piątek, 31 października 2014

Rozdział 33 - "Żegnając przeszłość"

Uważam, że rozdział jest długi, chaotyczny i pisany lekko na odpierdziel. Przymierzałam się do niego z tysiąc razy i możecie mi nie wierzyć, ale pisałam go cały miesiąc. Studia trochę zmieniają moje plany pisarskie, ale staram się od czasu do czasu coś napisać. Następny rozdział będzie lekkim oderwaniem od smutnej rzeczywistości. Bita śmietana i te sprawy - mniemam, że Orihime się domyśla o co chodzi >D.
Teraz dłuższy weekend, więc zamierzam nadrobić czytanie, jak i napisać kilka rozdziałów wprzód, bo to był ostatni na plusie D: 

POPRAWIONE [14.04.2018]
***
Opowiedziałam im o wszystkim, co wiedziałam i pamiętałam, poczynając od Margaret, jej dziwnych zielonych ślepi i okrutnych zachowań, idąc przez niezwykłą opowieść na temat moich narodzin i nieznanego pochodzenia. Całą opowieść zakończyłam na śmierci mojej przybranej matki. Opowiedziałam im to bez urojenia chociażby jednej łzy. Nie chciałam się przed nimi rozkleić. Wystarczająco długo znosili moje fochy, milczenie, płacz i całą nieznośną osobę, jaką sobą reprezentowałam. Poza tym nie chciałam ich stawiać w niekomfortowej sytuacji.
Po moim długim monologu żaden z nich się nie odezwał. Nathiel spoglądał na mnie, marszcząc w skupieniu czoło, a Sorathiel analizował wszystkie fakty, zapatrując się w sufit i gładząc swój podbródek. Gdyby nie brak brody, można by było go uznać za starożytnego mędrca. Wiedziałam, że obaj zastanawiali się nad tym samym, co nękało mnie od dłuższego czasu. Niewypowiedziane na głos pytania ulatniały się gdzieś w powietrzu, układając się w wyraźne słowa.
Kim byłam? Gdzie znajdowała się moja prawdziwa matka i dlaczego mnie zostawiła? Czy Margaret była demonem? A może wyłącznie człowiekiem opętanym przez demona? Czy coś lub ktoś chciało mnie zabić celowo,  czy był to zwykły przypadek? Moja przybrana mama zawsze powtarzała, że nic w naturze nie dzieje się przypadkowo, jednak wolałam nie myśleć o tym, że na moją zagładę czekało całe zbiorowisko demonów, które zamieszkiwały Reverentię. Nic im przecież nie zrobiłam. Chyba że mój niecny uczynek w postaci polania domestosem demona dotarł do uszu samego Departamentu Kontroli Demonów.  Moim jedynym problemem było to, że znałam dwóch młodocianych łowców, sama nim przecież nie byłam, co mi mogło wobec tego grozić? Wysokiej energii potencjalnej także nie posiadałam, więc większość demonów powinno przejść obok mnie obojętnie. Byłam zwyczajną nastolatką, a przy okazji wielkim tchórzem. Osobą, która potrzebowała ratunku innych, a sama nie była w stanie nikogo ochronić. Polegałam wyłącznie na Nathielu, który dzielnie wojował z demonami. Chwilami czułam się, jakbym świadomie go wykorzystywała. Wszystko, co zrobił dla mnie do tej pory było bezinteresowne. Bronił mnie, wspierał, motywował i nakazywał się nie poddawać, a co ja mu dawałam w zamian? Dzieliłam się z nim tylko chłodem i obojętnością. Od czasu do czasu wchodziłam z nim również w przepełnioną sarkazmem dyskusję. Dlaczego mimo tego, że nie traktowałam go tak, jakby tego oczekiwał, wciąż przy mnie stał? Przecież tak naprawdę nic szczególnego nas nie łączyło.
Spojrzałam na Nathiela, który szedł tuż obok mnie powolnym krokiem. Wyglądał na znudzonego. Wiedziałam, że poruszał się w taki sposób po to, żebym nie musiała za nim gonić – zdawał sobie sprawę z tego, że wciąż byłam nie w pełni zdrowa. To moja pierwsza dłuższa podróż od czasu nieprzewidzianej bitwy z demonem. Nathiel czasem spoglądał w moją stronę, aby upewnić się, że zbytnio nie przyspieszył. Martwił się. O mnie. Jak moja mama. Nie chciałam go stracić. To prawda, że nie darzyłam go żadnym wzniosłym uczuciem, które choć odrobinę zahaczałoby o miłość, ale może to najwyższy czas, aby nazwać go przynajmniej przyjacielem? Nie, z zachowania bardziej przypominał mi brata. Troszczył się o mnie, ale potrafił też przytulić i pocieszyć, a także nakrzyczeć, kiedy musiał. Może byłam jedynaczką, ale nie musiałam mieć szczególnie wielkiej wiedzy na temat powiązań rodzinnych, żeby uznać Nathiela za przybranego brata. Już raz adoptowałam w sercu osobę, która nigdy nie była moją biologiczną matką, dlaczego więc nie mogłam adoptować kolejnej? Być może gdzieś tam, w odległym świecie, do którego nigdy nie będę miała wstępu, znajdowało się moje prawdziwe rodzeństwo urodzone w mniej zaskakujących warunkach i w lepszych czasach. Nie bardzo mnie to jednak obchodziło. Żyłam tu i teraz, uparcie trzymając się tego, co mi pozostało, a więc przyjaciół, którzy stali się moją rodziną.
