poklepał swoją siostrę po głowie.
Andi zaczęła człowieczeć. W Reverentii znane było wiele takich przypadków. Kiedy demony przebywały zbyt długo w świecie ludzi, w końcu łagodniały. Dla większości z nich życie tutaj było zdecydowanie lepsze, niż w świecie demonów. Pociągała ich przede wszystkim rozrywka, dobre jedzenie oraz różnorodność i barwność codziennych zdarzeń. Andi była jeszcze dzieckiem, które najbardziej na świecie potrzebowało dobrej zabawy, dlatego przebywanie tutaj było dla niej podwójnie niebezpieczne.
Musiał wracać już teraz, inaczej źle to się dla niej skończy.
– Muszę iść – powiedział z nagła.
– Już? – spytała dziecięcym, niezadowolonym głosem dziewczynka.
Chłopak kiwnął głową.
– Muszę wypełnić swoją misję – powiedział, oddalając się od niej na kilka kroków.
– No, dobra – odpowiedziała niechętnie płomiennowłosa, marszcząc blade czółko.
Demony nie przykładały zbyt wielkiej wagi do witania się i żegnania, dlatego Andariel pomachał jej obojętnie ręką, po czym oddalił się w cień drzewa i zniknął.
Postanowił, że w tym momencie przerwie swoją misję. Na szczęście polegała tylko na szpiegowaniu jednego z demonów półkrwi – półdemona ognia, półdemona wiatru. Był nieszkodliwy. Panicznie bał się obecności innych ludzi i nasłuchiwał każdego najdrobniejszego szmeru. Wystarczyło go tylko wywabić z kryjówki i po nim. Teraz miał jednak ważniejszą sprawę do załatwienia. Przysiągł swojej matce, że wychowa Andi na piekielnie złą demonicę. W przyszłości miała zająć jego miejsce w Departamencie Kontroli Demonów, musiał więc tę wolę wypełnić. Rozmowa z ich szefem będzie najwłaściwszym rozwiązaniem.
Andariel przemierzał szybkim, miarowym krokiem ciemne korytarze budowli przypominającej zamek. Siedziba departamentu nie była czymś niesamowitym. Jej korytarze przypominały stare, średniowieczne lochy. Łatwo było się tutaj zgubić. W Reverentii nie liczyło się jednak piękno, a funkcjonalność. Do tego miejsca nie mógł wejść nikt, poza nimi.
– Co tak pędzisz, ruda gnido? – spytała Gabrielle, która bezszelestnie wynurzyła się z przeciwległego krańca korytarza. Dołączyła do swojego towarzysza, zrównując z nim krok. Zawsze pojawiała się tam, gdzie akurat nie była potrzebna.
– Idę do Aidena – powiedział z powagą w głosie Andariel.
– Dokonałeś jakiegoś ważnego odkrycia? – prychnęła dziewczyna.
Nie odpowiedział. Przyspieszył kroku i z wielkim rozmachem otworzył drzwi od głównej sali. To tu zawsze przebywał Aiden. Zazwyczaj albo siedział przy wielkim, kamiennym stole, zaczytując się w dziwnych księgach, albo stał przy oknie, spoglądając w nieznaną głębię Reverentii. Andariel nigdy nie rozumiał tych dwóch, dziwacznych czynności, których dopuszczał się ich szef. Po pierwsze nie umiał czytać – bo to w końcu zdolność, którą nabywali ludzie, po drugie nie widział sensu we wgapianiu się w ten sam widok za oknem. Przecież Reverentia się nie zmieniała. Wciąż była taka sama.
– Andi – zaczął od razu, stając przy kamiennym stole.
Szef organizacji stał tym razem przy oknie. Doskonale wiedział, że ktoś zjawił się w pomieszczeniu, wyglądał jednak tak, jakby zignorował zaistniałą sytuację.
– Andi człowieczeje – wyrzucił z siebie Andariel.
– W takim razie ją zniszcz – odpowiedział bez zastanowienia białowłosy mężczyzna, który w dalszym ciągu wpatrywał się w widok rozpościerający się za oknem.
Gabrielle, która stała tuż za płomiennowłosym towarzyszem, wybuchła irytującym śmiechem. Ta odpowiedź w żaden sposób jej nie zaskoczyła. Aiden był bezwzględnym demonem, który nie wstawiłby się za nikim z nich. Prędzej by ich wszystkich zabił, niż uratował od zagłady. Taki właśnie był.
Andariel wyglądał na zaskoczonego. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Jego usta otwierały się i zamykały, szukając właściwego argumentu przeciw rozkazowi Aidena.
– Dlaczego mam to zrobić? Przecież wypełniła swoją misję! Ostatecznie odkryła, że ta dziewczyna jest półdemonem, półczłowiekiem! – wykrzyknął oburzony, uderzając pięścią w kamienny stół. – Siedzenie w tej organizacji nic jej nie da! Nam też ani trochę nie pomoże!
– Masz rację, Andarielu – odezwał się spokojnym, choć chłodnym głosem Aiden, stukając długimi palcami o parapet. – Ani trochę nam nie pomoże. To dlatego masz ją zabić – mówiąc to, zerknął na niego przez ramię, przeszywając go swoimi zimnymi, szmaragdowymi oczami.
