poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział 39 - "Organizacja Nox"

Rozdział należy do zdecydowanie najkrótszych na blogu. Cóż, Laura potrzebowała trochę odpoczynku od Nathiela i lekkiego oswojenia z organizacją.

POPRAWIONE [10.06.2018]
***
Dziś mijał dokładnie miesiąc, odkąd przeprowadziłam się do organizacji i rozpoczęłam trening mający na celu przygotowanie mnie do bycia pełnoprawnym łowcą cienia. W tym czasie zdążyłam zaleczyć ból żeber, wzbogacić się o mięśnie, nauczyć się korzystania z exitialis i zgłębić kilka demonicznych tajemnic. Moje szkolenie nie było tak ciężkie, jak początkowo przypuszczałam. Odnosiłam wrażenie, że to sam szef Nox próbuje mnie oszczędzać, zupełnie jakby się bał, że szybko mogę się zniechęcić. Istniała również możliwość, że zwyczajnie testował moje siły.  
Powoli brnęłam do celu, odbudowując wiarę we własne możliwości. Wciąż nie dostałam noża łowców. Ponoć lądował tylko w dłoniach tego, kto sobie na to zasłużył. Wiedziałam, że jestem oddalona od tego chwalebnego dnia o miliony kilometrów świetlnych. Miałam jednak nadzieję, że ta wiekopomna chwila zaszczyci mnie w końcu swoją obecnością. Na szczęście nie musiałam martwić się o demony. Byłam tu bezpieczna nawet bez noża, w końcu zewsząd otaczali mnie członkowie organizacji. Tylko szmaragdowooki, szalony samobójca wepchnąłby się do tego wielkiego domu będącego siedzibą Nox. Taki jak na przykład Nathiel, który nigdy nie był w zbyt dobrym stanie psychicznym. Wciąż byłam za tym, aby zamknięto go w zakładzie psychiatrycznym, niestety nikt nie chciał mnie słuchać.
Nathiel. Ostatnio coraz częściej nawiedzał mój umysł. Nie wiedziałam, czy to z powodu tęsknoty, przyzwyczajenia, czy najzwyczajniej w świecie nie miałam o kim i o czym myśleć. Przez cały miesiąc widziałam go tylko cztery razy. Dwa razy przelotnie, dwa razy w całej jego boskiej okazałości, gdy Hugh organizował obrady. Przez dwie godziny – w tych obydwu niefortunnych przypadkach, kiedy siedzieliśmy naprzeciw siebie –  ani razu na mnie nie spojrzał. Traktował mnie jak powietrze. Skoro trwało to już cały miesiąc, musiał być na mnie niesamowicie zły. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek spojrzy w moją twarz i rzuci jakimś dobrze mi znanym sarkastycznym tekstem przepełnionym głupotą. Zaczynałam w to coraz bardziej wątpić. Teraz to z Sorathielem miałam zdecydowanie lepszy kontakt, niż z moim demonicznym kolegą. Nieraz widywaliśmy się w szpitalu przy łóżku Amy, która wciąż była pogrążona w śpiączce. Nigdy o niej nie rozmawialiśmy. Wewnętrzny ból i strach przed prawdą chowaliśmy w najgłębszych zakamarkach świadomości. Nasze rozmowy toczyły się wokół bezpiecznych tematów. Najczęściej opowiadałam mu o tym, czego się nauczyłam, co działo się w organizacji i jak sobie radziłam z nowym stanem rzeczy. On opowiadał mi głównie o tym, jakie misje wypełnili z Nathielem. Niewiele mówił o swoim przyjacielu, a ja zwyczajnie bałam się o niego pytać. Tylko raz odbyliśmy krótką rozmowę dotyczącą naszego szmaragdowookiego, znajomego demona. Sorathiel stwierdził, że odkąd się wyprowadziłam, zmienił się do nie poznania. Gdy nie oglądał swoich japońskich bajek, snuł się znudzony po kątach domu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Rzadko wybuchał swoim irytującym śmiechem i rzadko się uśmiechał. Sorathiel porównał go do kobiety w ciąży, która ma dziwne i niczym nieuzasadnione humory. Był pewien, że to z powodu mojej nieobecności. Gwałtownie temu przeczyłam – w końcu Auvrey sam się na mnie nadarł i kazał odejść. Nawet słowa blondyna mówiące o tym, że Nathiel naprawdę żałuje tego, co powiedział i jak się zachował, nie pomagały. Przecież gdyby mu zależało, spróbowałby ze mną porozmawiać. Nikt nie kazał mu prosić o wybaczenie na kolanach, ja sama nie byłam przecież bez winy. Sorathiel uznał, że unika mnie dlatego, że wstydzi się zaistniałego między nami sporu. Na tym właśnie zakończyła się nasza rozmowa o Nathielu. Blondyn wspominał o nim tylko przelotnie.