Nathiel podczas naszej dzisiejszej rozmowy w kuchni uznał, że urwałam się z kosmosu i jestem córką kosmitów, Sorathiel na szczęście nie miał na ten temat konkretnej teorii. Wielokrotnie rozważali moje pochodzenie, patrząc na nie również pod demonicznym kątem, jednak zgodnie uznali, że nie mogłam być spłodzona przez demona. Moje oczy miały inny odcień zieleni. Cieniste demony charakteryzowała szmaragdowa barwa tęczówek, ja miałam je w jasnym limonkowym kolorze, który choć intrygował, nie przypominał istoty nie z tej ziemi. Zagadką były również moje nadzwyczajne zdolności. Sorathiel nie wykluczył istnienia innych stworzeń, przez które mogłam zostać spłodzona. W końcu kto powiedział, że elfy, rusałki, nimfy, gnomy, trolle, wampiry, wilkołaki i inne stwory nie istniały? Po prostu do tej pory ich nie spotkaliśmy. To demony potrzebowały kontaktu z ludzką energią, dlatego zostały rozpoznane przez człowieka. Może inne gatunki wolały żyć w ukryciu, z dala od cywilizacji?
Wzniosłam oczy ku niebu, próbując odgonić od siebie uporczywe myśli. Znowu padał deszcz i choć na ogół go lubiłam, dziś mnie nie zadowalał. Był przygnębiający. Przypominał mi o tym, że na nowo musiałam wrócić do miejsca, gdzie zaczął się mój koszmar. Tak naprawdę nie miałam zbyt wielu szczęśliwych wspomnień związanych z moim domem. Tylko moja mama wprowadzała do niego odrobinę radości i nadziei. Dziś, gdy jej ze mną nie było, nie miałam po co tam wracać. Pojawiało się więc kolejne pytanie: gdzie miałam się teraz podziać?
Spojrzałam ukradkowo na Nathiela i zmarszczyłam czoło.
Nie chciałam dłużej siedzieć mu na głowie. Musiałam znaleźć nowe mieszkanie. Najlepiej będzie, jeżeli znajdę również pracę. Rzucenie szkoły nie wchodziło w rachubę, musiałam ją ukończyć, to będzie gwarant mojej przyszłości. Może na początku trudno będzie mi pogodzić mało opłacalną i ciężką pracę z nauką, ale w końcu się do tego przyzwyczaję.
To wszystko wciąż nie dochodziło do mojego umysłu. Czułam się, jakby to był sen. Sen, z którego chciałam się jak najszybciej zbudzić. Miałam dopiero siedemnaście lat. Jeszcze niedawno chciałam skończyć szkołę, pójść na studia i dopiero po nich znaleźć opłacalną pracę, a w odległej przyszłości może i założyć rodzinę. Może. Perspektywa dorosłej Laury z dzieckiem na ręku wcale mnie nie bawiła. To zbyt odległa i nieprawdopodobna wizja.
– O czym myślisz? – spytał nagle Nathiel, wkładając w tym samym momencie ręce do kieszeni. Przypatrywał mi się uważnie już od dłuższego czasu.
– O tym, że nie wyobrażam sobie momentu, gdy założę rodzinę – odpowiedziałam w zamyśleniu. Szybko zorientowałam się, że nie powinnam o tym mówić. To były myśli, do których Nathiel nie powinien mieć dostępu.   
– Tak? A ja to widzę oczami wyobraźni – powiedział w zamyśleniu, kierując spojrzenie ku niebu. – Laura w niebieskim fartuszku stoi przy garach i woła swoje rozbrykane czarnowłose dzieci na obiad. Oczywiście stoi przy niej przystojny zielonooki mąż, który służy jej pomocną klatą, znaczy… ręką, a może nawet dwoma – powiedział, szczerząc zęby.
Zmarszczyłam czoło.
– Dlaczego mam wrażenie, że mówisz o sobie? – zapytałam, unosząc brew do góry.
– Serio? – udał zdziwienie. – Dobra, może jestem przystojny, ale żebyś od razu chciała ze mnie robić swojego męża? – mówiąc to, uśmiechnął się do mnie wrednie.
– Ty moim mężem? – spytałam z kpiną w głosie. – Ta rodzina by zginęła.
Chłopak spojrzał na mnie z ukosa, wyjątkowo nie odpowiadając na moją ripostę.
Nathiel i ja. Ten związek nie miał prawa bytu, chyba że w jakimś równoległym, sfiksowanym świecie, który mógł stworzyć w swojej głowie tylko Auvrey. Ja wolałam pozostać realistką. Dobrze, może nawet pesymistką.
– Jesteśmy – powiedział chłopak, stając przed drzwiami mojego domu. Choć wielokrotnie zapewniał mnie o tym, że żaden demon nie pałęta się już po moim mieszkaniu, piekielnie się bałam. Moje ciało zaczęło drżeć ze strachu, a żywe wspomnienia, które przewinęły się przed moimi oczami sprawiły, że zrobiło mi się niedobrze. Cudem powstrzymałam się od zwrócenia wcześniej zjedzonych kanapek wprost na schody. Na szczęście w porę się opanowałam.