Potomek rodu Tourlaville w dalszym ciągu starał się znaleźć jakiś argument, który przemawiałby do obecnego szefa departamentu, nie mógł jednak nic z siebie wydusić. Widział jak jego ręka zaciska się na dobrze mu znanej broni, wiszącej przy jego boku. Jeżeli nie wykona jego rozkazu, sam w tym momencie zginie.
Nie miał wyboru, jak poddać się temu rozkazowi.
Kiwnął głową i odpowiedział:
– Zrobię to.

środa, 24 grudnia 2014

Rozdział 42 - "Droga ku ocaleniu"

Tak jak obiecałam, wstawiam notkę 24 grudnia C: (po północy, jupi). Chciałabym Wam życzyć z okazji dzisiejszego dnia, wesołych świąt! Pływającego po stole karpia, latających pierogów i innych, fajnych rzeczy <3. Oby te święta były cudowne.
A ja tymczasem, z upragnionym różanym Earl Greyem, który kupił mi mój chłopak ugięty pod moimi prośbami (w końcu piła go w organizacji u Hugh Laura!), zasiadam do dalszego pisania.

Różany Earl Grey <3
Nathiel i Laura! Taki prezent ode mnie dla mnie pod choinkę.

W tym rozdziale dosyć sporo informacji. Wyjaśnia się także coś, o czym połowa z was wiedziała lub przewidywała. Wiem, nie był to fakt zaskakujący i myślę, że nie znajdzie się osoba, która będzie zaskoczona. 

POPRAWIONE [01.07.2018]
***
Otaczała go niezmierzona ciemność. Normalny człowiek mógłby w jej obecności poczuć strach czy chociażby niepokój, jego jednak te niecodzienne warunki nie ruszały w żadnym stopniu. Czuł się tutaj jak w ciepłym i bezpiecznym domu, który był jego jedyną kryjówką w tym żądnym krwi świecie. To dlatego świadomość, że jest demonem uderzyła go ze zdwojoną siłą. Nie powinien czuć się tutaj dobrze. A to wszystko dlatego, że zrobił coś, od czego całe życie się wzbraniał.
Wszedł do cienia człowieka.
Niemożliwie silna żądza spożycia energii sprawiła, że znieruchomiał, wstrzymując na dłuższą chwilę dech. Całym sobą walczył z tym wszechogarniającym go uczuciem. Nie chciał przecież wyrządzić jeszcze większej krzywdy Laurze, która i tak była już praktycznie pozbawiona sił witalnych. Jej blady cień rzucany na ścianę świadczył o tym, że niedługo całkowicie zniknie, a ona pogrąży się w otchłani zapomnienia.
Musiał się spieszyć. Pytanie tylko, jak miał znaleźć tego przeklętego demona, który krył się gdzieś w ciemnym kącie jej umysłu? Owszem, czuł jego obecność i wiedział, że gdzieś tutaj jest, ale… jak miał do niego dotrzeć?
Postanowił, że czas najwyższy ruszyć się z miejsca. Niepewnie postawił krok w przód, a przynajmniej sądził, że go zrobił. Nie czuł bowiem ciężaru własnego ciała. Zupełnie jakby stąpał w powietrzu, nie dotykając żadnej znanej mu powierzchni.
– To jakaś pieprzona magia – powiedział głośno. Jego głos odbił się głuchym echem od niewidzialnych ścian. Gdyby nie dramatyczność tej sytuacji, z pewnością zacząłby się teraz śmiać na całe gardło i biegać w kółko po ciemnościach, których jego stopy nie wyczuwały. Nie mógł sobie jednak na to pozwolić. Miał teraz ważniejszą misję do wykonania.
Postawił kilka niepewnych kroków w przód, próbując nabrać pewności, że kiedy się porusza, z Laurą jest wszystko w porządku. Gdzieś w głębi czuł, że wciąż tli się w niej mała iskierka życia, która nie chce zgasnąć, uparcie trzymając się właścicielki.
– Gdzie jesteś, cholerny demonie? – spytał sam siebie, starając się dostrzec w ciemnościach coś, co byłoby innej barwy niż czerń. W tle słyszał jednak tylko dziecięcy, przytłumiony chichot. Pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy to to, że cieniem Laury mógł zawładnąć jakiś demoniczny dzieciak, który wcale nie miał nic wspólnego z Departamentem Kontroli Demonów. Może to właśnie dlatego, że był niedoświadczony, dobrał się do pierwszego, lepszego cienia?
– Pokaż się! – wykrzyknął władczo. W dalszym ciągu słyszał jednak tylko chichot, który zdawał się roznosić po ciemnościach z każdej strony. Gdyby miał się zdecydować, w którą stronę pójść, zapewne podjąłby złą decyzję. Mały demon mógł być tak naprawdę wszędzie. To tak, jakby biegał w kółko, bawiąc się z nim w berka. Brakowało jeszcze tylko słów: „Złap mnie, złap mnie, Nathiel!” i dziecięcego poklepywania go po ręce.  
– Chcesz się pobawić w ślepego ganianego? Nie ma sprawy – mruknął chłopak, uśmiechając się diabelsko pod nosem. Pewniejszym krokiem zaczął iść przed siebie.