Często, poza szpitalem, spotykaliśmy się również w organizacji. Gdy w pobliżu nie kręcił się Nathiel, chłopak starał się przekazać mi kilka rad odnośnie walki z demonami. Zresztą nie tylko on. Cała organizacja była otwarta na pomoc. Czasem czułam się przytłoczona solidną porcją informacji i rad, którymi co dzień mnie karmili. W myślach śmiałam się, że powinnam założyć wielki i gruby notes ze wskazówkami od łowców, wtedy łatwiej będzie mi przyswoić całą wiedzę, którą pragnęli mi przekazać. Lubiłam ich. Naprawdę ich lubiłam, pomimo tego, że większość z nich była już zdrowo po trzydziestce. Takie grono mi jednak odpowiadało. Od kiedy pamiętałam, obracałam się w towarzystwie poważnych ludzi. Wolałam dorosłych niż rówieśników, ci przynajmniej mieli do przekazania zdecydowanie więcej wartościowych informacji. Nie traktowałam ich oczywiście tylko jak nauczycieli. Po miesiącu spędzonym z nimi stwierdziłam, że zastępują mi prawdziwą rodzinę.
Ian, czterdziestodwuletni letni mężczyzna z siwiejącą, bujną czupryną i błękitnymi ognikami w oczach. Przypominał mi starszego wujka, z którym można się powygłupiać, a także podyskutować na poważne tematy. Na ogół był radosny, choć jego twarz zdradzała lata smutku. Był kawalerem, któremu demony odebrały w młodości narzeczoną.
Amanda. Kobieta bliska pięćdziesiątki. Długie, czarne włosy splatała w przesadnie sztywnego koka. Tu i ówdzie miała trochę więcej niż przeciętny człowiek. Z wyglądu przypominała surową babcię, która pilnowała, aby wszystkie jej wnuki były najedzone i umyły zęby przed snem. Cała organizacja kryła się po kątach, gdy zaczynała krzyczeć, ja jednak widziałam w niej nie tylko wybuchowy wulkan, ale pełną miłości kobietę. Kobietę, która utraciła całą swoją rodzinę – męża, dzieci, a nawet wnuki, w jeden dzień, za sprawą Departamentu Kontroli Demonów, z którym zadarła.
Andrew, w skrócie: Andy. Niedawno skończył trzydzieści lat. Na urodziny podarowałam mu starą książkę przygodową, która zalegała u mnie w walizce. Był molem książkowym uwięzionym we własnym magicznym świecie wyobraźni. Jak dla mnie, gdyby nie był łowcą, mógłby zostać poetą. Lubiłam go słuchać. Nieraz zaskakiwał mnie barwnymi opisami świata. Jego łagodne, szare oczy wprawiały mnie w stan względnego spokoju. Dołączył do organizacji dzięki Amandzie, która dostrzegała w nim potencjał. Był głównym, choć samotnym kronikarzem Nox.
Carissa. Najbliższa memu sercu osoba zasilająca szeregi Nox. Rówieśniczka Iana. Jej głowa usiana była kasztanowymi włosami przepasanymi gdzieniegdzie siwizną. Jej oczy mieniły się różnymi barwami, dlatego przyciągały ludzi jak magnes. Nie była już młoda, ale wciąż wyglądała na dziesięć lat młodszą od Iana. Zawsze chodziła uśmiechnięta. Gdyby nie było mi dane przeżyć siedemnastu lat z Joanne – moją przyszywaną matką – pewnie to Carissa by mi ją zastąpiła. Zawsze powtarzała, że przypominam jej własną córkę, którą w młodości utraciła. Mieszkała wraz z nią w organizacji. Ponoć gdy była mała, doskonale dogadywała się z Sorathielem i Nathielem. Niestety, pewnego dnia wyszła na podwórko, żeby się pobawić, i nie wróciła. Carissa podejrzewała, że to sprawka demonicy o imieniu Elea, którą kiedyś mocno zraniła.
Reszta członków Nox była równie wspaniała. Każdy miał niepowtarzalne cechy osobowości, które wyróżniały go spośród innych łowców. Łączyły ich tak naprawdę tylko dwie rzeczy: wspólny cel oraz to, że wszyscy kogoś utracili. Teraz w żaden sposób nie dziwiło mnie to, że łowcy byli uznawani za samotników. To była prawda, którą po miesiącu spędzonym w organizacji Nox, mogłam poprzeć własnymi obserwacjami.
– Jak zwykle milczysz, kochanie.
Spojrzałam w lustro, wprost w odbicie drugiej zastępczej matki. Czesała właśnie moje przydługie włosy z zamiarem zrobienia z nich warkocza. Uważała, że powinnam od czasu do czasu zmieniać fryzurę. Cóż, to nie było zapisane na liście mentalnych priorytetów. Wygląd był ostatnią rzeczą, na której chciałam się skupiać.
– Co zajmuje twoje myśli? Czyżby Nathiel? – spytała rozbawiona, patrząc w lustro z łobuzerskim uśmiechem.
Uśmiechnęłam się pobłażliwie pod nosem.
– Nie – zaprzeczyłam spokojnie. – Organizacja.
– Powinnaś przestać myśleć o takich głupotach – stwierdziła kobieta, śmiejąc się cicho. – Jesteś młodą, piękną i mądrą dziewczyną, jeszcze nastolatką. Powinnaś myśleć o chłopakach, ciuchach i szkole. Nie bądź taka sztywna i poważna!
– Nie potrafię inaczej – odpowiedziałam, wzruszając ramionami. – Mam tak od dziecka. Nigdy nie ciekawiły mnie sprawy, które zajmowały myśli moich rówieśników.
