Mam takie jedno wspomnienie związane z pisaniem tego rozdziału. Gdy opisywałam chorobę Laury, nagle sama, zupełnie ni stąd ni zowąd, dostałam gorączki i zachorowałam na... jednodniową, naffową ebolę. Przez chwilę miałam wrażenie, że opowiadanie stało się rzeczywistością, na szczęście nie było tak źle >D. Dziś sama nie czuję się lepiej, więc wrzucam jak najszybciej rozdział. Może krąży nad nim jakaś klątwa :o.
POPRAWIONE [17.06.2018]
POPRAWIONE [17.06.2018]
***
Zaczęło się dosyć niepozornie. Osłabienie,
zawroty głowy i nocne gorączkowanie. Cały czas byłam ospała, i choć zmuszałam
się do treningów w plenerze, nie potrafiłam się niczego nowego nauczyć. Hugh
zauważył, że coś jest ze mną nie tak i zalecił mi odpoczynek. Zdążyłam polubić
tego troskliwego, poważnego staruszka, który zarządzał organizacją. Widać było,
że siedział w tej robocie od lat i sprawiała mu ona ogromną satysfakcję. Dbał o
każdego członka Nox, w tym i o mnie. Był moim dobrym dziadkiem, którego nigdy
nie posiadałam. Oczywiście
dostałam od niego zakaz chodzenia do szkoły, przynajmniej do czasu, kiedy się
nie wyleczę. Sprzeciwiłam się mu, ponieważ nie było mnie w niej już od
miesiąca. Moje zniknięcie zaczęło budzić pewne wątpliwości. Na szczęście
z pomocą Carissy, udało mi się zdobyć zaświadczenie o pobycie w szpitalu, w
które nauczyciele po części uwierzyli. Po części, bo przecież chodziłam
swobodnie po mieście w czasie, gdy powinnam tam być. Dodatkowym problemem okazała
się być Amy. Już wszyscy wiedzieli o tym, że leży w śpiączce. Kto był
oczywiście głównym podejrzanym? Laura. W końcu zawsze była chłodną i nieczułą
kreaturą, która omijała ludzi szerokim łukiem. Z pewnością coś jej zrobiła. Musiało
chodzić o zazdrość, bo przecież Amy była ikoną popularności tej szkoły, a ona
tylko szaraczkiem, który przesadnie dobrze się uczył. Gdyby znali chociaż część
prawdy, może inaczej by na to patrzyli... Nie zrobiłabym krzywdy własnej
przyjaciółce. Ryzykowałam dla niej życiem, aby odbić ją z rąk demonów. Kto by w
to jednak uwierzył? Dalej musiałam grać cichą i nieprzejętą sytuacją nastolatkę,
zwyczajnie nie reagując na głośne docinki. Pierwsza zasada niewidzialności
mówiła: milcz, a w końcu się odczepią.
Spojrzałam w brudną szybę,
która szpeciła szarą klasę matematyczną. Czułam, że moje ciało znowu trawi
gorączka. Miałam dosyć tego chorobliwego stanu. To trwało już tydzień. Żadne ze
słów nauczycielki do mnie nie docierały, chociaż za wszelką cenę chciałam się
skupić. Na dodatek ta piekielna senność... Myślałam, że jeszcze chwila i zasnę
z otwartymi oczami, patrząc w wykrzywioną grymasem twarz profesorki. Na szczęście
w porę zostałam wybawiona od niecnego Morfeusza pragnącego zabrać mnie do
krainy snu.
– Panno Collins, widzę, że
wyjątkowo nudzi panią dzisiejszy temat. Wnioskuję, że cała wiedza została już
przyswojona? – spytała nauczycielka, wybudzając mnie z chwilowego otępienia. –
Proszę, tablica jest dla pani. Zadanie numer dwadzieścia trzy.
Skinęłam posłusznie głową i
zerknęłam do podręcznika. Matematyka nigdy nie sprawiała mi większych
trudności. Należałam do tej kujonistycznej części klasy, jakbym więc miała nie
umieć tego rozwiązać?
Powolnym krokiem zaczęłam kierować
się w stronę tablicy. Wiedziałam, że to początek dnia, ale czułam, że dłużej nie
wytrzymam. Mogłam posłuchać Hugha i zostać w domu, przynajmniej na jeden dzień,
chociaż szczerze wątpiłam w to, że w ciągu dwudziestu czterech godzin mój stan
by się poprawił.
Chwyciłam do ręki kredę i
zaczęłam nią bazgrać po tablicy. Musiałam naprawdę mocno wytężyć umysł, by
wykonać to zadanie. Wyjątkowo często byłam poprawiana przez nauczycielkę, czym
wywołałam w klasie niemałe zamieszanie. Tuż za moimi plecami zaczęły wyrastać
szepty. Nie chciałam ich słuchać, bo wiedziałam, że nie są przyjemne, poza tym
domyślałam się, co miały sobie nawzajem do przekazania. Jak ktoś, kto uczył się
całe życie i siedział z nosem w książkach, mógł mieć problem z rozwiązaniem tak
prostego zadania? To niewiarygodne!
Cóż, zapraszam do mojego
umysłu. Zobaczymy, kto podoła rozwiązaniu matematycznego działania w takich
warunkach.
Ostatecznie, po wielu
morderczych próbach, zapisałam na tablicy wynik. Byłam wolna i... jeszcze
bardziej otumaniona niż wcześniej. Moją głowę rozsadzał teraz potężny ból. Zaczęłam
mieć nawet problemy z oddychaniem. Wiedziałam, że jeżeli na czas nie dojdę do
swojej ławki, zakończy się to moim upadkiem.
Wszyscy na mnie patrzyli.
