Dzisiejszy rozdział trochę bardziej luźny. Małe wprowadzenie. Można powiedzieć, że w dużej mierze dotyczy Andi! No i pojawia się także jej braciszek - Andariel. Teraz już wszyscy znamy wielką rodzinkę z departamentu. Jupi.
POPRAWIONE [15.07.2018]
***
Odkąd dowiedziałam się czegoś
na temat swojego nieznanego dotąd pochodzenia, moje życie diametralnie się
zmieniło. Przez pierwsze chwile nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Jakaś
wewnętrzna myśl nakazała mi sądzić, że to wyjątkowo kiepski żart podarowany mi
przez los, jednak poważne spojrzenie Nathiela z tamtego dnia pozwoliło mi
uwierzyć, że to co mówi, było
prawdą.
Byłam
półdemonem, półczłowiekiem. Wyjątkowym okazem żyjącym w świecie ludzi. Nikt dotąd
nie słyszał o demonie posiadającym w sobie cząstkę człowieka. Dominującą
cząstkę człowieka. Poza zielonymi oczami, które były słabą
imitacją szmaragdowego odcienia (w końcu były jasne), dziwnymi, niepotrzebnymi
i rzadko objawiającymi się zdolnościami, i tym, że miałam tylko pół cienia, zupełnie
nic nie łączyło mnie ze światem demonów. Cały czas czułam się człowiekiem.
Miałam w końcu normalną krew, chorowałam (choć sporadycznie), a mój organizm
funkcjonował jak u każdej zwyczajnej dziewczyny w moim wieku. Bardzo cieszyłam
się z tego powodu, że demoniczna strona nie zdominowała nad moim istnieniem,
chociaż kto wie czy mój chłodny charakterek nie był związany właśnie z nią.
Znalazłam również prawdopodobne rozwiązanie mojego pozostawienia w szpitalu
zaraz po urodzeniu. Coś podpowiadało mi, że moja prawdziwa matka nie chciała
mieć za własne dziecko demona. Najwyraźniej albo została uwiedziona przez
demoniczną pokrakę, albo zgwałcona. W takiej sytuacji ani trochę się jej nie
dziwiłam. Gdyby przytrafiło mi się coś podobnego, a nie byłabym w żaden sposób
związana ze światem demonów, prawdopodobnie zrobiłabym to samo. Wiem, to bardzo
nieczułe rozwiązanie, ale w końcu byłam córką osoby, która zostawiła małą,
bezbronną półdemonicę na pastwę losu.
– Zabiję cię, mała, ruda larwo!
Spojrzałam znad książki na
wbiegającą do mojego pokoju, diabelsko roześmianą Andi oraz Nathiela, który
najwyraźniej nie był zadowolony. Gdy dziewczynka nie miała już drogi ucieczki,
wskoczyła na łóżko, na którym siedziałam i ukryła się tuż za moimi plecami,
gdzie trzymając się mojego ramienia, łypała groźnie na zielonookiego. Chłopak
nie przejął się jej zachowaniem. W końcu nie zamierzał dać się zwieść małej
demonicy. Bez chwili zastanowienia chwycił ją za bluzkę i podniósł do góry. W
pomieszczeniu rozbrzmiały szaleńcze okrzyki.
– Zostaw mnie, ty wstrętnogęby
szczurze!
– Niby dlaczego mam cię
zostawić? – spytał oschle czarnowłosy. – Wkradłaś się do cienia listonosza!
Na mojej twarzy pojawił się
delikatny, rozbawiony uśmiech.
Życie stało się o wiele
weselsze, odkąd pojawiła się w nim mała Andi. Widać było, że nie jest
zadowolona perspektywą przebywania w organizacji. Wiele razy próbowała stąd
uciec, a także wkraść się niezauważenie do czyjegoś cienia. Nathiel był jednak
wyjątkowo wytrwały, a przede wszystkim uważny. Nie pozwalał jej na takie
wybryki. W moich oczach wyglądał jak surowy brat, który za wszelką cenę starał
się wychować swoją siostrę na porządną dziewczynę. Byłam z niego dumna, bo
widziałam, że się zmienił. Może nieszczególnie spoważniał, ale za to stał się o
wiele bardziej odpowiedzialny. Obiecał wszystkim w organizacji, że zajmie się
małą Andi i należycie wypełniał tę misję. Nie odstępował jej na krok. Mieszkał z
nią nawet w tym samym pokoju w organizacji. Tak naprawdę nic się nie zmieniło
od czasu, gdy mieszkałam z nim oraz Sorathielem. Teraz było tak samo, a nawet
jeszcze głośniej.
– Jesteś głupi, głupi, głupi,
głupi! – krzyczała Andi. – Prawda? – spytała, uspokajając się na chwilę i
zerkając w moją stronę.