Znajdzie go. Znajdzie go i zabije, w żaden sposób nie oszczędzając. Będzie bezlitosnym zabójcą. Takim, jakim jeszcze nigdy nie był. A to wszystko po to, aby Laura przeżyła.
– Szukaj mnie! – usłyszał tuż obok siebie radosny, dziewczęcy głosik.
Odruchowo zamachnął się w bok. Jego dłoń natrafiła jednak tylko na skrawek jakiegoś materiału, po którym przejechał niezgrabnie palcami. Podczas próby odnalezienia winowajcy zdążył wywnioskować tylko jedno: demon, który zawładnął cieniem Laury to mała demonica. Jeżeli ją znajdzie, nie będzie miał większego problemu z pozbyciem się jej. Nie mogła mieć mniej niż sześć lat, a więcej niż dziesięć – wywnioskował to z brzmienia cieniutkiego głosu, a także typowo dziecięcego zachowania.
Nie przejmując się cichymi, złośliwymi chichotami małej dziewczynki, która krążyła gdzieś nieopodal niego, wznowił wędrówkę. Wiedział, że demonica wreszcie się znudzi i znajdzie inny, bardziej niebezpieczny sposób na wzbudzenie jego zainteresowania. Wtedy podejdzie bliżej, a on będzie mógł ją dopaść.
Dziecięcy chichot zniknął gdzieś w oddali, a jego miejsce zastąpiły ciche szepty, które z każdym jego krokiem stawały się coraz głośniejsze. Ten fakt odrobinę go zdziwił. Przecież był tu tylko on i ten roześmiany dzieciak, jak więc mógł słyszeć inne osoby? Może to z jego głową było coś nie tak? Laura zapewne by to potwierdziła, w końcu nieraz docinała mu, że powinien zostać wywieziony do psychiatryka i zamknięty w pokoju bez okien i klamek.
– Och, Laura! To takie romantyczne!
Nathiel stanął w miejscu i napiął mięśnie ramion. Doskonale znał ten głos. Teraz odbijał się w jego głowie echem.
– Ja tu nie widzę nic romantycznego.
Kolejne znajome brzmienie sprawiło, że przeszyły go dreszcze.
– List sam w sobie jest oznaką miłości.
– Nie żartuj sobie, Amy.
Łowca zaczął się rozglądać na wszystkie strony.
Dlaczego słyszał rozmowę Laury i Amy? Przecież to teoretycznie niemożliwe. Jedna z nich leżała w szpitalnej śpiączce, a druga była bliska śmierci i przebywała obecnie w organizacji. Co to mogło znaczyć?
Zielonooki postawił kolejny krok – to sprawiło, że dyskutujące w jego głowie głosy umilkły. Teraz mógł się przysłuchiwać zupełnie innej rozmowie, którą Laura odbywała z jedną z członkiń Nox.
– Tęsknisz za nim?
To była Carissa.
– Za Nathielem? Skąd ten głupi wniosek?
– Widzę to, kochanie. Twoje oczy nie potrafią kłamać.
Czarnowłosy zrobił zdziwioną minę. Teraz już pamiętał. O tym Soriel również mu wspominał. Demon przebywający w cieniu człowieka, widzi i słyszy wszystkie jego wspomnienia. Jest w stanie zajrzeć nawet do najgłębszego zakątku umysłu, nawet jeżeli nie będzie zupełnie niczego robił. Wystarczyło, że trafi w określone miejsce, które odpowiadało za sferę wspomnień. Bardzo kusiło go, by dowiedzieć się, co skrywają myśli zamkniętej w sobie Laury, postanowił jednak, że uszanuje jej prywatność. Musiał koniecznie stąd wyjść.  
Z taką oto myślą postawił krok w tył.
– Jest jedna rzecz, której bym nie zniosła – usłyszał ponownie głos Laury.
Niestety, ciekawość z nim wygrała. Postanowił, że to będzie ostatnia myśl, którą usłyszy. Przecież nikt nie musiał się o tym dowiadywać, prawda? A już szczególnie nie Laura. Poza tym to nie jego wina, że myśli bladej dupy albinosa ulatniały się w ciemnościach! Nie miał na to wpływu.
– Gdy wszyscy już ode mnie odejdą, podobnie jak Deaniel, moja mama i Amy, nie chcę zostawać zupełnie sama. Chcę mieć przy sobie przynajmniej tego idiotycznego, przepełnionego głupotą demona. Gdyby to on był ostatnią osobą, która by ode mnie odeszła, prawdopodobnie nie potrafiłabym się podnieść po kolejnej porażce. To dzięki niemu cały czas żyję. I dzięki niemu cały czas walczę.
Oniemiał. Jakaś magiczna siła kazała stać mu w miejscu i się nie ruszać. Chciał usłyszeć więcej, chciał wiedzieć więcej, chciał znaleźć dowód na to, że znaczył dla Laury więcej, niż mógłby to sobie wyobrazić.
– Jest dla mnie kimś naprawdę cennym.
Zastanawiał się, czy słowa, które ulatniały się w górze, były myślami Laury. Szczerze wątpił, aby wypowiedziała je w rozmowie z kimś. Sama w swoim liście do niego oznajmiła, że nie umie rozmawiać o swoich uczuciach w cztery oczy, nawet z Amy.