Wyczekiwali tego, co zrobię. Może się czegoś naćpałam? Albo byłam pijana? No tak,
właśnie na takiego narkomana i alkoholika wyglądałam.
Uśmiechnęłam się blado pod
nosem. Myślcie, co chcecie, już dawno uodporniłam się na ludzkie gadanie.
– Wszystko w porządku, panno
Collins? – usłyszałam surowy głos nauczycielki, tuż za swoimi plecami.
– Oczywiście – odpowiedziałam
szeptem, czego nawet nie zamierzałam. Czułam się, jakby mój głos ugrzązł gdzieś
w krtani. Nie mogłam z siebie wydać żadnego głośnego dźwięku.
– Czy aby na pewno? –
usłyszałam raz jeszcze.
Chciałam kiwnąć głową. Chciałam
potwierdzić, że wszystko ze mną dobrze, mimo tego, że to kłamstwo. Nie lubiłam
nigdy pokazywać, że coś mi dolegało. Wolałam przecierpieć ból w spokoju, z dala
od świadków. Niestety, moje kłamstwo stało się za bardzo namacalne.
Zrzucając komuś z ławki podręczniki,
o które starałam się nieudolnie oprzeć, wylądowałam na podłodze. W moich uszach
brzęczały już tylko głośne okrzyki zaskoczenia.
***
– Nie powinnaś przychodzić do
szkoły w takim stanie.
Westchnęłam ciężko i kiwnęłam
głową, zgadzając się z pielęgniarką, która właśnie przygotowywała dla mnie jakieś
bliżej niezidentyfikowane leki. Nie faszerowałam się tabletkami, ponieważ z
reguły ich nie potrzebowałam. Rzadko chorowałam i mimo przerażającej bladości
skóry, na którą uwagę zwracało ¾ miastowej populacji, zawsze byłam zdrowa jak
ryba. Przynajmniej do czasu.
Moje nagłe omdlenie wywołało w
klasie niemały chaos. Pamiętałam, że ktoś klepał mnie po twarzy, a wkoło
rozbrzmiewały piekielnie głośne okrzyki. Później do pionu przeniosły mnie
jakieś nieznane ręce. Przez cały ten czas na twarzy czułam chłodny powiew
wiatru, najwyraźniej ktoś musiał otworzyć okno. Dopiero gdy zostałam
zaprowadzona do gabinetu pielęgniarki, mój stan świadomości powrócił we
władanie umysłu. Wiedziałam już gdzie jestem i co miało przed chwilą miejsce.
Teraz moim celem było wyłącznie dostanie się z powrotem do organizacji oraz
zakopanie się pod kołdrą w celu rekonwalescencji.
– Ktoś powinien cię stąd
odebrać i zabrać do domu – powiedziała pielęgniarka, podchodząc do mnie i
sprawdzając chłodną dłonią moje czoło.
Jęknęłam bezradnie w duchu.
Oczywiście, przecież nie puszczą ledwo żywej uczennicy do domu samej, ponieważ
gdybym zemdlała gdzieś na środku ulicy, to oni by za to odpowiadali. Co miałam teraz
powiedzieć? Cóż, moja matka tak generalnie nie żyje, tak samo, jak i ojciec, a
poza tym nie znam nikogo z mojej dalszej rodziny. W sumie to mieszkam z obcymi
ludźmi w takiej jednej organizacji, gdzie zabijamy demony. Co pani na to?
– Nikogo nie ma w domu –
powiedziałam grzecznie.
– Zadzwonię w takim razie do
twojej matki.
Starałam się zachować względny
spokój i cierpliwie przemówić jej do rozsądku.
– Jej numer jest nieaktualny. Zgubiła
ostatnio telefon i nie kupiła jeszcze nowego.
Pielęgniarka spojrzała na mnie
podejrzliwie. Najwyraźniej moje usilne starania mające na celu sprawienie, abym
sama poszła do domu, wzbudziły w niej pewne wątpliwości. Może coś ukrywałam?
– Nie wypuszczę cię stąd,
dopóki nie dostanę numeru do jakiegokolwiek członka twojej rodziny, który
mógłby się po ciebie zgłosić teraz lub po zajęciach – powiedziała z powagą,
zakładając wątłe ręce na klatce piersiowej.
Bez słowa protestu wyjęłam z
kieszeni telefon i odnalazłam numer Hugha. Liczyłam na to, że zareaguje tak,
jak zareagowałby prawdziwy członek mojej rodziny, szybko orientując się w
sytuacji.
– Podam pani numer mojego
dziadka – mruknęłam.
Usatysfakcjonowana pielęgniarka
zaczęła wpisywać podawany przeze mnie ciąg cyfr do swojego telefonu. Już po
chwili przeprowadziła z Hughiem krótką rozmowę. Może nie słyszałam jej całej,
ale udało mi się wyłapać kilka znaczących dla mnie zdań. „Mówiłem jej, żeby nie
szła dziś do szkoły” czy „przepraszam za problem, zaraz ktoś po nią przyjdzie”.
Pielęgniarka rozłączyła się i
spojrzała na mnie z pokrzepiającym uśmiechem, który teraz pozbawiony był
podejrzliwości.
– Poczekaj tutaj. Zaraz
powinien się zjawić ktoś z twojej rodziny – powiedziała spokojnym głosem
terapeuty. Po rozmowie z moim przyszywanym dziadkiem dziwnie złagodniała.
Nie zamieniłyśmy już ze sobą
żadnego słowa. Po cichu przyjęłam leki, które popiłam wodą i oddałam się jej
lekarskim dłoniom, które opatrzyły moją ranę na policzku. Zdziwiłam się, że w
ogóle jakąś posiadałam. Kiedy upadałam, nie czułam bólu. Byłam odrętwiała. Jak
się okazało, przed bliskim spotkaniem z podłogą zaliczyłam również kant ławki.