Miałam wrażenie, że będę tu stała całą wieczność. Nic nie przekonywało mnie do tego, aby tam wejść. Rozpaczliwie szukałam jakiegoś wytłumaczenia, wymówki. Wiedziałam jednak, że przy Nathielu jej nie znajdę. Potrzebowałam wziąć głęboki wdech i znaleźć w swoim tchórzliwym ciele jakieś nieodkryte pokłady odwagi. Musiałam przede wszystkim pamiętać o tym, że nie byłam sama, wciąż miałam przy sobie Nathiela.
Auvrey spojrzał na mnie wyczekująco. Najwyraźniej chciał, abym to ja uczyniła pierwszy krok.
Wzięłam głęboki oddech, policzyłam w głowie do dziesięciu, chwyciłam go pod ramię i wbrew ogłuszającym krzykom własnego umysłu, weszłam do środka. Mój towarzysz wyglądał na zdziwionego. Widocznie nie sądził, że taki tchórz jak ja będzie w stanie wejść prosto do jamy potwora i to tak dziarskim, pozornie pewnym siebie krokiem. W jego oczach dostrzegałam podziw.
Mój dom nie przypominał w żaden sposób miejsca, w którym kiedyś mieszkałam. Czułam się tu obco i nieswojo. Badałam wzrokiem znane mi niegdyś elementy wystroju, które teraz mieszały się ze sobą w wielkim, czterościennym worze brudów. Nie mogłam uwierzyć, że właśnie tutaj stawiałam pierwsze kroki jako dziecko. Spędziłam tu całe swoje dotychczasowe życie, które nagle stanęło w rozsypce, tak jak mój dom. To miejsce nie było już takie jak dawniej tylko dlatego, że nie było tu Joanne.
Wyminęłam stertę zniszczonych przedmiotów. Już miałam wkroczyć do salonu, kiedy moje nogi odmówiły posłuszeństwa – ugrzęzły w progu, nie pozwalając mi na dalszą podróż. Już miałam zacząć się cofać, gdy Nathiel położył dłonie na moich ramionach i poprowadził mnie wprost w paszczę bolesnych wspomnień. Ostatnią deską ratunku było dla mnie mocne zaciśnięcie powiek, a tym samym ograniczenie swojej widoczności.
Nathiel głośno westchnął.
– Otwórz oczy. Mówiłem ci, że jej tu już nie ma.
Najpierw otworzyłam niepewnie jedno oko, potem drugie. Ostrożnie przeniosłam spojrzenie w miejsce, gdzie powinno leżeć martwe ciało. Znajdowała się tu tylko zaschnięta plama krwi. Już sam jej widok doszczętnie mną wstrząsnął. Nieświadomie chwyciłam Nathiela za zgięcie łokcia. To był mój ruch obronny. Bałam się, że nagła fala słabości przejmie nade mną kontrolę i przywitam podłogę swoją rozpłaszczoną twarzą.
Zachwiałam się. Nathiel chwycił mnie za ramiona. Przez chwilę starał się przywrócić mi równowagę, gdy jednak zauważył, że to wcale nie pomaga, posadził mnie na najbliższym fotelu. Ciepłymi, delikatnymi dłońmi objął moją twarz.
– Hej, to tylko zaschła plama krwi. Myśl o niej jak o... – zastanowił się przez moment. Wiedziałam, że nie wymyśli nic twórczego – jak o plamie po keczupie, dżemie, cokolwiek!
Zaśmiałam się nerwowo. To z pewnością nie były dobre porównania.
– A może chcesz, żebym to ja przyniósł twoje rzeczy? Poczekasz na zewnątrz – powiedział z powagą. – Może to rzeczywiście za dużo, jak dla ciebie.  
Potrząsnęłam gwałtownie głową, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że to o wiele lepsze rozwiązanie. Z drugiej strony nie wyobrażałam sobie Nathiela grzebiącego w mojej bieliźnie. Nie chciałam widzieć przed oczami jego wymyślnych sposobów na poprawienie mi nastroju, kiedy już się do niej dobierze.
Żeby zająć swoje myśli czymś innym, zaczęłam rozglądać się po całym pomieszczeniu, zwracając uwagę tylko na rzeczy, których widok nie przyprawiał mnie o mdłości. Parapet, rozwalone doniczki, książki leżące na podłodze, wywrócony fotel, podłoga i wreszcie… plama krwi. Plama krwi, pośród której leżał biały kwiat.
Spojrzałam na Nathiela pytająco. Najwyraźniej nie rozumiał o co mi chodzi.
– Kwiat – powiedziałam cicho, przypatrując się niepewnie roślinie.
Czarnowłosy spojrzał w tył i mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Już po chwili zaczął grzebać w kieszeniach. Z jednej z nich wyjął małą zwiniętą karteczkę. Zmarszczył czoło i rozczytał literki, które układały się w konkretne słowa. Wyglądał trochę jak dziecko z podstawówki, które stara się złożyć trudne zdanie z pomocą sylab.
– Kwiat z rodziny storczykowatej, Calanthe davaensis – wydusił z siebie Nathiel. – Żyje wyłącznie w warunkach tropikalnych.
Uniosłam brwi w zdziwieniu. W moim domu na pewno nie panowały warunki tropikalne, więc jakim cudem ten kwiat utrzymał się przy życiu? Może nie był prawdziwy?