„Ten list zawiera to, czego nie potrafię powiedzieć ci wprost” – zacytował w głowie. Treść tego skrawka papieru znał już bowiem na pamięć.
– Nieładnie czytać komuś w myślach – usłyszał tuż za plecami.
Gdy odwrócił się gwałtownie w tył, nie dostrzegł żadnej osoby. Mała demonica wciąż się gdzieś ukrywała. Słyszał jej głośny, diabelski śmiech, który niósł się po ciemnościach, zagłuszając cichą prośbę wypowiedzianą głosem Laury.
„Pomocy”.
Nathiel ponownie zamachnął się do tyłu. Tym razem otarł się o gładkie, dziecięce włosy.
Był blisko. Jeszcze trochę precyzji i będzie miał ją w garści.
– Jesteś za wolny! – zaśmiała się dziewczynka.
Nasłuchiwał. Starał się wyczuć jej ruchy, mimo głuchego stąpania w powietrzu. Skupił się na ledwo wyczuwalnych drganiach mocy. Najpierw zobaczył ją po prawej stronie – poczuł, że otarła się o niego skrawkiem materiału, którym prawdopodobnie była sukienka, potem przeniosła się na lewą stronę – materiał jej sukienki zahaczył o jego rękę.
To był właśnie ten moment.
Nathiel wystawił przed siebie dłoń, gwałtownie chwytając za kucyk małej demonicy i ciągnąc ją w swoją stronę. Dziewczynka wydała z siebie bolesny okrzyk mieszany z zaskoczeniem.
– Pokaż się, mały potworze – rzucił nerwowo w jej stronę. – Pokaż się, albo wyrwę ci te kłaki.
– Puść mnie! – piszczała demonica, próbując uwolnić się z jego uścisku. Nathiel był jednak dla niej za silny. Rzucając w jego kierunku przeróżne obelgi, które były nie do pomyślenia dla tak małego dziecka, gryzła go i kopała, rozpaczliwie mocno pragnąc od niego uciec.
– Jesteś za słaba – zaśmiał się Nathiel, chwytając ją za sukienkę i podnosząc do góry jak lalkę.
Nie była wysoka. Zdawało mu się, że to zaledwie podrostek, który ledwo sięgał stołu.    
Demonica ostatecznie poddała się woli swojego przeciwnika. Jej postura stopniowo zaczęła nabierać wyrazistości. Najpierw pojawiły się wściekłe, małe, szmaragdowe oczy, następnie równie wściekły kolor włosów wchodzących w jaskrawą czerwień. Małe ustka zaciskały się w dziecięcym oburzeniu, a poliki zabarwione były gniewnymi, różowymi plamy. Istota w czarno-białej sukience wymachiwała rękami, próbując się uwolnić.
Nathiel uśmiechnął się ironicznie pod nosem.
Teraz mógł triumfować.
– Cześć, mały potworze – przywitał się uroczym głosem, który przepełniał sarkazm.
– Nie nazywaj mnie tak, brzydki pajacu! – wrzasnęła nerwowo płomiennowłosa dziewczynka.
– Co? – spytał chłodno Nathiel, któremu uśmiech od razu zniknął z twarzy. – Mnie nazywasz brzydkim? Przystojniejszego faceta od siebie w życiu nie widziałem. – Prychnął głośno, aby podkreślić swoje oburzenie.
– Chyba ktoś ci lustro podmienił, ty ohydny łowco-debilu!
– Mogę być każdym, ale nie debilem, mały, ohydny demonie o zardzewiałych włosach!
– One są rude! I mam je po braciszku!
– To pewnie jest równie brzydki jak ty i reszta waszego zgromadzenia!
– Zabiję cię, podróbo demona!
– Zobaczymy, kto zrobi to pierwszy!
Obydwoje spojrzeli po sobie nienawistnie, sypiąc iskrami z szmaragdowych oczu. Nathiel miał ochotę wyjąć z kieszeni exitialis i wbić je prosto w serce tej małej, jędzowatej demonicy, która podobnie jak on, musiała być tu pierwszy raz.
– Gadaj, kim jesteś, kto cię tu przysłał i co tu robisz – warknął, chwytając za ucho swojej ofiary i ciągnąc je boleśnie w bok.
– Nic ci nie powiem! – piszczała płomiennowłosa, zaciskając swoje małe powieki i usta, które próbowały nie wykrzyczeć bólu świadczącego o jej słabości.
– Gadaj! – wykrzyknął zdenerwowany Nathiel, ciągnąc ją za ucho jeszcze mocniej.
– Andi Tourlaville, Departament Kontroli Demonów, przysłał mnie tu nasz szef! – pisnęła ultradźwiękowym głosikiem, powstrzymując się od wylewu łez.
Nathiel uśmiechnął się pod nosem. Wygadała się szybciej, niż myślał, że to zrobi. Jednak nie była taka twarda. Wszystko co było jej potrzebne, zawierała w słowach, nie czynach. Bądź co bądź to tylko dziecko.
– Po co cię tu przysłali?
– Żeby ją skontrolować!
Chłopak przybrał zdziwiony wyraz twarzy.
– A nie zabić i zrobić na złość całemu Nox? – spytał podejrzliwie.