Pielęgniarka nareszcie ode mnie
odeszła pod pretekstem przeprowadzenia zajęć dla najmłodszych klas. Dzięki temu
zostałam sama. Jeszcze przez chwilę słyszałam na korytarzu głośne krzyki i
śmiechy, które z czasem ucichły, znikając w salach lekcyjnych. Nareszcie
spokój, którego od dawna pragnęłam. Przez moją długą nieobecność zdążyłam się
już odzwyczaić od hałaśliwej szkoły.
Położyłam się na wyjątkowo
niewygodnej kozetce, która mogła kojarzyć się wyłącznie z łóżkiem szpitalnym, i
zamknęłam na chwilę oczy.
Nie chciałam skończyć w
szpitalu, tak jak Amy. Leżenie tam musiało być naprawdę uciążliwe i nudne (pod
warunkiem, że nie byłeś pogrążony w śpiączce). Owszem, byłam osobą, która
uwielbiała spokój i ciszę, ale nie mogłabym tylko i wyłącznie leżeć w łóżku.
Każdego dnia potrzebowałam zażyć choć niewielkiej dawki świeżego powietrza.
Zastanawiałam się, kogo wyśle
po mnie Hugh. Zapewne Carissę. Zauważył już, że świetnie się dogadujemy, poza
tym martwiła się o mnie jak rodzona matka (a nawet sto razy lepiej niż ona).
Może wysłać również Iana, który w tym tygodniu miał urlop od demonów. W sumie
wszystko było mi jedno. Chciałam po prostu wrócić do organizacji i wejść pod
miękką, ciepłą kołdrę, która będzie moim przyjacielem przez resztę dnia.
Otworzyłam na moment oczy i
spojrzałam niechętnie w sufit. Czułam, że jeszcze chwila i pogrążę się w sennej
otchłani. Ciemność wołała mnie z daleka, wyciągając swoje czarne szpony, aby
uchwycić moje ciało. Choć walczyłam z tym uczuciem, w końcu w całości mnie
pochłonęło. Ostatnio nie spałam zbyt dobrze, mój stan był więc w pełni
uzasadniony. Zdążyłam tylko przekręcić się na lewą stronę, po czym usnęłam,
tuląc opatrzony policzek do białej, sztywnej poduszki. Początkowo otaczała mnie
ciemność. Niezmierzona, gęsta i przytłaczająca. Nie czułam jednak niepokoju, przynajmniej
dopóki nie usłyszałam dziecięcego śmiechu, który nagłaśniał się z każdą minioną
sekundą, rażąc moje wyimaginowane bębenki. Słyszałam go już gdzieś. Tak, to
było wtedy, gdy byłam w magazynie. To ta mała czerwonowłosa demonica. Dlaczego
przypomniała mi się akurat teraz?
– Cześć, jestem Andi, od dziś
będę twoją przyjaciółką!
Przede mną zmaterializowała się
demoniczna dziewczynka. Wtedy wyglądała tak samo. Złożone za plecami ręce i pochylająca
się do przodu sylwetka. Uroczy uśmiech zwiastował coś niepokojącego.
– Pamiętasz mnie? – Mała
demonica chwyciła za moje dłonie. Jej szmaragdowe oczy błyszczały złowieszczo w
ciemnościach. – Zabawmy się, Lauro – powiedziała, wbijając we mnie swoje małe,
ostre pazury. Jej usta rozszerzyły się w diabelskim uśmiechu.
Wyrwałam gwałtownie ręce z jej
uścisku, oddalając się od niej na kilka metrów. W mojej głowie raz jeszcze rozbrzmiał
głośny śmiech dziecka. Chciałam uciec, ale pochłaniał mnie bez końca. Moje nogi
utkwione były w tym samym miejscu i nawet siłą nie byłam w stanie ich ruszyć.
Moją głowę rozsadzał potężny ból, przez co miałam ochotę krzyczeć. Zamiast tego
upadłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach. Dziecięcy śmiech ucichł,
pozostawiając za sobą wyłącznie niknące w oddali echo. Gdy otworzyłam oczy, tuż
nade mną pojawiła się przerażająca głowa dziecka z ostrymi jak brzytwa ząbkami
i błyszczącymi, szmaragdowymi oczami.
Zerwałam się z łóżka, tłumiąc w
sobie okrzyk przerażenia.
– Ej, spokojnie! Nic ci
przecież nie zrobiłem! – usłyszałam.
Spojrzałam gwałtownie w bok i
oniemiałam. Nie wiedziałam czy to sen, czy rzeczywistość. Być może umysł płatał
mi figle. Z trudem powstrzymałam się od nadmiernej wylewności uczuciowej, która
nagle zabrała mi całe powietrze, które miałam w płucach.
– Nathiel? – spytałam cicho i
niepewnie, nie dowierzając temu, co widziałam.
– Nie, Roszpunka – odpowiedział
zirytowany chłopak, mimo wszystko posyłając mi delikatny uśmiech.
– Co tu robisz? – dodałam
ciszej, ignorując jego atak słowny.
– Przyszedłem po ciebie.
Patrzyliśmy na siebie w
milczeniu, oddając się w pełni tej uroczystej chwili.
Od naszej ostatniej rozmowy
minął już miesiąc. Pierwszy raz od tego czasu siedziałam tuż obok niego,
przyglądając się jego twarzy z bliska. Może to śmieszne zabrzmi, ale czasem
miałam wrażenie, że powoli zapominam rysów jego twarzy. Teraz wpatrując się w
jego szmaragdowe, demoniczne oczy, przypomniałam sobie wszystko to, co mogłam
niedługo zapomnieć. Dlaczego nie wpadłam na to, że Hugh może wysłać po mnie
właśnie Nathiela? Wszyscy w organizacji dostrzegali, jak bardzo nasze relacje
się pogorszyły.