Ku zdziwieniu Nathiela wstałam i chwiejnym krokiem podeszłam do zabarwionego na czerwono skrawka dywanu, który jeszcze niedawno sprawiał, że miałam ochotę zemdleć. Teraz skupiłam swoją uwagę na kwiecie, który delikatnie podniosłam z podłogi. Przyjrzałam mu się uważniej. Nic nie wskazywało na to, że w najbliższym czasie zwiędnie. Piękna i zdrowa roślina, która z jakiejś dziwnej przyczyny utrzymała się przy życiu w przepełnionym chłodem pomieszczeniu. Jakim cudem? Musiał leżeć tu już kilka dni, jak nie tygodni... Poza tym co miał oznaczać? I kto go tutaj zostawił? Czy był tu ktoś oprócz znanych mi łowców? Może to jakiś demoniczny znak?
Nathiel stanął tuż za moimi plecami. To właśnie wtedy zaczęło dziać się coś dziwnego. Kwiat rozbłysnął, a następnie rozpłynął się w oparach dymu, pozostawiając po sobie tylko złocisty pyłek, który ozdobił moje palce. Lekko oszołomiona strzepałam pozostałości brokatowych popiołów z dłoni i podniosłam się z podłogi. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Z pewnością była to sprawka jakiejś nadprzyrodzonej siły, choć na pewno nie demonicznej. Bądźmy szczerzy, jaki demon trudziłby się z zostawianiem tu tropikalnych kwiatów i jaki miałby w tym cel? Na pewno nie chciał upiększyć mojego domu.
– Sorathiel natrafił na jakiś ślad? – spytałam.
Doskonale wiedziałam, że karteczka, którą starał się rozczytać Nathiel była podarunkiem od jego przyjaciela, który zdążył się już dowiedzieć, jaki to gatunek kwiatu. Domyślałam się też, że stara się rozwiązać zagadkę zniknięcia ciała mojej mamy.
– Nie – odpowiedział krótko Nathiel – ale wciąż szuka.
Kiwnęłam głową.
Nie chciałam tu już dłużej stać. Postanowiłam zakończyć to możliwie szybko.
– Zostań tu – rzuciłam w stronę Nathiela. – Pójdę się spakować.
Chłopak posłusznie kiwnął głową, a ja ruszyłam w stronę schodów. Przez chwilę czułam się tak, jakbym właśnie wróciła ze szkoły. Zaledwie chwilę temu pocałowałam mamę w policzek, przy okazji pytając ją jak się czuje – na co pewnie machnęła ręką, ponieważ z reguły była zmęczona i zniechęcona pracą. Chwilę później usłyszałam od niej krótkie „zaraz będzie obiad, kochanie”, na co skinęłam głową i poszłam na górę, odłożyć swoje szkolne rzeczy. Oczami wyobraźni widziałam zmęczony uśmiech mamy. Uśmiech, który zawsze odwzajemniałam.
Może to głupie, ale miałam wrażenie, że Joanne wciąż gdzieś tutaj była. Ukrywała się po kątach i wołała do mnie z oddali: „Odwagi, Lauro, odwagi!”. Czy ona naprawdę umarła? A może wcale stąd nie odeszła i uważnie przygląda się moim poczynaniom?
Potrząsnęłam głową, uśmiechając się ironicznie do samej siebie. Czasami wyobraźnia za bardzo mnie ponosiła. To nie zmieniało jednak faktu, że gdzieś w głębi serca zrobiło mi się lżej. Oszukiwanie siebie nie było dobrym rozwiązaniem, ale na pewno pokrzepiającym.
Postawiłam ostatni krok na schodku i bez chwili namysłu otworzyłam drzwi od swojego pokoju.      Poczułam dobrze mi znany zapach różanych perfum. Nic się tu nie zmieniło. Reszta domu została zniszczona, ale mój pokój pozostał nietknięty. Wyglądał tak samo jak wtedy, gdy dzierżąc zabójczy widelec, opuściłam go.
Z niemałymi obawami weszłam do środka.
Czułam się tu bezpiecznie. Mój pokój zawsze był dla mnie schronem przed złem dziejącym się na zewnątrz. Nawet mój przybrany ojciec nigdy tutaj nie wchodził, jakby zdawał sobie sprawę z tego, że nie może naruszać mojego sanktuarium – a przynajmniej tak się pocieszałam, gdy byłam jeszcze dzieckiem. W rzeczywistości Edward Collins po prostu nie chciał zawracać sobie mną głowy.
Gdy chciałam, mogłam zamknąć się na klucz i nie pozwolić na to, by ktoś przeszedł przez próg odwiecznego schronu. No dobrze, była jedna osoba, która naruszyła moją świętość, włamując się do środka w dosyć niecodzienny sposób. Nathiel zamiast drzwi preferował okna. To była jedyna taka sytuacja, kiedy poczułam się tu zagrożona. I pomyśleć, że Auvrey z oprawcy, który chciał mnie zadźgać nożem, stał się moim obrońcą. Niezbadane są ścieżki, którymi podąża demoniczna głupota.
Zabrałam się za pakowanie niezbędnych rzeczy. Początkowo szło mi to straszliwie opornie. Najchętniej spakowałabym cały pokój, ale niestety technika nie poszła do przodu na tyle, abym mogła go zmniejszyć i schować do torebki. Musiałam się maksymalnie ograniczyć. Walizka nie pomieści przecież nawet połowy z tego, co chciałam za wszelką cenę ze sobą zabrać. 