– Przecież ona nie umrze, idioto! – wykrzyknęła oburzona Andi, wymachując walecznie małymi rączkami.
– Jak to nie umrze?
Nathiel wydawał się zdezorientowany. Przecież Laura naprawdę cierpiała. Była już na skraju wyczerpania. Jej cień ledwo odbijał się na ścianie. Jeszcze niedawno bał się, że może nie zdążyć ocalić swojej przyjaciółki przed śmiercią, a teraz? Czyżby ten mały, przebrzydły demon kłamał, aby zyskać na czasie?
– Jej cień, debilu, już dawno zniknął! – wypiszczała odpowiedź.
Co ona bełkotała? Z wrażenia puścił jej ucho, które do tej pory targał karząco na wszystkie możliwe strony.
– Ona nie jest człowiekiem, ślepy, niedorobiony demonie – burknęła oprawczyni, patrząc na niego spode łba. – I po to właśnie zostałam tutaj wysłana! Aby się o tym upewnić!
Auvrey z wrażenia upuścił młodą pannę Tourlaville. Gdyby nie jego szybki refleks, z pewnością by uciekła, na szczęście w porę przydeptał jej sukienkę, przez co uciekinierskie kroki małej demonicy zaczęły stąpać w powietrzu, oznaczając tę samą drogę niemającą celu. Nie zwracał uwagi na jej krzyki i piski. Nie zwracał uwagi na nic, co mogło się dziać w jego otoczeniu. Nie przeszkadzało mu nawet to, że Andi w końcu uczepiła się jego nogi, w którą wbiła swoje małe, diabelskie ząbki. Był zbyt zszokowany wiadomością, którą usłyszał.
Laura nie była człowiekiem.
Nie to jednak było najbardziej dla niego zaskakującą wiadomością. Dopiero zagadka, którą przetworzył powolnie w myślach, przyprawiła go o prawdziwy szok.
Każdy demon wiedział, że Departament Kontroli Demonów, który znajdował się w Reverentii, miał dwa podstawowe cele, które ich zdaniem miały zaprowadzić w ich świecie porządek:
1. Zabijanie demonów, które wyszły z okręgu Królestwa Nocy.
2. Pozbywanie się wszystkich demonów półkrwi.
Zazwyczaj demony półkrwi były mieszanką powstałą z jakiegoś przypadkowego romansu cienistych pokrak. Nigdy, przenigdy nie słyszał jednak o osobie, która byłaby jednocześnie i demonem, i... człowiekiem.
Wszystko w umyśle Nathiela zaczęło nabierać nowego znaczenia. Dziwne, choć nie do końca określone zdolności Laury i jej jasny, intrygujący kolor oczu znalazły w tym momencie wyjaśnienie. To, że matka, której nawet nie znała, zostawiła ją w szpitalu zaraz po urodzeniu, także wiele mówiło.
– Jasna cholera – mruknął Nathiel, trzęsąc w niedowierzaniu głową. – Dlatego miała taki słaby cień – szepnął do siebie, w dalszym ciągu nie zwracając uwagi na Andi, która wściekle wrzeszczała i wbijała mu w łydki paznokcie.
Laura wcale nie miała niskiej energii potencjalnej. Laura posiadała po prostu pół cienia, bo nie była w pełni człowiekiem.
– Puść mnie w końcu! – krzyknęła złowieszczo mała demonica.
To wreszcie obudziło zszokowanego Nathiela, który z nachmurzonym wyrazem twarzy przypominającym inteligentnego, starożytnego filozofa, gładził swój podbródek. Mimo zaskakujących informacji, które dotarły do jego świadomości, musiał przyznać, że poczuł ulgę. Laura nie mogła umrzeć. Była i będzie bezpieczna.
 Na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech, który szybko jednak zniknął z jego twarzy, gdy uświadomił sobie, że wciąż nie wypełnił swojej misji. Gwałtownym ruchem podniósł Andi za tył sukienki i spojrzał na nią z powagą.
– Jak się stąd wydostać?
– Nie wyjdziesz stąd! – wykrzyknęła wściekle dziewczynka. – Nie wyjdziesz, bo straciła swój ludzki cień! Dopóki się nie odbuduje, będziesz tu gnić!
Nathiel ponownie opuścił małą demonicę na dół i nadepnął na jej sukienkę butem. Gładząc swój podróbek zastanawiał się, jak może się stąd uwolnić. Przecież nie będzie mieszkał w cieniu Laury całą wieczność. Ta ciemność wydawała się niekiedy strasznie przygnębiająca. Poza tym ten dziewiczy, niezbadany dotąd umysł za bardzo kusił swoją treścią. Chciał się stąd uwolnić, zabierając ze sobą tę małą, wredną demonicę z departamentu. Chciał, aby Laura znów mogła otworzyć oczy i spojrzeć trzeźwo na świat.
Do jego głowy wpadł szalony pomysł. Doskonale wiedział, że nie wymyśli niczego lepszego, poza tym nigdy nie zastanawiał się nad niczym dwa razy – chwytał się pierwszego lepszego planu.
Wyjął z kieszeni swoje stare, dobre exitialis i przyjrzał się jego ostrzu. Andi na widok noża zaczęła wrzeszczeć jak opętana. Na chwilę zdołała się uwolnić spod buta Nathiela, który szybko chwycił ją za wstążkę przyczepioną do sukienki. Słyszał jak mała demonica zawodzi.