– Dlaczego ty? – spytałam,
powoli wracając do swojej chłodnej, zwyczajowej postawy.
– Niech pomyślę – zaczął głosem
przepełnionym sarkazmem. – „Kto dzwonił, staruszku?”, „pielęgniarka ze szkoły
Laury. Ktoś musi po nią pójść, bo zasłabła”, „Serio? Ta wredna, blada dupa
albinosa? To kto po nią idzie?”, „Ty, Nathiel” – zakończył, znacząco się
krzywiąc.
Za wszelką cenę starał się
pokazać swoją niechęć do mojej osoby. Był zimny, bezwzględny i.... zwyczajnie
nie umiał kłamać. Gdzieś w jego oczach krył się radosny błysk. Usta mimo wykrzywienia,
powoli, mimowolnie przechodziły w uśmiech radości. Nathiel bronił się od tego,
co przyniosło całkiem zabawne skutki.
Westchnął wreszcie, teatralnie
przewracając oczami i kładąc dłonie na swojej twarzy. Nie chciał, bym teraz na
niego patrzyła.
Uśmiechnęłam się lekko na ten
widok, a cały ciężar, jaki zalegał w moim sercu po prostu zniknął.
– Nie potrafię się na ciebie
gniewać – szepnął ledwo słyszalnie, wciąż nie odkrywając twarzy.
– Nie potrafisz? – spytałam
rozbawiona. – Przez ostatni miesiąc nawet słowem się do mnie nie odezwałeś.
– Starałem się też na ciebie
nie patrzeć – mruknął niepocieszony Nathiel, odsłaniając dwa palce.
Byłam w stanie zobaczyć jego oko – teraz
spojrzałem i mi przeszło. Jesteś diabłem, który umie czarować oczami!
Uśmiechnęłam się i zabrałam z
jego twarzy dłonie. Sama nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam. W jakiś sposób
cieszyłam się na jego widok. Nie mogłam wiecznie okłamywać samej siebie,
naprawdę za nim tęskniłam. Brakowało mi jego irytującego śmiechu, energiczności
i ogromnej głupoty, którą zarażał wszystkich ludzi. Bez Nathiela to nie było to
samo życie, w końcu to on był ostatnią osobą, która sprawiała, że mój świat nie
wydawał się być taki zły.
Chłopak odwzajemnił uśmiech,
który wydawał się być dziecięco bezradny.
– Możemy to uznać za zgodę? –
spytał niewinnie, jakby myślał, że potajemnie zezwolę mu na to, żeby mnie nie
przepraszał.
Przyłożyłam palec wskazujący do
ust, spojrzałam w sufit i udałam zamyślenie.
– No, nie wiem – zaczęłam wrednie.
– Nie wiem czy mogę wybaczyć ci te okrutne słowa i twoje bezczelne zachowanie.
– Widzę, że czujesz się już
lepiej – przyuważył ironicznie rozbawiony Nathiel.
Cudem powstrzymałam się od
śmiechu. Udało mi się go stłumić, przykrywając dłonią usta.
– Przepraszam – usłyszałam
nagle.
Wiedziałam, że to słowo było
dla niego niezwykle trudne do wymówienia. Nie patrzył mi przy tym w oczy, tylko
zerkał gdzieś w bok. Jego twarz przypominała twarz osoby, która właśnie musiała
odrzucić na bok swoją dumę.
– W porządku – powiedziałam,
kiwając głową ze zrozumieniem. – Ja też przepraszam.
Ponownie na siebie spojrzeliśmy
i wymieniliśmy bezradne uśmiechy. Oboje mieliśmy problem z przeprosinami. Były
dla nas czymś zawstydzającym i uwłaczającym dumie. Zarówno ja, jak i Nathiel
byliśmy osobami, które nie chciały niczyjej pomocy, troski, a więc i czułych
słów. Byliśmy w stanie przebaczyć sobie nawet milcząco, a jednak to jedno słowo
wiele dla nas znaczyło.
– Idziemy? – spytał Nathiel,
który do tej pory kucał przy pseudo szpitalnym łóżku. Wiedziałam, że jak
najszybciej chce zmienić temat, dlatego wybrał ścieżkę ucieczki.
Kiwnęłam głową, a następnie w
trybie natychmiastowym przeniosłam się do pionu. Starałam się, aby moja postawa
była w miarę prosta i wyglądająca na „trzeźwą”. Wiedziałam, że Nathiel przyglądał
się mi uważnie, badając mój obecny stan. Nie chciałam pokazywać, że coś jest ze
mną nie tak. Głowa do góry, prosta sylwetka i władza nad nogami.
Idąc w stronę drzwi musiałam
wyglądać jak sztywny kołek. Wywnioskowałam to oczywiście po cichym, mało subtelnym
śmiechu Nathiela. Cóż, nie liczyło się to, że szłam jak upita kaczka, ważne, że
w ogóle się poruszałam.
– Może ci pomóc? – spytał
Auvrey, wychodząc tuż za mną z gabinetu lekarskiego.
Potrząsnęłam gwałtownie głową,
przybierając twardą minę. Mogłam mdleć lub umierać w samotności, byle nie przy
Nathielu. Nie chciałam jego pomocy i troski. W końcu nie po to dołączałam do
organizacji Nox, żeby w dalszym ciągu być od niego zależna. Teraz radziłam
sobie sama, a przynajmniej się starałam.