– Z grzeczności nie zaprzeczę –
odpowiedziałam, uśmiechając się nikle i wlepiając spojrzenie w książkę.
– Łamiesz mi serce – powiedział
Nathiel, zerkając na mnie z udawanym smutkiem. Swoją dłoń położył po
niewłaściwej stronie piersi.
– Widzę, że transplantacja była
udana – powiedziałam cicho, unosząc znacząco brew.
– Debil z ciebie! Serce masz po
lewej! – wykrzyknęła triumfalnie Andi, wystawiając Auvreyowi język.
Myślałam, że Nathiel lada
moment wybuchnie. Opuścił małą demonicę na łóżko i zaczął okładać ją poduszką.
Waleczna, płomiennowłosa dziewczynka nie dawała mu się jednak. W pewnym
momencie przetoczyła się po moich kolanach na drugą stronę łóżka i chwyciła za
inną poduszkę. Z dzikim okrzykiem rzuciła się na Nathiela. Wspólnie rozpoczęli
morderczą bitwę na śmierć i życie.
– Zginiesz, Nathielu Auvrey! –
wykrzyknęła Andi, zbyt poważnym głosem jak na sześciolatkę.
– Nigdy nie ugnę się pod
ciężarem twej poduszki, Andi Tourlaville! – zawtórował jej Nathiel. Na jego twarzy
widniał delikatny, rozbawiony uśmiech, który świadczył o tym, że ta bitwa
zwyczajnie go bawi. Nie był poważny. Przyjmował to jako próbę okiełznania małej
demonicy dziecięcymi zabawami. Podobnie wyglądała Andi, która choć starała się
utrzymać pozory wrogości, nie mogła ukryć dziecięcego zadowolenia. Mogłam się
założyć o to, że w Reverentii nikt nie dawał jej tyle uwagi, ile dostawała,
przebywając w organizacji.
Westchnęłam cicho, kręcąc z
politowaniem głową. Z nikłym uśmieszkiem powróciłam do czytania książki.
– A masz! – usłyszałam okrzyk
Andi. Chwilę potem poduszka, którą walnęła mnie w głowę, rozsypała swoje pióra
po całym pokoju. Pierze wylądowało na moich kolanach, głowie, ramionach, łóżku,
a także podłodze.
Chyba Andi jeszcze nie wiedziała,
że ze mną nie warto walczyć.
– Chcesz ze mną zadrzeć? –
spytałam swoim chłodnym głosem, odkładając książkę na bok.
Wstałam z łóżka i chwytając za misia leżącego z
boku, zamachnęłam się w stronę... Nathiela. Co jak co, ale dzieci nie biłam.
Zamiast tego wyznawałam zasadę: nie masz kogo zaatakować, zaatakuj Nathiela, na
pewno nie będzie się tego spodziewał.
Zaskoczony Auvrey, pod wpływem
mojego morderczego ciosu, zachwiał się.
– I ty przeciwko mnie? –
spytał, gdy odzyskał już równowagę.
Zarówno ja, jak i Andi,
wybuchłyśmy gromkim śmiechem.
Naprawdę wiele bym dała, by te
chwile przepełnione śmiechem i zabawą trwały już wiecznie. Nigdy nie czułam
takiej radości jak tego dnia. Owszem, miałam świadomość, że moje życie było
zagrożone. Wiedziałam, że to wszystko mogło się niedługo skończyć, póki co,
cieszyłam się jednak tym, co miałam. Nathielem, rodziną w postaci członków
organizacji Nox, Sorathielem, który powoli stawał się moim przyjacielem, a
przede wszystkim towarzyszem rozmów, Amy, która przecież żyła, tym że byłam
bezpieczna, a nawet Andi, która czyniła moje życie weselszym.
Nie chciałam oczekiwać niczego
więcej od losu.
***
– Andariel!
Mała, płomiennowłosa
dziewczynka rzuciła się w stronę swojego brata i objęła jego nogi swoimi
drobnymi rączkami.
Tak dawno go nie widziała! To
już dwa tygodnie jak była w tej nienormalnej organizacji zwalczającej demony.
Chwilami czuła się tu jak w więzieniu. Gdy tylko chciała wyjść na zewnątrz, ten
głupi Nathiel wychodził za nią i chwytając ją za rękę, odprowadzał z powrotem
do siedziby. Gdy chciała pożywić się odrobiną energii potencjalnej jakiegoś
człowieka (w końcu w Nox wszyscy mieli ukryte cienie), zaraz wyławiał ją
stamtąd z pomocą tego swojego przerażającego noża. Nie mogła niczego robić sama
i zawsze była pod stałą kontrolą. Na dodatek każdy, oprócz tej bladej mendy i
pseudo demona, bał się z nią rozmawiać. Dlaczego? Bo była demonem? Ale przecież
ten idiota Nathiel też nim był, a jego kochanka to półdemon! Ich się nie bali,
więc dlaczego bali się akurat jej? To była rzecz, której nie potrafiła
zrozumieć. Musiała się jednak jeszcze trochę pomęczyć. Na pewno, gdy nadejdzie
czas, przyniesie do samego Departamentu Kontroli Demonów mnóstwo ważnych
informacji, które obalą Nox! I wtedy będzie mogła spojrzeć na Gabrielle,
śmiejąc się jej prosto w twarz, bo to nie ona zniszczyła tę ludzką, śmieszną
organizację!