– Nie rób tego! – pisnęła żałosnym głosikiem. W jej oczach zobaczył wielkie krople łez, które go zdziwiły. Nigdy w życiu nie widział płaczącego demona. Płaczącego demona, który całe swoje życie przebywał w Reverentii, a na świat ludzi wychodził tylko odświętnie, aby nakarmić się ludzką energią. Przecież dzieci Królestwa Nocy były bezwzględnymi i bezuczuciowymi istotami, które nie miały dla nikogo litości.
A może jednak się mylił?
Nie zwracając uwagi na dziecięce zawodzenie i przerażenie w oczach szmaragdowookiej istoty, uklęknął przy niej i mocno chwycił ją za rękę.
– Nie rób tego, nie rób! – krzyczała dziewczynka, próbując się wyrwać.
– Nie zabiję cię, głupia – mruknął niezadowolony Nathiel, marszcząc czoło. Owszem, na początku chciał to zrobić, ale to przecież tylko dziecko i to na dodatek bezbronne. No, dobrze. Prawie bezbronne, w końcu to demon. – Co prawda może trochę zaboleć, ale będziesz musiała to przeżyć, bo bardziej w tym momencie zależy mi na innej osobie – powiedział, uśmiechając się ironicznie na boku.
Dłużej nie czekając, wbił nóż w brzuch małej demonicy, która boleśnie zawyła. Puścił ją, przez co wylądowała na kolanach, kuląc się z bólu i zaciskając blade rączki na parującej ranie. Po jej polikach spływał wodospad łez. Teraz wyglądała jak małe, płaczące dziecko, które właśnie dowiedziało się, że więcej nie ujrzy mamy. Nathiel ku swojemu zadowoleniu spostrzegł, że Andi powoli znika. To był dobry znak.
Szykujcie się, łowcy, na powitanie małego pomiota prosto z Departamentu Kontroli Demonów.
Gdy Andi całkowicie zniknęła, Nathiel skierował spojrzenie w stronę noża. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie grał rolę samookaleczającego się oprawcy, jednak nie mógł nic na to poradzić. Cios zadany exitialis musiał piekielnie mocno boleć, w końcu był stworzony po to, aby zabijać demony.
Cóż, los nie pozostawiał mu wyboru, musiał zabawić się w masochistę.
– No, to jazda – mruknął beztrosko, z rozmachem wbijając nóż prosto w swój brzuch. Starał się nie wydać z siebie żadnego bolesnego dźwięku, co było jednak w obecnej sytuacji niezwykle trudne. To naprawdę bolało. Bolało sto razy bardziej, niż cios zadany zwyczajnym nożem. Wiedział, że gojenie się tej rany zajmie całe miesiące, ale… Czego nie robi się dla kogoś, kogo się kocha?
Nathiel uśmiechnął się krzywo w duchu i zamknął na moment oczy. Gdy je otworzył, ku swojemu zdziwieniu, był z powrotem w organizacji. W chwili słabości utracił równowagę, przez co wylądował na podłodze, tuż obok Laury.
***
Otworzyłam oczy i pierwsze, co zobaczyłam to szmaragdowe oczy Nathiela pochylającego się nad moją twarzą. Sądząc po jego minie, był równie zaskoczony, co ja. Mogłam się więc domyślać, że stało się coś, czego nie przewidział.
Kiedy ja nie mogłam się otrząsnąć z tego dziwnego otępienia, on uśmiechnął się do mnie szeroko i powiedział radośnie:
– Wróciłaś.
W przypływie euforii chwycił moją twarz w obydwie dłonie i złożył na moim czole krótki, choć mocny pocałunek.
Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam, co się dzieje.
Dlaczego leżałam na podłodze? Dlaczego w pomieszczeniu paliła się tylko jedna świeca, a nieopodal mnie stali wszyscy członkowie organizacji Nox? Dlaczego Nathiel aż tak cieszył się na mój widok? Czy coś się stało? Czy coś mnie ominęło?
Ciszę przeszył głośny, dziecięcy krzyk. Mała płomiennowłosa dziewczynka, którą widziałam już kilka razy, przedzierała się właśnie przez tłumy łowców, trzymając się za brzuch. Chciała uciec. Wiedziałam jednak, że jej się nie uda.
– Łapcie ją! – wykrzyknął Nathiel, który ledwo zdołał się przenieść do pozycji siedzącej. On także trzymał się za brzuch. Mogłam się tylko domyślać, czym spowodowany był ten gest i na pewno nie chodziło tu o zbiorową niestrawność. Jego skrzywiony wyraz twarzy świadczył o tym, że cierpiał. Między palcami jego dłoni przeciekał czarny dymek zastępujący demonom krew. Musiał być zraniony.
Sama, choć bardzo powoli i ostrożnie, przeniosłam się do pozycji siedzącej.