– W takim razie nigdy nie miałaś dzieciństwa.
To całkiem możliwe. Normalne dzieciństwo polegało na radosnej zabawie z rówieśnikami, ja siedziałam zawsze w szarym kącie, wyłącznie przyglądając się swoim kolegom i koleżankom.
– Jak tak na ciebie spoglądam – zaczęła Carissa, przerywając moje egzystencjalne rozmyślania – przypominasz mi kogoś.
Domyślałam się, o kogo chodzi. Wielokrotnie wspominała, że z wyglądu przypominam jej córkę. Ponoć miała tak samo długie blond włosy jak ja, bladą, delikatną skórę i jasne zielone oczy. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie tylko ja szukam w Carissie kogoś, kogo już dawno nie było. Żyłyśmy w obustronnym, korzystnym układzie, o którym żadna z nas nie mówiła na głos.
– Była tu kiedyś taka młoda dziewczyna – zaczęła, patrząc zamyślona w sufit. Zdziwiłam się. Z pewnością nie mówiła o swojej córce. – Z wyglądu była bardzo podobna do ciebie. Dołączając do nas, rozbudziła całą organizację. To za jej sprawą dołączyło do nas wiele nowych osób. Zwerbowała między innymi Iana – kontynuowała, powracając do układania warkocza. – Była pełna energii, przyjacielska, towarzyska i radosna. W niczym jednak nie przypominała nastolatki, którą była, podobnie jak ty. Swoje młodzieńcze lata poświęciła walce z demonami, które naprawdę się jej bały. Była doświadczona, choć niewiele przeżyła. Często widziałam na jej twarzy zamyślenie. Gdy pytałam o czym myśli, odpowiadała tak samo jak ty – zakończyła z uśmiechem.
Wiem, to może głupia i dosyć obsesyjna myśl, ale przez głowę przemknęło mi, że mogła być moją biologiczną matką. Los musiałby sobie ze mnie stroić niezłe żarty, aby umieścić mnie w tym samym miejscu, w którym ona niegdyś była. Z drugiej strony… to nie było zbyt duże miasteczko. Czasami odnosiłam wrażenie, że wszyscy, którzy tutaj mieszkali, wiedzieli o sobie nawet to, czego nie chcieli nikomu pokazywać.
– Jak się nazywała? – spytałam zainteresowana.
Carissa zmarszczyła czoło, zakładając na mojego warkocza gumkę. Teraz spływał po moim prawym ramieniu, dumnie błyszcząc w świetle zachodzącego słońca.
– Hmm, Amanda, Cassandra, Sara, Bella... – wymieniała na głos imiona. – Ach! Madelaine! – wykrzyknęła triumfalnie, po czym znowu zmarszczyła czoło. – Tak mi się przynajmniej wydaje.
Obróciłam się w jej stronę i spytałam:
– A co, gdyby była moją matką?
Już wszyscy w Nox znali moją rodową historię, nie musiałam więc nikomu tłumaczyć, że byłam zrodzoną z przypadku przybłędą, którą zaraz po porodzie porzuciła nieznana mi nastolatka, będąca moją rodzicielką.
– Myślisz, że przeznaczenie popchałoby cię w to samo miejsce, gdzie ona niegdyś przebywała? – spytała tajemniczo.
– Wcale by mnie to nie zdziwiło, choć jednocześnie wydaje mi się to niemożliwe.
Carissa przyłożyła palec wskazujący do ust.
– Pamiętam, że pewnego dnia zniknęła. Na pewno była wtedy zima.
Ożywiłam się. Przecież urodziłam się w zimie! Dokładnie jedenastego grudnia.
Próbowałam uspokoić wewnętrzne ja, które zaczynało podskakiwać w moim ciele jak oszalałe. Nie powinnam się tak ekscytować. To wciąż wyłącznie głupie domysły.
– Czekaj – przerwała kasztanowłosa kobieta, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Jej szept wyrażał teraz liczby. – Miała może jakieś szesnaście lat. Zniknęła w... tak, to mógł być dziewięćdziesiąty siódmy. Być może powodem jej nagłego odejścia od Nox było właśnie dziecko! – wykrzyknęła podekscytowana. Widziałam w jej oczach błysk ciekawości. Wyglądała jakby chciała mi coś powiedzieć, ale jej entuzjazm szybko przeszedł w spokój.
– Nie dajmy się ponieść wyobraźni, Lauro. To naprawdę mało prawdopodobne.
Rzeczywiście. Nasza wyobraźnia zawędrowała zdecydowanie w zbyt dalekie rejony. Niby dlaczego moja matka miałaby być łowczynią? To głupie. Powinnam przystopować z myślami na ten temat. Przez ostatni miesiąc wszędzie widziałam swoją rodzicielkę. Każde zielone oczy wzbudzały na mieście moje podejrzenia, każde blond włosy sprawiały, że dostawałam nadmiernego ataku ciekawości, każdy ironiczny tekst zasłyszany gdzieś z boku był przeze mnie notowany w pamięci. To podchodziło już pod obsesję.
Westchnęłam cicho, spoglądając w zamyśleniu w okno.
I to właśnie wtedy, po raz pierwszy dostrzegłam u siebie przedziwne objawy.