– Gdzie tak pędzisz? –
usłyszałam za plecami. Nathiel najwyraźniej w dalszym ciągu próbował zatrzymać
falę śmiechu, która cisnęła mu się do ust.
Przekroczyłam próg szkoły bez
odpowiedzi. Może organizacja nie była tak znowu blisko, ponieważ mieliśmy do
przejścia jakieś dwa kilometry, ale musiałam się pospieszyć. Dojdę tam bezproblemowo
o własnych siłach. Nie widziałam innej opcji.
Wewnętrzna bezsilność krzyczała
i śmiała się ze mnie, próbując wmówić mi, że nie dam sobie rady sama. Nie miała
racji. Silną wolą mogłam osiągnąć wszystko, a przynajmniej większość tego, co
chciałam.
Gdzieś na poziomie pobliskiego
parku zrównaliśmy się ze sobą, od tej pory idąc ramię w ramię. Uginając się pod
prośbami i naleganiami Nathiela, opowiedziałam mu o tym, jak zaliczyłam bliskie
spotkanie z podłogą i wylądowałam w gabinecie pielęgniarki. Po mojej opowieści
stwierdził, że przecież nie muszę się przemęczać, w końcu i tak nie dorównam mu
jako łowcy. W normalnym przypadku zaprzeczyłabym temu narcystycznemu
stwierdzeniu, ale uznałam, że Nathiel w tej sytuacji miał racje. On naprawdę
stworzony był do tego, by zabijać demony. Nie brakowało mu żadnych cech, które
mogły go czynić łowcą cienia. Był silny, sprytny, szybki, pewny siebie i umiał
dekoncentrować przeciwnika. Mi tych cech zwyczajnie brakowało. Kto wie, być
może z biegiem lat, jeżeli dane będzie mi przeżyć pośród demonicznych pokrak,
sama je nabędę. Na razie wiedziałam tyle, że są to początki, które nie dają
zbyt wiele efektów. Nathiel oczywiście zaproponował mi pomocną dłoń.
Stwierdził, że jest mi w stanie dać ostry wycisk, który zaowocuje w walce z
demonami. Nie, wciąż nie był entuzjastycznie nastawiony do tego, że chciałam
zostać łowcą. Wyraził swoją niechęć do tej kwestii, mówiąc, że powinnam jak
najszybciej z tego zrezygnować. Jeżeli jednak tego nie zrobię, uszanuje moją
decyzję i będzie się starał mi pomóc. Łezka kręciła się w oku, gdy patrzyłam na
mojego zielonookiego towarzysza, który diametralnie zmienił swoje nastawienie.
Mógł mówić, co chce, ale naprawdę miałam wrażenie, że lekko wydoroślał.
– Ja wydoroślałem? – spytał, głośno
prychając. – Nigdy w życiu. Będę wiecznym dzieckiem i nigdy się nie zestarzeję.
– Kiedyś będziesz musiał.
– Nie. Już na zawsze będę
przystojny i słodki.
Zaśmiałam się cicho.
– Z przystojnym się zgodzę, ale
słodki? Zmieniłabym to słowo na: irytujący.
– A więc jestem w twoim typie?
– spytał Nathiel, olewając dalszą część wypowiedzianego przeze mnie zdania.
Spoglądał w moją stronę jak wyczekujący na swoją ofiarę wilk. Jego uśmiech był
lekko niepokojący.
– Oczywiście. O nikim innym nie
marzę, jak o czarnowłosym księciu z bajki, który skrywa w sobie demoniczną
naturę. Tylko koniecznie musi mieć białego rumaka.
– Nie stać mnie na konia –
burknął Nathiel, marszcząc z niezadowoleniem czoło.
– W takim razie mi przykro, nie
jesteś moim księciem z bajki – odpowiedziałam, wzruszając obojętnie ramionami.
Naprawdę swobodnie mi się z nim
rozmawiało. Jednak miesiące bez wspólnych rozmów i wygłupów były dla mnie
ciężkie. Teraz mogłam cieszyć się tym, co odzyskałam. Jeżeli ktokolwiek uzna,
że to miłość, będę musiała sprzedać mu ostrego kopa w tylny aspekt osobowości.
Nie, to w dalszym ciągu nie było to uczucie. Nathiel dalej był dla mnie jak
brat. Jedyne, co mogłam stwierdzić na dzień dzisiejszy to to, że moje życie bez
niego nie byłoby takie samo i cieszę się, że wciąż przy mnie był.
Uśmiechnęłam się w stronę nieba.
Dzięki tej sytuacji poprawił się mój stan. A przynajmniej tak uważałam do
chwili, gdy w mojej głowie nie pojawił się ostry, przeszywający skronie ból.
Stanęłam przy pobliskim drzewie, oparłam się o nie i skrzywiłam znacząco. Znane
mi wcześniej uczucie, które dopadło mnie w klasie, powoli zaczęło wracać we
władanie. Otępienie, piekielne gorąco i problemy z oddychaniem. Teraz byłam już
pewna, że to nie jest zwykła choroba.
Nathiel stanął obok mnie i
spojrzał w moją twarz lekko zdezorientowany.
– Będziesz mdlała? – spytał
głupio.
Gdy nie odpowiedziałam na to
pytanie i spojrzałam gdzieś w bok, zirytowany położył dłonie na moich polikach
i skierował moją twarz w swoją stronę. Wyglądał na całkiem poważnego.
– Powiedz mi prawdę i nawet nie
waż się mnie oszukiwać – powiedział głośno i wyraźnie niezbyt przyjemnym
głosem, który dobrze sprawdzałby się jako groźba.