Ciuchy, bielizna, książki. Już samo to zajęło siedemdziesiąt procent wolnej przestrzeni. Następnymi, mniej ważnymi przedmiotami okazały się kosmetyki (w śladowych ilościach, ponieważ korzystałam głównie z podstawowych dóbr kosmetycznych, takich jak dezodorant czy inne tego typu twory), przybory szkolne, ramka ze zdjęciem, które przedstawiało mnie, Deaniela oraz Amy, a także ramka ze zdjęciem małej Laury, którą trzymała za rękę swoją mamę.
Zatrzymałam się na chwilę, zdając sobie z czegoś sprawę.
Zdjęcia. Miałam ich zdecydowanie więcej. Nie byłam nigdy zbytnio sentymentalną osobą i nie przywiązywałam się do rzeczy na tyle, żeby za nimi zatęsknić, ale dlaczego miałam stracić wszystkie chwile, które były utrwalone na zdjęciach? Tylko to pozostało mi po mojej mamie.
Z zapałem i prawdziwym zaangażowaniem zaczęłam przekopywać dolną szufladę komody. Stare książki, zeszyty, misie, listy i pudełka fruwały po całym pokoju. Dopiero na samym końcu, niczym oświetlony niebiańskim blaskiem, leżał duży biały album.  Chwyciłam za niego i wygodnie rozsiadając się na miękkim dywaniku, otworzyłam go na pierwszej stronie.
Na zdjęciu ujrzałam siebie, zaraz po urodzeniu. Intensywnie zielone oczy badały swoje przyszłe rysy z mądrością, jaką nie wykazywały się żadne niemowlaki. Teraz nie dziwiłam się słowom mojej mamy – wtedy naprawdę musiałam budzić strach na porodówce.
Następne zdjęcie przedstawiało małą, około roczną Laurę upaćkaną tortem. Miałam na nim istnie szatańską minę, która mówiła: „Zepsułam czyjąś pracę i czuję się z tym cudownie”. Za mną stała załamana Joanne, która starała się uśmiechać – jej niezadowolenie było spowodowane prawdopodobnie tym, że pierwszy tort, jaki mi zrobiła, uznałam za zabawkę. Co roku, mimo braku zdolności do pieczenia, moja mama starała się coś dla mnie upiec. Wychodziło jej to z różnymi skutkami, ale cieszyłam się, że chociaż próbowała. Zawsze starałam się zjeść choć kawałek ciasta ze smakiem, nawet gdy w ustach czułam spaleniznę.
Kolejne zdjęcie przedstawiało Joanne, która przyklejała plaster do mojego zranionego kolana. Uśmiechała się do mnie łagodnie, a ja wyciągałam do niej ręce po to, aby mnie przytuliła. Moja twarz była czerwona, a z nosa lały mi się smarki. Cóż, niezbyt korzystnie wyglądająca scena. Może powinnam ukryć to zdjęcie przed Nathielem? Nie dałby mi żyć, gdyby się do niego dopadł.
Uśmiech zszedł z mojej twarzy i ustąpił miejsca smutkowi, kiedy przewróciłam foliową kartę na drugą stronę. Kolejne już zdjęcie przedstawiało tę samą sytuację, co wcześniej, jednak tym razem mała Laura spoczywała już w ramionach matki uspokojona i szczęśliwa.
Przymknęłam na chwilę powieki. Tak bardzo zazdrościłam małej Laurze ze zdjęcia, że mogła ją przytulić. I pomyśleć, że to życie, na które tak bardzo narzekałam. Życie, którego w żaden sposób nie doceniałam. Teraz zostałam sama, bez ciepłych dłoni i policzka, który co dzień całowałam na powitanie oraz pożegnanie, bez uśmiechu rozświetlającego mój dzień, i słów, które dodawały mi otuchy. Owszem, wciąż miałam Amy, wciąż miałam Nathiela, ale oni nie byli przecież moją mamą.
Zaskoczona obserwowałam jak łzy spływają po moich policzkach, lądując na zdjęciu, które przypomniało mi o tym, że moje dzieciństwo nie było takie złe, za jakie je uważałam.
Jak wielką ironią losu było to, że docenialiśmy pewne rzeczy dopiero wtedy, kiedy je traciliśmy.
– Laura, żyjesz? – usłyszałam nagle głos, który należał do Nathiela czekającego na mnie na dole. Cieszyłam się, że choć raz uszanował moją prywatność. Dzięki temu nie musiał być po raz setny świadkiem mojej płaczliwej słabości.
Przez dłuższą chwilę milczałam, próbując uspokoić rozszalałe emocje, w końcu jednak otarłam wierzchem dłoni łzy i iście grobowym głosem odpowiedziałam:
– Nie, umarłam.
– Cieszmy się! – Dosłyszałam wesoły śmiech, mi jednak nie było w żaden sposób do śmiechu.
Zamknęłam album, podniosłam się z podłogi i ostatni raz stanęłam przy oknie swojego pokoju, spoglądając w dół na dobrze mi znany od siedemnastu lat widok.
Nic nie działo się przypadkiem. Joanne poświęciła swoje życie, abym ja mogła żyć. Nie zamierzałam zmarnować tej szansy. Owszem, będę za nią tęsknić, czasem nawet zapłaczę w kącie nad gorzkim losem, który mnie spotkał, czy spojrzę do albumu, który zamiast radości wywoła na mojej twarzy smutek, ale... chciałam spróbować żyć. Póki chodziłam, oddychałam i funkcjonowałam jak normalny człowiek, nie zamierzałam marnować tej szansy.