9 komentarzy:

  1. Halo, halo, Naff! Co to ma być?! Poprzedni rozdział był w środę, dzisiaj kolejny? Wyluzuj! Daj mi porozmyślać nad rozdziałem, a nie wstawiasz kolejny :P :P
    I tak wiesz, że się jaram, bo dodałaś kolejny rozdział mojego ulubionego opowiadania :3
    Ale najpierw skończę swoją miniaturkę i za kilka(naście) minut wrócę.

    * godzinę później*
    "Taki, jak na przykład Nathiel, który - jak mniemam - nigdy nie był w zbyt dobrym stanie psychicznym." - mam to samo podejrzenie, Lauro. Dokładnie to samo.
    "Traktował mnie jak wiatr." - a może jak powietrze? Wiesz, wiatr może poruszać włosami, powietrze raczej kojarzy się z niewidzialnym niczym.
    "Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek spojrzy mi w twarz i rzuci jakimś dobrze mi znanym, sarkastycznym tekstem, przepełnionym głupotą. Zaczynałam w to coraz bardziej wątpić." - ja się raczej nastawiam na to, że jak Nathiel wreszcie zechce z tobą rozmawiać, to palnie ci taką mądrość, że spadniesz z krzesła ;)
    "w końcu sam się na mnie nadarł i kazał odejść" - a może się jednak "wydarł"? :P
    Ojej, Nathiel snuje się smutny, przybity z kąta w kąt? Tęskni!!! <3
    Mogłam się domyśleć, że wciśniesz gdzieś do opowiadania jakąś Madelaine. W końcu uwielbiasz to imię :D
    Zapisać w pamięci: Laura urodziny ma 11 grudnia, a Nathiel 22 kwietnia. Okay, zapisane i schowane w pałacu pamięci ^^