Jego postawa przypominała mi o
dniu, w którym się pokłóciliśmy. Zachował się wtedy jak prawdziwy demon. Gdyby
głos nie ugrzązł w moich gardle, z pewnością odpowiedziałabym na to pytanie w
obawie, że znów zostanę słownie zaatakowana.
Nogi ugięły się pode mną,
zwiastując nieprzewidziany w skutki upadek. Na szczęście Nathiel w porę
przytrzymał mnie za ramiona. Spoglądałam na niego znad przymrużonych bólem
powiek, nie rozumiejąc, co do mnie mówi, a mówił naprawdę wiele, sądząc po jego
bez przerwy otwierających się ustach. Może nawet krzyczał, nie wiem. Moje uszy
zagłuszył dźwięk dziecięcego śmiechu paraliżującego wszystkie zmysły.
Wiedziałam, że nie ucieknę, a ciemność przywita mnie lada moment w swoich
progach wraz z małą, czerwonowłosą dziewczynką. Ten moment był już naprawdę blisko.
Moje nogi straciły czucie.
Byłam pewna, że gdyby nie Nathiel, leżałabym tu teraz z twarzą w piachu, nie
mogąc się poruszyć. Na szczęście mój przyjaciel w porę mnie uchwycił i wziął w
ramiona. Bezwładną głowę oparłam na jego piersi. To dziwne, ale nie czułam
niepokoju. Wiedziałam, że jestem we właściwych rękach.
Ostatni raz spojrzałam w twarz
Nathiela, z którego ruchu warg mogłam rozczytać własne imię, i pogrążyłam się w
ciemności, skąd złowieszczo patrzyły na mnie szmaragdowe oczy małej demonicy.
Ale pamiętaj, Naff - Twoja pochodnia nigdy nie zgaśnie! Nie pozwolę jej na to! Będę Cie wspierać i gonić, byś pisała aż do starości!!!
OdpowiedzUsuń" - Nathiel? - spytałam cicho i niepewnie.
- Nie, Roszpunka - odpowiedział zirytowany chłopak, mimo wszystko uśmiechając się do mnie." - Wrócił!!!!!!!!!!! Nathiel <3 <3 <3 Ach, już sarkazm, już uśmiech. Tęskniłam za tym i to strasznie :)
Ten sen.. Andi... Co się dzieje, sześcioletni rudzielec płci żeńskiej mnie przeraża swoją demonicznością... o.O
" Był zimny, bezwzględny i.... zwyczajnie nie umiał kłamać. Gdzieś w jego oczach krył się radosny błysk. Usta mimo wykrzywienia, powoli, mimowolnie przechodziły w uśmiech radości. Nathiel bronił się od tego, co przyniosło całkiem zabawne skutki." - nie da się być całkowicie chłodnym i obojętnym w stosunku do osoby, którą darzy się silnym uczuciem :)
"- Nie potrafię się na ciebie gniewać - szepnął ledwo słyszalnie, wciąż nie odkrywając twarzy.
- Nie potrafisz? - spytałam rozbawiona - Przez ostatnie dwa miesiące nawet słowem się do mnie nie odezwałeś.
- Starałem się też na ciebie nie patrzeć - mruknął niepocieszony Nathiel, odsłaniając dwa palce.
Byłam w stanie zobaczyć jego oko. - Teraz spojrzałem i mi przeszło. Jesteś diabłem, umiejącym czarować oczami!" - aww *___* Umarłam i trafiłam do nieba, gdzie bóg Nathiel świeci gołą klata!!!
"Łezka kręciła mi się w oku, gdy patrzyłam na mojego zielonookiego towarzysza, który diametralnie zmienił swoje nastawienie. Mógł mówić, co chce, ale naprawdę miałam wrażenie, że lekko wydoroślał." - też odnoszę takie wrażenie. Nathiel naprawdę znalazł w sobie dojrzałość, którą zaczyna teraz pokazywać innym. Cieszę się, że choć trochę osiemnastolatek pokazuje swoją dorosłość :) Jestem z niego dumna :3
"- A więc jestem w twoim typie? - spytał Nathiel, olewając dalszą część wypowiedzianego przeze mnie zdania.
- Oczywiście. O nikim innym nie marzę, jak o czarnowłosym księciu z bajki, który skrywa w sobie demoniczną naturę. I koniecznie musi mieć białego rumaka.
- Nie stać mnie na konia - burknął Nathiel, chmurząc się.
- W takim razie mi przykro, nie jesteś moim księciem z bajki - odpowiedziałam, wzruszając ramionami." - Mój drugi ulubiony dialog z "W cieniu nocy" EVER! <3 <3 <3 Nathiel, mogę Ci udzielić pożyczki, ale uprzedzam, że będziesz ją spłacał do końca życia :P
Andi, co ty wyrabiasz? Aidenie, co to za cholerny plan, w którym Laura ma cierpieć przez małego demona?! Calanthe, gdzie się podziewasz?
Dobrze, że Nathiel jest na miejscu i może zatroszczyć się o Laurę :) Może ich relacja wróci na stare tory, by wnieść ich na wyższy poziom relacji :)
Bardzo dobry rozdział :) Świetne opisy i błyskotliwe dialogi, które wprost u Ciebie wielbię.
No i jest dość dużo Nathiela, a gdzie jest Nathiel, tam Cleo jest szczęśliwa ^.^
Czekam na nn ^^
Dlaczego wciąż nie ma odpowiedzi na moje ostatnie pytania?
UsuńSmutam :c
To takie kochane z tą pochodnią <33 łiiii! Jeżeli tobie też kiedyś zabraknie weny, wezmę zapalniczkę, benzynę i nie pozwolę jej zgasnąć <3 łiii.
UsuńTen komentarz jest przepełniony taką radością, że normalnie sama mi się udziela. Banan na moim ryjku C:
Andi nie jest taka przerażająca! To po prostu dzieciak. Demoniczny, ale dzieciak <3.