Ocierając dłonią ostatnią spływającą po poliku łzę, oddaliłam się od okna. Jedyne, co mogłam teraz zrobić, to zasłonić zasłony, wziąć walizkę, pożegnać w umyśle dobrze znany mi dom oraz doczesne życie, i zejść na dół, gdzie czekał na mnie Nathiel. Miałam przy okazji nadzieję, że nie zauważy moich zaczerwienionych od płaczu oczu.
– Wreszcie – mruknął, gdy znalazłam się już na dole. – Spakowałaś się? Jesteś gotowa?
Kiwnęłam głową, kryjąc się za blond grzywką. Należałam do osób, które nienawidziły pokazywać światu jakichkolwiek skrajnych emocji, które targały moją duszą. Uzewnętrzniając się, wcale nie czułam się lepiej – wręcz przeciwnie. Wciąż karciłam siebie w duchu za nadmierną wylewność wobec Nathiela tamtej nocy, ale... to była sytuacja szczególna. Najlepiej będzie, jeżeli ją przemilczę, jakby w ogóle nie istniała.
Uśmiechnęłam się nikle i wraz z moim czarnowłosym, demonicznym towarzyszem wyszłam na zewnątrz. Chłopak przejął moją walizkę bez słowa, udając dżentelmena, którym w sporadycznych chwilach zdarzało mu się być. Najwyraźniej zauważył chwilę temu grymas bólu, który wykrzywił moją twarz, gdy podciągnęłam walizkę do góry, próbując zejść po schodkach. Gwałtowne ruchy wciąż nie były dla mnie wskazane.
Ostatni raz spojrzałam przez ramię na mój własny dom.
Żegnajcie wspomnienia, żegnaj dzieciństwo, żegnaj mamo. Prawdopodobnie to ostatni raz, kiedy się widzimy.
Nie oglądając się za siebie, ruszyłam do przodu. Aby zająć czymś swoje chaotyczne myśli, postanowiłam rozpocząć niezobowiązującą rozmowę z Nathielem.
– Pozwolisz mi przenocować u was jeszcze kilka dni? – spytałam. – Odwdzięczę się wam jakoś.
Czarnowłosy prychnął z oburzeniem.
– Głupia jesteś? Możesz mieszkać tutaj ile chcesz – odpowiedział. – Na górze jest jeszcze jeden wolny pokój. No, chyba że wolisz mieszkać razem ze mną w moim. – Spojrzał na mnie i puścił mi uwodzicielskie oczko. – Łóżka starczy dla nas dwoje, maleńka. – Zachichotał.
Uśmiechnęłam się pobłażliwie pod nosem.
– Nie wytrzymalibyśmy ze sobą dłużej niż godzinę w jednym pomieszczeniu, więc podziękuję. – Spojrzałam przed siebie. – Chciałabym to najpierw przedyskutować z Sorathielem i Hugh – zmieniłam temat.
– Oni już się zgodzili – odpowiedział Nathiel, wzruszając ramionami.
Ta rozmowa nie miała sensu, przecież i tak będę musiała z nimi porozmawiać. Nie do końca ufałam słowom Nathiela, który chciałby mieć w domu kolejną ofiarę swoich uwodzicielskich poczynań. Poza tym... nie chciałam uczynić z ich mieszkania domu dziecka. Nathiel i Sorathiel żyli w organizacji od małego, byli więc dla Hugh jak rodzina, ja byłam tylko przybłędą, która na nic się nie przydawała.
– Laura – głos Nathiela wybudził mnie z trybu sierocych rozmyślań. – Jutro urządzam imprezę urodzinową i... – przerwał, spoglądając na mnie badawczo – nie chciałabyś się na niej pojawić?
Westchnęłam cicho i odpowiedziałam:
– Nathiel, uważam, że wciąż nie jestem na siłach do zabawy.
– Jak sobie chcesz.
Na widok obrażonej miny Auvreya, mało nie wybuchłam śmiechem. Chwilami naprawdę przypominał mi dziecko. Brakowało tylko cienkiego, chłopięcego głosiku, mówiącego: ”Nie lubię cię, jesteś głupia!” i ostentacyjnego założenia rąk na piersi. Aż tak zależało mu na mojej obecności? Przecież nie byłam dla niego nikim ważnym. To tylko ja, blada dupa albinosa, która pojawiła się w jego życiu całkiem przypadkowo, nie zostawiając po sobie żadnego dobrego śladu. Czy to możliwe, że się do mnie przywiązał? Może traktował mnie zupełnie inaczej niż ja jego? Może widział we mnie kogoś więcej niż tylko chłodną istotę o wysokim poziome ironiczności? Oby ta znajomość nie przekroczyła przyjaznych progów, w jakich udało nam się zatrzymać na dłuższą chwilę. Nie chciałabym pewnego dnia usłyszeć, że czuje do mnie coś więcej, niż powinien czuć.
Spojrzałam na Nathiela i jego obrażone usta ułożone w kaczy dziób. Szturchnęłam go w ramię, na co zareagował wyłącznie ściągnięciem brwi.
– Nie obrażaj się – powiedziałam, uśmiechając się rozbawiona – przecież mimo wszystko cię lubię.
Zielonooki spojrzał na mnie jak oczarowany, uchylając lekko usta w zdziwieniu. I to był moment, w którym pierwszy raz od naprawdę długiego czasu pozwoliłam sobie na radosny śmiech.