    Jak widać, Laura odnalazła się wśród łowców. Zaryzykuję stwierdzeniem, że została ich maskotką i ulubienicą - wszyscy otaczają ją troską, co sprawia, że blondynka czuje, że ma rodzinę.
    Nathiel. No cóż, rozumiem, dlaczego się wydarł, rozumiem, że jest zły, ale boję się, że z tego miesiąca ciszy i ignorancji zrobi się rok (Alex i Rosie zniszczyli mi mózg :3). A przecież jest w niej zakochany, na pewno jakoś ją obserwuje, może przez kogoś dowiaduje się, co u niej słychać. I w tym momencie na myśl przychodzi mi Sorathiel - rozmawia z Laurą, nawet się dość mocno zaprzyjaźnili, to dobrze :)
    Amy, wracaj do zdrowia!
    Z opisów wynika, że Laura poznała w Noxie same ciekawe osoby :) Choć to trochę smutne, że organizacja tak właściwie gromadzi ludzi, którzy są samotni, którzy jakoś ucierpieli przez demony, zostali pozbawieni rodzin.
    Końcówka mi się podoba. Nie mam nic przeciwko wyjaśnieniom pochodzenia Laury ;)
    Co to za "dziwne objawy" nastolatka u siebie zauważa? Jestem ciekawa ^^

    Jak widzisz, oburzenie wywołane zaskoczeniem mi minęło (nie lubię niespodzianek, a Ty mi tu niespodziewanie rozdział dodałaś, nieładnie :P), rozdział mi się podobał, komentarz dość długi napisałam, to teraz mogę lecieć do Neala :3

    Czekam na nn ^^
    Trzymaj się ciepło! Ściskam z Loganem! *BIG HUG*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spodziewałam się krótszego komentarza, bo w sumie rozdział też był krótszy XD! To teraz żeby ci nie robić niespodzianek powiem, że następny rozdział też będzie za około 5 dni. Huehue. A potem wrócę do tej siódemki.
      Wiatr. Rzeczywiście. Standardowo mój mózg został przekierowany w inną stronę D: zaraz to poprawię. To wina mojej nieuwagi. Ale nadrzeć się? W sumie gugl podpowiada, że takie słowo istnieje XD.
      O MATKO! To ja ci kiedyś wspominałam, że lubię imię Madelaine :o? *naffowa skleroza*
      DOKŁADNIE! Gdy wróci Nathiel, zabije ją głupotą! I to będzie już w następnym rozdziale!
      Wiesz? A ja się wczoraj zastanawiałam, kiedy ustaliłam datę urodzin Nathiela XD. Dziwne. Mam skłonności do tych samych, podwojonych cyfr. 22, 11 (to akurat moja szczęśliwa liczba!)
      Maskotka? Ahaha XD może coś w tym rodzaju. Na pewno była jedyną młodą dziewczyną w tej organizacji, więc może dlatego otaczali ją taką troską.
      Dziwne objawy w twoim komentarzu skojarzyły mi się z ciążą. Nie wiem dlaczego D: przecież sama pisałam o dziwnych objawach. Laptop wrócił i mąci mi we łbie!
      OCH! Logan mnie ściska *__* i to razem z tobą! Łiiii! *HUUUUUUUUUG wielkimi ramionami*

      Usuń
    2. Może nie wspominałaś, że lubisz imię Madelaine, ale dało się to wyczuć po Twoich intencjach zmiany Marlene na Madelaine przy Rozważnej. I tak siebie określiłaś w "3/4 demona" ;)
      W następnym rozdziale Nathiel będzie zabijał głupotą?! Wow <3
      Laptopowy odwyk chyba Ci nie służy :D
      Weny życzę! A teraz patrzę, czy czasem Matt się nie pojawi bez koszulki, choć znowu nic tego nie zapowiada... Saro, gdzie jesteś?!