Andi uśmiechnęła się diabelsko
pod nosem, spoglądając do góry na brata, który właśnie poklepał ją po głowie.
– Długo ci to zajęło – przyznał
Andariel.
– Bo to ten głupi Nathiel cały
czas staje mi na drodze! Zawsze za mną chodzi! – wykrzyknęła oburzona,
oddalając się od brata. Nerwowo tupnęła nogą w podłoże.
– Więc teraz go wykiwałaś?
– Oczywiście – odpowiedziała,
patrząc na niego z nieskrywaną dumą. – Poszedł spać, a ja wyszłam przez okno.
Andariel kiwnął głową, klękając
przy swojej małej siostrze i przypatrując się dokładnie jej twarzy. Mimo
nienawiści, jaką w sobie nosiła, różniła się od poprzedniej wersji siebie. Jej
spojrzenie nabierało powoli dziwnej łagodności, która nie była charakterystyczna
dla demonów. Czy to pierwsza oznaka jej człowieczenia?
– Czego się dowiedziałaś? –
zapytał.
– Ta dziewczyna jest półdemonem
– stwierdziła z powagą.
– A jednak.
Nox zawsze miało dziwne upodobania.
W swoich szeregach posiadali już demona, teraz dołączył do nich półdemon.
Brakuje jeszcze tego, żeby pojawiły się tam wiedźmy, żywiołaki i wampiry.
– Wiesz co? Byłam w jej cieniu
i wyżarłam jej całą energię – mówiła dumnym głosem Andi – ale przyszedł ten
idiota Nathiel i mnie zranił – mówiąc to, dziewczynka uniosła koszulkę i
pokazała wciąż gojącą się ranę. – Wyrzucił mnie stamtąd. Ta śmieszna organizacja
chciała mnie zabić, ale w końcu debil-Nathiel stanął w mojej obronie i
powiedział, że mnie zmieni! – wykrzyknęła oburzona. – Ale mu się to nie uda!
Uda – stwierdził w myślach
Andariel, z uwagą przyglądając się śmiesznym gestom młodszej siostry. Było w
nich coś, co świadczyło o tym, że kłamie. Udawała. A u dzieci łatwo było
dostrzec, że udają. Jeszcze wiele lat minie, zanim nauczy się skutecznie
zatajać prawdę.
– W sumie to jak się ze mną
bawi, to nie jest zły i w ogóle – zaczęła, marszcząc czoło. Od razu po tym
stwierdzeniu, zmieniła jednak temat: – Tu mają takie dobre jedzenie. Na
przykład wczoraj jadłam lody. To takie zimne, słodkie żarcie. Rzucałam się z
nim razem z Nathielem. Dostał w oko! I dobrze mu tak! – wykrzyknęła, śmiejąc
się diabelsko.
– Podoba ci się tu? – spytał
podejrzliwie Andariel.
Płomiennowłosa dziewczynka
zawahała się.
– Nie jest źle, ale wolę wracać
do Reverentii! Do ciebie, nie do Gabrielle, bo to wredna jędza – przyznała,
krzywiąc się na boku.
Chłopak podniósł się z ziemi i
ponownie poklepał swoją siostrę po głowie.
Andi zaczęła człowieczeć. W
Reverentii znane było wiele takich przypadków. Kiedy demony przebywały zbyt długo
w świecie ludzi, w końcu łagodniały. Dla większości z nich życie tutaj było
zdecydowanie lepsze, niż w świecie demonów. Pociągała ich przede wszystkim
rozrywka, dobre jedzenie oraz różnorodność i barwność codziennych zdarzeń. Andi
była jeszcze dzieckiem, które najbardziej na świecie potrzebowało dobrej
zabawy, dlatego przebywanie tutaj było dla niej podwójnie niebezpieczne.
Musiał wracać już teraz,
inaczej źle to się dla niej skończy.
– Muszę iść – powiedział z
nagła.
– Już? – spytała dziecięcym,
niezadowolonym głosem dziewczynka.
Chłopak kiwnął głową.
– Muszę wypełnić swoją misję –
powiedział, oddalając się od niej na kilka kroków.
– No, dobra – odpowiedziała
niechętnie płomiennowłosa, marszcząc blade czółko.