NIEBO, GDZIE NATHIEL ŚWIECI GOŁĄ KLATĄ! BRAŁABYYYYYYM! XDDD A jakby to tego jeszcze Logan był... o, mogę tak umrzeć *___*
Cleo, ten komentarz jest pozbawiony ironii skierowanej do Nathiela! Co to się dzieje XD?! ...Och, mimo tego, że pokazał trochę dorosłości i tak będzie wiecznym dzieciakiem! Nawet jak będzie miał te 30 kilka lat XDDD!
Naprawdę to twój ulubiony dialog :o? A ja myślałam, że jest beznadziejny. Cieszę się, że komuś się podoba! Łiii! Choć myślałam, że raczej wolisz ten z 54 rozdziału XDD. Zaraz będę o nim pisać. Właśnie się skapłam, że jest dłuższy, niż to, co widziałaś :o.
To, co wyrabia Andi będzie już wiadome w 41 rozdziale, jaki plan uknuł Aiden, będzie w 42, a Calanthe... Calanthe pojawi się dopiero w 47 - i od tamtej pory będzie gościć w "W cieniu nocy" bardzo często C:
Oczywiście! Od tej pory między nimi będzie się rodzić coś nowego <333.
Dziękujęęęęę za komentarz <33. Jest taki miły, że się rozpływam.
To Nathiel jak zwykle się obija z odpowiedziami! Już jest.
Komentarz pozbawiony ironii? Poważnie? Coś musiało być wczoraj ze mną nie tak.No dobra, wielbię go za to, że wrócił, ale do Roszpunki to wiele mu brakuje. Na przykład włosów... I to blond.
UsuńTaki mały dis wystarczy?
Przecież napisałam: "Mój drugi ulubiony dialog z "W cieniu nocy" EVER! <3 <3 <3" DRUGI!!! Naff, czytaj ze zrozumieniem, ja Cię proszę :P
Teraz lecę do pytań.. :3
Po prostu wczoraj byłaś rozanielona hahaha XD. No, w sumie ta ironia nie była taka mocna, ale... odznaczamy ptaszka przy "ironia Cleo w komentarzu" XDDD.
UsuńNo, ślepa jestem, co poradzić!
Do okulisty!
UsuńJak ja mam okulary XDD... Po co mi następne?
UsuńJak masz, to dlaczego ich nie nosisz?
UsuńBo jedno szkiełko odpadło i już nic nie mogę z nimi zrobić XD. Próbowali mi je naprawić, ale i tak odpadało. No i taka siara trochę siedzieć na wykładzie z okularami bez jednego szkła XDDD. A mam tylko wadę jak patrzę z daleka. Wystarczy, że usiądę bliżej ^___^
UsuńMój Nathiel. Moje kochanie. Wróciłeś :************************ Brakowało mi ciebie <3<3<3
OdpowiedzUsuńTeksty Nathiela niezmienne :D Uwielbiam <3
Biedna Laura... Coś ty znowu wymyśliła??? Jakie nowe tortury?!?!?! Tutaj nie może być na jeden rozdział spokoju... Jak nie nieszczęsna miłość to śmierć albo wspomnienia (zawsze nieszczęśliwe) albo właśnie taka katorga jak dzisiaj...
Swoją drogą, to ciekawe, jak ta mała będzie się znęcać nad Laurą... Mam nadzieję, że szybko dziewczyna się wyzwoli spod wpływu demonicy.
No i może w końcu odkryjemy, kim w rzeczywistości jest Laura... Bo na tą odpowiedź to czekam i czekam i czekam... A może jakieś fajne moce z jej strony???
Och, czeeeeekam na nn :)
Ach i nie bój nic, nie pozwolę ci przestać pisać. NIGDY, które wiąże się z zakończeniem tej historii :D To jest zbyt dobre, zbyt prawdziwe :)
No, to teraz już na serio: Czekam na kolejny rozdział :D Oby jak najszybciej ;)
Dużo weny i żelków życzę
Żelcio
Ps. Jakbyś chciała rzucić u mnie okiem... Coś mi chyba ostatnio nie idzie :/
Wiem, jestem okrutna... XDD nic na to nie poradzę. W mojej głowie zawsze są nieszczęścia, tortury, śmierć. Uwielbiam to XDD. Ale no, bez przesady! Niedługo będzie dużo romantyzmu i nie będzie na co narzekać ohoho.
UsuńTo, kim jest Laura będzie odkryte już za dwa rozdziały, o ile pamiętam :o. I nie, nie będzie żadnych fajnych mocy z jej strony XD. Bo to mimo wszystko człowiek!
Dziękuję <3 cieszę się, że mam kogoś, kto mnie wspiera!
Pewnie! Zaraz rzucę okiem!
Keep swimmin', keep swimmin'.
OdpowiedzUsuńTo znowu ja.
Naffowa ebola! Wow. Ciekawe, czy jest na to szczepionka. Dożylny domestos? Pewnie jeszcze różowy. Beacia mnie zaskoczyła dzisiaj z tym kolorem.
" Może się czegoś naćpałam?"- 3, 2, 1. Domestosa! Rękawiczek za złoty pisiont! Korektora! *swoją drogą, Lauro: źle sięczujesz? Ćpij domestosa! W przypadku Żydzia działa. Cudowne lekarstwo, odkryte przeze mnie. Nie dziękuj. XD*
I kurde, w momencie, kiedy pielęgniarka prosiła o numer telefonu kogoś z rodziny, miałam cichutką nadzieję, że odbierze ją stamtąd Nathiel. To by było strasznie romantyczne. <3
"Musiałam porządnie przywalić w podłogę."- Podłoga to zło. Nie wierz jej. Mówi, że chce się przytulić, że cię złapie, jak upadniesz, a wybija ci jedynkę i musisz przez pół roku jeździć po dentystach. A potem ząb umiera, tak po prostu,w ciszy, a ty go opłakujes po swojemu, wżerając, co się da. Zdradzieckie podłogi. Nie ufaj podłogom.