Mała demonica została złapana przez dwóch łowców cienia, którzy przytwierdzili ją do podłogi. Jej rozdzierające krzyki niosły się po całym pomieszczeniu, niszcząc bezlitośnie moje bębenki. Próbowała się wyrwać, choć nieskutecznie. Mimo tego, że była demonem, wciąż pozostawała bezsilnym i bezradnym wobec dorosłych dzieckiem. Po jej polikach spływały ogromne łzy. Nie wiedziałam, co zrobiła i dlaczego łowcy chcieli ją zabić. Złowieszczo błyszczące w świetle świecy exitialis zawisło tuż nad szyją piekielnie przerażonej dziewczynki.
– Nie chcę umierać! Ja nic nie zrobiłam! – krzyczała rozpaczliwie.
– Kim ona jest, Nathielu? – spytał donośnym, naglącym głosem Hugh.
– Andi Tourlaville z Departament Kontroli Demonów – odpowiedział sucho czarnowłosy.
Wszyscy w pomieszczeniu wstrzymali dechy. Nie wiem, czy to jej imię, nazwisko, czy to, że należała do departamentu wzbudziło tak wielki szok wśród zgromadzonych. Nikt nie mógł ukryć zaskoczenia.
– Lepiej od razu ją zabijmy – odezwał się ktoś z boku.
Reszta go poparła.
– O co chodzi? – Myślałam, że zadałam to pytanie samej sobie, ale najwyraźniej wypowiedziałam je na głos. Sorathiel, który siedział tuz obok mnie, postanowił łaskawie mi odpowiedzieć.
– Departament składa się obecnie z trzech odłamów rodów. Tourlaville, Adair i Vaux. To córka jednej z głównych założycielek departamentu.
Zaskoczona pokiwałam głową. Z krojącym się sercem obserwowałam, jak mała, bezradna demonica próbuje uciec od ostrza noża. Nie chciała umierać. Widziałam w jej oczach wolę walki, ale i przeogromny strach, który paraliżował drobne ciało.
– Zostawcie ją – odezwał się Nathiel, który z trudem podniósł się z podłogi.
Łowcy spojrzeli w jego stronę zaskoczeni. Nikt nie podejrzewał, że to właśnie on stanie w obronie małej demonicy. W końcu Auvrey był tym, który najgłośniej krzyczał, aby zabijać pokraki.
– Jak to? – zapytał Ian, który był jedną z osób przytwierdzających małą Andi do podłoża.
W pomieszczeniu słychać było tylko ciche popłakiwanie dziewczynki. Wszyscy oczekiwali z niecierpliwością na odpowiedź Nathiela. Ufali mu, choć jego pomysły często trudno było przyjąć do świadomości, a tym bardziej je zrealizować.
– To mimo wszystko dziecko. Nie widzicie jak płacze? – prychnął. – Tak samo wyglądałem ja, gdy się tu po raz pierwszy zjawiłem. Daliście mi wtedy szanse. Dlaczego macie nie dać szansy jej?
W pomieszczeniu zapanował gwar. Wielu członków organizacji było oburzonych zdaniem Nathiela. Cóż, na pewno nie była to osoba, która nie wzbudzała kontrowersji…
– Chcesz z niej zrobić łowcę? – spytała przerażająco blada Amanda.
– Może niekoniecznie łowcę – powiedział zielonooki, uśmiechając się krzywo na boku. – Chcę po prostu dać jej szansę na nowe życie. Szansę, żeby się zmieniła i została w świecie ludzi.
W tym momencie nawet mała Andi umilkła, wpatrując się zdziwiona w swojego wybawiciela. Można było odnieść wrażenie, że nie rozumie, w jakim języku właśnie się wypowiedział.
Spojrzałam zainteresowana w stronę Hugh, którego mina była niezmieniona. Każdy oczekiwał na jego ostateczną decyzję.
– Co jesteś w stanie zrobić, aby ją zmienić, Nathielu? – spytał wreszcie staruszek.
– Wszystko – odpowiedział Auvrey, patrząc na niego z dziwną, niepodobną do niego powagą. – Udowodnię wam, że to możliwe.
Członkowie organizacji spoglądali na Hugh z wyczekiwaniem. Ciężkie oddechy zawisły w powietrzu, zbierając w sobie cały tlen, jakim moglibyśmy swobodnie oddychać, gdyby nie to napięcie. Mina naszego szefa była nieprzenikniona. Do ostatniej chwili nie wiedziałam, jaką podejmie decyzję.
– Zgadzam się na to. Puśćcie ją – odpowiedział.
Wszyscy byli w szoku. Nikt nie mógł się ruszyć. Nawet przytwierdzający do podłoża małą demonice łowcy mieli z tym problem. Każdy z nich myślał, że to jakiś żart. Dopiero silny głos Hugh, powtarzający słowa: „Puśćcie ją”, uświadomił ich o tym, że nie żartuje, a decyzja, którą podjął, jest ostateczna.
Łowcy bez słowa sprzeciwu wykonali rozkaz. Wiedzieli, że gdy Hugh powtarza coś dwa razy, ma to zostać bez sprzeciwów wykonane. Poważanie wśród członków Nox nie zdobył od tak – wszyscy wierzyli w to, że jego decyzje są właściwe, ponieważ przeżył więcej spotkań z demonami, niż ktokolwiek w tej organizacji.
Andi spojrzała na łowców przerażonymi oczami, nie wiedząc, co uczynić. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała uciec, ale tylko usiadła na podłodze, trzymając się za brzuch. Musiała być naprawdę osłabiona tym ciosem, skoro nie próbowała się zerwać do góry.