Demony nie przykładały zbyt
wielkiej wagi do witania się i żegnania, dlatego Andariel pomachał jej obojętnie
ręką, po czym oddalił się w cień drzewa i zniknął.
Postanowił, że w tym momencie
przerwie swoją misję. Na szczęście polegała tylko na szpiegowaniu jednego z
demonów półkrwi – półdemona ognia, półdemona wiatru. Był nieszkodliwy.
Panicznie bał się obecności innych ludzi i nasłuchiwał każdego najdrobniejszego
szmeru. Wystarczyło go tylko wywabić z kryjówki i po nim. Teraz miał jednak ważniejszą
sprawę do załatwienia. Przysiągł swojej matce, że wychowa Andi na piekielnie
złą demonicę. W przyszłości miała zająć jego miejsce w Departamencie Kontroli Demonów,
musiał więc tę wolę wypełnić. Rozmowa z ich szefem będzie najwłaściwszym
rozwiązaniem.
Andariel przemierzał szybkim,
miarowym krokiem ciemne korytarze budowli przypominającej zamek. Siedziba
departamentu nie była czymś niesamowitym. Jej korytarze przypominały stare,
średniowieczne lochy. Łatwo było się tutaj zgubić. W Reverentii nie liczyło się
jednak piękno, a funkcjonalność. Do tego miejsca nie mógł wejść nikt, poza
nimi.
– Co tak pędzisz, ruda gnido? –
spytała Gabrielle, która bezszelestnie wynurzyła się z przeciwległego krańca
korytarza. Dołączyła do swojego towarzysza, zrównując z nim krok. Zawsze
pojawiała się tam, gdzie akurat nie była potrzebna.
– Idę do Aidena – powiedział z
powagą w głosie Andariel.
– Dokonałeś jakiegoś ważnego
odkrycia? – prychnęła dziewczyna.
Nie odpowiedział. Przyspieszył
kroku i z wielkim rozmachem otworzył drzwi od głównej sali. To tu zawsze
przebywał Aiden. Zazwyczaj albo siedział przy wielkim, kamiennym stole,
zaczytując się w dziwnych księgach, albo stał przy oknie, spoglądając w
nieznaną głębię Reverentii. Andariel nigdy nie rozumiał tych dwóch, dziwacznych
czynności, których dopuszczał się ich szef. Po pierwsze nie umiał czytać – bo
to w końcu zdolność, którą nabywali ludzie, po drugie nie widział sensu we
wgapianiu się w ten sam widok za oknem. Przecież Reverentia się nie zmieniała.
Wciąż była taka sama.
– Andi – zaczął od razu, stając
przy kamiennym stole.
Szef organizacji stał tym razem
przy oknie. Doskonale wiedział, że ktoś zjawił się w pomieszczeniu, wyglądał
jednak tak, jakby zignorował zaistniałą sytuację.
– Andi człowieczeje – wyrzucił
z siebie Andariel.
– W takim razie ją zniszcz –
odpowiedział bez zastanowienia białowłosy mężczyzna, który w dalszym ciągu
wpatrywał się w widok rozpościerający się za oknem.
Gabrielle, która stała tuż za
płomiennowłosym towarzyszem, wybuchła irytującym śmiechem. Ta odpowiedź w żaden
sposób jej nie zaskoczyła. Aiden był bezwzględnym demonem, który nie wstawiłby
się za nikim z nich. Prędzej by ich wszystkich zabił, niż uratował od zagłady.
Taki właśnie był.
Andariel wyglądał na zaskoczonego.
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Jego usta otwierały się i zamykały, szukając właściwego
argumentu przeciw rozkazowi Aidena.
– Dlaczego mam to zrobić?
Przecież wypełniła swoją misję! Ostatecznie odkryła, że ta dziewczyna jest
półdemonem, półczłowiekiem! – wykrzyknął oburzony, uderzając pięścią w kamienny
stół. – Siedzenie w tej organizacji nic jej nie da! Nam też ani trochę nie
pomoże!
– Masz rację, Andarielu –
odezwał się spokojnym, choć chłodnym głosem Aiden, stukając długimi palcami o
parapet. – Ani trochę nam nie pomoże. To dlatego masz ją zabić – mówiąc to,
zerknął na niego przez ramię, przeszywając go swoimi zimnymi, szmaragdowymi
oczami.
Potomek rodu Tourlaville w
dalszym ciągu starał się znaleźć jakiś argument, który przemawiałby do obecnego
szefa departamentu, nie mógł jednak nic z siebie wydusić. Widział jak jego ręka
zaciska się na dobrze mu znanej broni, wiszącej przy jego boku. Jeżeli nie
wykona jego rozkazu, sam w tym momencie zginie.
Nie miał wyboru, jak poddać się
temu rozkazowi.
Kiwnął głową i odpowiedział:
– Zrobię to.