"- Nathiel? - spytałam cicho i niepewnie.
- Nie, Roszpunka - odpowiedział zirytowany chłopak, mimo wszystko uśmiechając się do mnie.
- Co tu robisz? - dodałam ciszej, ignorując jego atak słowny.
- Przyszedłem po ciebie."
*obejmuje sobie policzki dłońmi*
*mruży oczęta*
*uśmiecha się jak psychopata*
*powtrzymuje okrzyk radości*
*jara się przez chwilkę, patrząc na tekst*
*uspokaja się*
*patrzy na tekst po raz drugi dla pewności*
*i trzeci*
*krzyczy w myślach*
NAFFIE KOCHAM CIĘ! KURDEKURDEKURDEKURDE! <3 Zaznaczony fragment *teraz zniknął, kurde* tak bardzo mi świeci w oczy gołą prawdą.
<3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3
Ilość serduszek tutaj jest za mała, żeby wyrazić moje uczucia.
JA TAK CZUŁAM! KURDE, ĆZUŁAM, ŻE ON PO NIĄ PRZYJDZIE!
Mam coraz głębsze wrażenie, że się jakoś telepatycznie porozumiewamy. Bo mi też od kilku tygodni chodzi po głowie myśl, żeby zrobić jakąś akcję z chorobą. Ohoho.
Chwilunia, uspokajam się. O, nawet serce mi ścisnęło z radości.
" - Niech pomyślę - zaczął sarkastycznym tonem głosu chłopak - "Kto dzwonił, staruszku?", "pielęgniarka ze szkoły Laury. Ktoś musi po nią pójść, bo zasłabła", "Serio? Ta wredna, blada dupa albinosa? To kto po nią idzie?", "Ty, Nathiel" - zakończył, krzywiąc się znacząco."- Typowe spychacze. Jakbym kurde widziała sprawę artykułów. "Kto napisze *wstaw nazwę artykułu*. Patrycja, może ty?" "Sylwia jest chętna!" "Klaudia lubi pisać o tym!" "Beata jest chętna!" *Beaty zazwyczaj nie ma przy tych kłótniach, ale jeśli już jest, to się kłóci i zwala dalej, na co polonista tylko się uśmiecha i mruczy pod nosem spychacze. Chwila. TE spychacze trza dać do cudzysłowia, bo bez niego to dziwnie brzmi. A kij. A patyk. A gałąź *nie chcę wyjść na drewnianego rasistę*"
"Bez Nathiela to nie było to samo życie, w końcu to on je rozświetlał."- Ja się dzisiaj rozpływam. Jak dzisiaj nie zasnę, to będzie wina Nathiela. A jak pojawi się jeszcze Aiden, zawał gwarantowany.
*koniec części pierwszej*
OdpowiedzUsuń"- Z przystojnym się zgodzę, ale uroczy? Zmieniłabym to słowo na: irytujący - stwierdziłam."_ Ohoho, Laura... <3 Ty właśnie przyznałaś, że Nathiel jest przystojny! :3 *tak, już kiedyś to przyznawała, ale to nie zmienia faktu, że się jaram*
" - Oczywiście. O nikim innym nie marzę, jak o czarnowłosym księciu z bajki, który skrywa w sobie demoniczną naturę. I koniecznie musi mieć białego rumaka.
- Nie stać mnie na konia - burknął Nathiel, chmurząc się.
- W takim razie mi przykro, nie jesteś moim księciem z bajki - odpowiedziałam, wzruszając ramionami."- Śmiechłam. ^^ Nie wiem jak to nazwać. Horsezoned? Withouthorse-zoned? To takie smutne. Ale...
Still better love story than Twillight. XD
"Nie, to w dalszym ciągu nie było to uczucie. Nathiel dalej był dla mnie jak brat. "- Laura, zepsułaś klimat! :CCC Aż mi mina zrzedła.
"Teraz byłam już pewna, że to nie jest zwykła choroba."- O nie! Eboooola! Ratuj się kto może! :<
- Będziesz mdlała? - spytał.- I znowu to dziwne coś. Wyczuwam romantyczność. Aczkolwiek nie ma to jak szczerość. c':
Tak bardzo kocham ten rozdział! Tak bardzo kocham wszystkie rozdiały! Tak bardzo kocham Naffa!
Tak bardzo nie kocham poczty, bo listów dalej nie ma!
Zostałabym jeszcze, popisała i poględziła w komentarzu, ale mama wróciła i przydałoby się ogarnąć, jakie mamy nowe jedzonko. <3 Kocham moją mamę. <3
I zostaje mi ten wyczekiwany rozdział. Płaczę! Nieee! Ten rozdział! Ja tu wrócę! Wrócę kurde! Nie wyłączam laptopa! OGHOHOO!
K.
Ps. I to uczucie, kiedy znowu wyskakuje ci, że komentarz za długi. I kiedy go skracasz, a on nadal za długi. :c Co siem ze mnom dziejem. :<
O.o Nathiel uroczy hahahxd zapewne to ten głupi demon co wlazł do jej cienia. Trolololo
OdpowiedzUsuńRozdział mnie usatysfakcjonował. Wszystko jest logiczne i poukładane. Gdybym była detektywem znałabym już koniec bo widzę wskazówki dla ich przyszłości . Pozdro 600 co ja pisze xd