8 komentarzy:

  1. Cześć, Naffciu :) Ach, dzięki Tobie na chwilę oderwę się od zajęć narzuconych mi dzisiaj przez moją kochaną mamusię. Właściwie połowa z nich już za mną, pozostało sprzątanie i gotowanie obiadu. Teraz jednak biorę się za rozdział.
    A później wrócę do pracy.

    "Tak, polegałam tylko i wyłącznie na Nathielu. Chwilami czułam się, jakbym go świadomie wykorzystywała. On dawał mi całe swoje serce, bronił mnie i wspierał, motywował i nakazywał się nie poddawać, a ja przekazywałam mu tylko chłód i obojętność. Dlaczego mimo tego, wciąż przy mnie tkwił?" - Ja chyba wiem dlaczego. Bo on cię lubi. Albo i nawet rzeknę, że jest w tobie zadurzony. I będzie przy tobie dopóty, dopóki nie stwierdzi, że zawadza/przeszkadza. Jesteś osobą, dla której chce się poświęcać. Jest kimś niezwykłym, bo w jego mniemaniu ty jesteś niezwykła.
    Love?
    "Nie, ten związek nawet nie miałby prawa bytu." - ale skoro przeciwieństwa się przyciągają, to skąd ta pewność? ;P Lauriel dla mnie nie kończy się na ripostowaniu, musi być między nimi jeszcze więcej chemii.
    "Wzięłam głęboki dech, policzyłam do dziesięciu, chwyciłam go pod ramię i wbrew krzykom umysłu, weszłam do środka. Mój towarzysz wyglądał na zdziwionego. Widocznie nie sądził, że taki tchórz jak ja, będzie w stanie bez zastanowienia wejść prosto w paszczę potwora." - nie, raczej nie sądził, że chwycisz go pod ramię, twój dotyk chyba wciąż pozostaje dla niego czymś w rodzaju sacrum.
    Ooo, Nathiel się focha, jak uroczo... *.* I dziecinnie. Ale to Nathiel, ironiczny nastolatek o duszy dziecka <3
    Ooo, Laura wyznała (po raz drugi bodajże), że lubi Nathiela. Słodko ^^