      Usuń
    3. Nie, nie! W 3/4 demona jestem Madlene, a nie Madelaine <3. Tak po francusku poszłam! W moich opowiadaniach było już za dużo kobiet o imieniu Madelaine XD.
      Nieee, w następnym rozdziale nie będzie zabijał głupotą, bo będą to dosyć dramatyczne okoliczności :3, ale po kilku rozdziałach zbije wszystkich z nóg swoimi tekstami.
      No, nie służy XD. Uzależnienie mnie wzywało.
      Jak tak mogą :c? Kij z Sarą, niech pojawi się Matt bez koszulki! Niech tak ulicą nawet idzie!

      Usuń
    4. Nie ogarniam :3 Komentarz 1: "DOKŁADNIE! Gdy wróci Nathiel, zabije ją głupotą! I to będzie już w następnym rozdziale!"
      Komentarz 2: "Nieee, w następnym rozdziale nie będzie zabijał głupotą, bo będą to dosyć dramatyczne okoliczności :3"
      Powoli zamieniam się w Rose; przestaję ufać Twoim słowom!

      Usuń
    5. Ahaha, bo zle to napisalam XD! "to bedzie juz w nastepnym rozdziale" - chodzilo mi, ze w nastepnym wroci XD! Ale zabrzmialo inaczej. Moj blad.

      Usuń
    6. Nathiel niech wraca jak najszybciej! <3

      Usuń
  2. I kolejny. Mam nadzieję ,żę cię tutaj nie zanudzę, bo od nadmiaru moich komentarzy można dostać oczopląsu. >o<
    "Dziś mijał miesiąc. Dokładny miesiąc odkąd przeprowadziłam się do organizacji i rozpoczęłam trening, mający na celu przygotowanie mnie do bycia pełnoprawnym [...]"- Tutaj widzę to, że poprzedni rozdział był "końcówką tomu". Nagły przeskok czasu, o tak.
    "Nathiel. Ostatnio coraz częściej nawiedzał mój umysł."- This is love, this is love, this is loooove! <3 *albo friendzone. do wyboru*.
    " Sorathiel stwierdził, że odkąd wyprowadziłam się od nich z domu, zmienił się do nie poznania. Gdy nie oglądał swoich japońskich bajek, snuł się znudzony po kątach, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Rzadko wybuchał swoim irytującym śmiechem, rzadko się uśmiechał i radował. Jeżeli miałby go do kogoś porównać, z pewnością nazwałby go kobietą w ciąży, której wciąż coś nie pasuje."- OHOHO! <3 Kobieto, dopiero co w 38 rozdziale się rozpływałam, a teraz znowu. Takie to słodkie. Nathiel kocha Laurę, oh. <3 Kurde, aż mi słów brak.
    "Zdążyłam więc wywnioskować jeszcze jedną rzecz: łowcy to samotnicy z wyboru."- Smutne, ale prawdziwe.
    I chwilunia. Dlaczego mam wrażenie, że albo wszyscy (Ian, Amanda, Andrew i Carissa *wymieniłam wszystkich z pamięci! Wow*) zginą? Albo wszyscy, albo przynajmniej jedno z nich.
    " Ożywiłam się. Przecież urodziłam się w zimie! Dokładnie 11 grudnia."- O, Naffie! Dlaczego nie powiedziałaś! >D Tydzień temu Laura miała urodzinki! Spóźnionego najleszego! ^^
    I Madelaine! Spodobało mi się to imię. I przeczuwam, że akurat t a kobitka będzie matką Laury. Oki, ale kto byłby jej ojcem? Trudne sprawy normalnie. A nie, czekaj. Kojarzy mi się to z czymś, ale nie wiem z czym. Kuurde. Mogłam nie oglądać na youtubie Corpse Party.

    Laura u Łowców. Widać, że nie ma jej tam źle i że znalazła przyjaciół. Przyznam się bez bicia, że polubiłam Carissę. I kurde, pewnie ona zginie. Prosty schemat. Lubisz bohatera? Nie martw się. On zginie.
    Rozdział króciutki, ale milutki *rymy jak z maszyny, maszyny parowej o urodzie sowiej*
    Kończę, bo jeszcze mnie czekają 2 rozdziały. A kurde, chcę dojść dzisiaj do perspektywy Nathiela. ^^
    K.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moim zdaniem jest napisane z grubsza. Powinno być troszkę więcej. Nathiel w ciąży z Laurą hahahxd nie no żartuje oczywiście. Laura się zmieniła , nie zarzuca swoimi tekścikami . Co to się z nią dzieje xd

    OdpowiedzUsuń