– Nienawidzę cię – burknęła pod nosem, spoglądając nienawistnie w stronę Nathiela.
– Ja ciebie też – dodał Nathiel, uśmiechając się w diabelski sposób.
Pomiędzy nimi powstała jakaś dziwna, niezrozumiała dla mnie więź. Być może to kwestia tego, iż obydwoje byli cienistymi demonami, być może powód był zupełnie inny. Tego nie wiedziałam i pewnie w najbliższym czasie się nie dowiem.
Chwilę później mała Andi, która nie miała już sił, by protestować, została odprowadzona na górę, gdzie mogła odpocząć, będąc pilnowana przez członków organizacji. Widziałam, że jej oczy patrzące w dal, powoli się zamykały. Być może to kwestia rany, z której wciąż ulatniał się ciemny dymek.
Atmosfera w organizacji uległa natychmiastowej zmianie. Carissa podbiegła do mnie i mocno przytuliła do piersi. Płakała, jakby nie widziała mnie co najmniej rok. Nie wiedziałam jak na to zareagować.
– Jak ja się cieszę, że wróciłaś! – wykrzykiwała przez łzy.
Kilka osób z organizacji powiedziało do mnie: „Witaj z powrotem”, kilka osób uśmiechnęło się do mnie promiennie, jeszcze inni podchodzili do Nathiela i klepali go po ramieniu, gratulując wypełnionej misji. Wszyscy zdawali się mieć pojęcie o tym, co miało miejsce, zanim się obudziłam. Tylko ja tkwiłam oniemiała w ramionach Carissy, próbując zrozumieć, co się działo. Moja dusza błagała rozpaczliwie o wyjaśnienia.
Spojrzałam ukradkiem na Sorathiela z myślą, że mnie zrozumie. Nie myliłam się. Jako pierwszy pospieszył mi z wyjaśnieniami.
– Andi zawładnęła twoim cieniem – wytłumaczył pokrótce. – Byłaś w bardzo złym stanie fizycznym i wszyscy myśleliśmy, że umrzesz. Nathiel podjął ryzykowne kroki, aby cię uratować. Jak widać, udało mu się.
Próbowałam przetrawić to, czego się właśnie dowiedziałam. Pierwsze, co poczułam, to ulga. Nie byłam chora na nic poważnego, tak jak początkowo myślałam. To musiały być objawy spowodowane obecnością tej małej demonicy w moim cieniu. Teraz, choć byłam jeszcze słaba, mogłam się cieszyć odzyskanym życiem. Nie rozumiałam w tej historii tylko jednego. Jak Nathiel mnie uratował? Bo wnioskując po jego obecnym stanie, z pewnością nie polegało to wyłącznie na wbiciu noża w mój cień.
– Opowiedz nam wszystko, Nathielu! – wykrzyknęła Carissa, spoglądając już trochę bardziej uspokojona w oblicze znajomego demona.
Auvrey spojrzał niepewnie w moim kierunku. Czyżby starał się coś przede mną ukryć?
Już po chwili rozpoczął swoją opowieść. Wszystko zaczęło się od pomysłu Sorathiela, który uznał, że Nathiel może spróbować wkroczyć w mój cień i uratować mnie przed demonem. Był to ryzykowny czyn, bo nikt nie wiedział, jakie będą jego skutki. Później usłyszeliśmy o wspomnieniach małego Nathiela, którego starszy brat przyuczał do bycia demonem. To dzięki niemu trafił w progi mojego bladego cienia. Wewnątrz panowała ciemność. Udało mu się po kilku próbach złapać niewidoczną Andi, która się przed nim ukrywała, i zmusić ją do wyśpiewania, co tutaj robiła. Nie wiedział jak się stamtąd wydostać, a więc użył do tego exitialis, raniąc najpierw Andi, a potem siebie.  
Wszyscy patrzyliśmy na niego z wyczekiwaniem. Zdawało mi się, że wciąż miał coś do powiedzenia. Nieprzerwanie patrzył w moje oczy, niepewny tego, czy może przekazać coś, co zbije mnie z tropu.
– Wiesz, Laura – zaczął z wahaniem. – Nawet gdybym nie trafił do twojego cienia, przeżyłabyś.
Uniosłam brwi, nie rozumiejąc, co miał mi do przekazania.
– Jak to? – spytał Andrew, który siedział obok nas na fotelu.
Długo zajęło Nathielowi zanim wydusił z siebie to, co chciał przekazać. Co rusz otwierał i zamykał usta, jakby udawał oddychającą pod wodą rybę. W rzeczywistości po prostu nie wiedział, jak ująć w słowa to, czego się dowiedział.
– Laura miała tylko pół cienia – wyjaśnił spokojnie. Nie wiedziałam, o co może chodzić. – Andi została wysłana tutaj po to, aby sprawdzić czy jest człowiekiem. Jak się okazało, nie jest – przerwał na moment, patrząc na wszystkie zszokowane tym faktem twarze. Ostatecznie skierował swoje wyjątkowo poważne spojrzenie w moją stronę. Zanim jednak wymówił ostateczne słowa, wziął głęboki wdech. – Laura, jesteś półdemonem, półczłowiekiem.