    Ale mam jedno "ale".
    Czuję, jakby to było nagle przerwane. Brakuje mi jakiegoś gestu, jeszcze kilku zdań czy jakiegoś opisu, który dopełnił by całości.
    To tylko moje, cleowe odczucie.

    Poza tym rozdział, jak każdy zresztą, mi się podoba :) Fochnięty Nathielem zawsze poprawi mi humor :D
    Życzę dużo weny do pisania kolejnych rozdziałów ;)

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. dzisiaj się czuje jakbym się przeniosła w czasie XD może to dlatego , że czytałam kolejne rozdziały XD Laura jest bardzo dzielna- Weź jej coś powiedz Nathiel.
    Fochnięty Nathiela <3 <3 <3 nie mogę się doczekać zdarzenia ze śmietaną :D :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam łzy w oczach, a mimo to się szczerzę... Jak ty to robisz?
    Rozdział cudowny :D
    Nie odbieraj mi N+L!!! Oni mają być razem! Lathiel <3<3<3
    Czekam na nn :P

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja już wymyśliłam parring dla głównych bohaterów... Dlaczego tworzona jest nowa nazwa?
      Buuuu! :(

      Usuń
    2. Och, bo tak mi się napisało :D Zmęczenie i tygodniowe niedosypianie daje o sobie znać ;) Przepraszam :*
      Ale nie zmieniam zdania: Nathiel ma być z Laurą i już <3<3<3

      Usuń
    3. Oczywistym jest, że prędzej czy później będą razem ;)

      Usuń
  4. Zakochałam się w twoim opowiadaniu, jest boskie. Chociaż śmierć matki Laury i jej rozpacz trochę mnie przygnębiły, ale przynajmniej Nathiel jest przy niej. Mam nadzieję, że wkońcu będą razem. Czekam na ciąg dalszy. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba, że mój niecny uczynek w postaci polania domestosem demona, dotarł aż do samej Reverentii.- Tak, Laura stanie przed sądem najwyższym za użycie domestosa przeciw demonom.

    "- O czym myślisz? - spytał Nathiel, wkładając w tym samym momencie ręce do kieszeni.
    - O tym, że nie wyobrażam sobie momentu, gdy założę rodzinę - odpowiedziałam w zamyśleniu.
    Dopiero po owych słowach zrozumiałam, że nie chciałam tego oznajmić.
    - Tak? Ja to widzę oczami wyobraźni - powiedział w zamyśleniu zielonooki, kierując spojrzenie ku niebu. - Laura w fartuszku, stojąca przy garach i wołająca swoje rozbrykane, czarnowłose dzieci na obiad. Oczywiście ma też przystojnego, zielonookiego męża - zakończył, szerząc się.
    Zmarszczyłam czoło.
    - Dlaczego mam wrażenie, że mówisz o sobie? - zapytałam, unosząc brew do góry.
    - Serio? - dodał, udając zdziwienie. - Owszem, jestem przystojny, ale żebyś od razu chciała ze mnie robić swojego męża - mówiąc to, uśmiechnął się do mnie wrednie.
    - Ty moim mężem? - spytałam. - Ta rodzina by zginęła."
    Nie! Nie! Rozpływam się! Ahhh! TAk słodko! <3 <3 <3

    " - Hej, to tylko zaschła plama krwi. Myśl o niej jak o... - zastanowił się przez moment.
    Wiedziałam, że nie wymyśli nic twórczego.
    - Jak o plamie po keczupie, dżemie, cokolwiek - zakończył."
    Kochane! Przypominają mi się czasy, kiedy jako dziecko grałam z kuzynami w gry, gdzie było dużo krwi, a siostra przyglądała się i pytała, co to to czerwone, na co ja: "sok pomidorowy". Dzieciństwo. :3
    I tutaj rozkręciłąm sięna tyle, żeby iść po paluszki z sezamem. Omnomnomnom.

    "Następne zdjęcie przedstawiało małą, około roczną Laurę, upaćkaną tortem. Miałam na nim istnie szatańską minę, która mówiła: "zepsułam czyjąś pracę, czuję się tak cudownie". "
    OHOHOHOHOH! *_________*

    Świetny rozdział, wielbię!

    OdpowiedzUsuń