POPRAWIONE [21.10.2018]
***
Kubek z gorącą herbatą ogrzewał
moje dłonie, nie pozwalając im na całkowitą utratę ciepła. Był duży, a na
przedzie miał narysowanego obrażonego kota, pod którym widniał napis: „Nie
podchodź, bo drapię”. Idealnie wpasowywał się w mój dzisiejszy nastrój, choć to
nie ja byłam jego właścicielką. To kubek Calanthe. Jak co dzień stałam u niej w
kuchni i przyglądałam się z okna szumiącym brzozom okrytymi ciemnym płaszczem
nocy.
Dwa dni temu byłam świadkiem utraty
przytomności mojej matki. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, dlatego
zaskoczyła mnie tym nagłym upadkiem. Przez kilka godzin, do samej północy,
trzymała się jej wysoka gorączka. Nie otwierała oczu, a mrużyła je zupełnie
tak, jakby coś ją bolało. Odważyłam się sięgnąć do tajemniczej szuflady, gdzie
kryły się łagodzące leki. Były tam tylko cztery strzykawki, co oznaczało, że
zapas drugoplanowych odtrutek się kończył. To mogły być ostatnie dni jej życia,
a ja nie mogłam z tym kompletnie niczego zrobić. Nawet błaganie Blaziera niewiele
pomogło – twardo trzymał się swojego postanowienia, nie chcąc wystawiać nosa
poza cień Sorathiela. Czy był jakiś ratunek dla Calanthe? Nie znałam nikogo,
kto dobrowolnie krążyłby pomiędzy Reverentią a światem ludzi. To przecież
czyste szaleństwo, zważając na restrykcyjne zasady, jakie wprowadził
departament.
Potrząsnęłam głową z
niedowierzaniem. Nie mogłam się sobie nadziwić. Przecież jeszcze niedawno nie
byłam w stanie przebaczyć Calanthe tego, że mnie zostawiła, a teraz? Teraz szukałam
sposobu, aby ją uratować. Wciąż nie mogłam przyzwyczaić się do myśli, że była
moją matką, bo w żaden sposób na nią nie pasowała. Jej zachowanie było raczej
bliskie surowej nauczycielce pilnującej swoich podopiecznych, to jednak miało
własne uzasadnienie. Nigdy nie zajmowała się żadnym dzieckiem, dlatego też nie
miała pojęcia, jak się zachować wobec własnej córki.
Spojrzałam bezradnie na
Nathiela, który stał milcząco obok mnie i spoglądał na ponury krajobraz za
oknem. Po ostatnim wyznaniu stał się nieco bardziej spokojny. Nie próbował już
zaczarować mnie oczami, nie wpatrywał się we mnie nienagannie często, nie
czynił żadnych aluzji w stosunku co do mnie i co najważniejsze: nie próbował
mnie pocałować. Miałam wrażenie, że celowo dał mi czas na przemyślenia. Wiedziałam,
że prędzej czy później to czekanie mu się znudzi i zaprotestuje przeciwko
bezczynności, robiąc coś głupiego. Bałam się tego, to dlatego starałam się
przebywać z nim sam na sam jak najrzadziej.
– Martwisz się o nią, co? –
spytał Nathiel, posyłając mi znaczący uśmiech.
Kiwnęłam głową, mocniej
ściskając w dłoniach kubek. Nie chciałam się przyznawać do tego, że myślałam
teraz o nim. Nie musiał o tym wiedzieć.
– Chciałabym jej pomóc, ale nie
wiem jak – odpowiedziałam szeptem, bojąc się, że Calanthe mogłaby mnie
usłyszeć. Za nic w świecie nie przyznałabym się, że zaczynało mi na niej
zależeć.
Nasze oczy znów powędrowały za
okno, gdzie brzozy szaleńczo falowały na wietrze. Ten widok miał w sobie coś
nostalgicznego. Wpasowywał się w ponury nastrój dzisiejszego dnia. Choć było
lato, dojmujący chłód mroził moje serce niepokojem.
– Mam pomysł – usłyszałam nagle
zbawienne, choć wątpliwe dla mnie słowa.
Spojrzałam niepewnie na
Nathiela. Bałam się jego pomysłów, bo te zawsze niosły ze sobą coś szalonego.
Dowodem na to była nasza ostatnia misja, która zakończyła się wjazdem różowym,
dziecięcym rowerem do jeziora.
– Jutro w Reverentii odbędzie
się bal. Nie wiem, co oni tam świętują, ale wiem, że to wygląda zupełnie
inaczej niż w świecie ludzi – stwierdził, uderzając niecierpliwie palcami o
blat kuchenny. – Może moglibyśmy…
– Nie mów mi, że myślisz o... –
zaczęłam przestraszona. Nim jednak dokończyłam, w zdanie wtrącił się Auvrey:
– Tak. O podróży do Reverentii.
Tylko my i nikt więcej. W końcu nie możemy rzucać się w oczy.
Miałam wrażenie, że grunt osuwa
mi się spod nóg.
Ja, Nathiel i niebezpieczny świat
demonów? To nie plac zabaw, na którym można było sobie nabić wyłącznie guza. To
Reverentia, gdzie mieszkał mój ojciec będący szefem Departamentu Kontroli
Demonów. Zabije mnie bez wahania, jeśli dowie się, że tam jestem, a wtedy
Calanthe na pewno mi nie pomoże, w końcu będzie tutaj. Myśl, że moglibyśmy tam
pójść, przyprawiała mnie o zawroty głowy.
– Nathiel – zaczęłam bezradnie,
próbując podjąć się próby wyperswadowania mu tego pomysłu.
– Chcesz, żeby umarła? –
spytał, unosząc brew. – Tylko w Reverentii rośnie to całe ziółko, które
potrzebne jest do sporządzenia odtrutki.
Doskonale wiedział, że tego nie
chciałam, ale czy byłam gotowa na tak duże poświęcenie, chwytając się
najbardziej przerażającej i niebezpiecznej opcji, jakiej tylko mogłam? Czy
naprawdę nie istniało inne rozwiązanie?
– To ryzykowne – zaczęłam
zaniepokojona, odrywając się od blatu. Zaczęłam krążyć po całej kuchni,
chaotycznie rozważając wszystkie za i przeciw. – Nathiel, przecież ty jesteś
demonem, a ja półdemonem. Gdy nas odkryją, najpierw zniszczą mnie, a potem
ciebie – powiedziałam zrezygnowana, spoglądając prosto w jego twarz.
– Nie dowiedzą się o nas –
odpowiedział beztrosko, wzruszając ramionami. Zachowywał się, jakby to miała
być prosta misja. – Na tym ich dziwnym balu wszyscy noszą maski. Założymy je i
nikt nas nie pozna.
Dopiero teraz zauważyłam, że on
także miał w tym własny cel. To oczywiste, w końcu nie był osobą, która
poświęcałaby się dla kogoś takiego jak Calanthe. Zależało mu na czymś zupełnie
innym i miało to niemały związek z balem, o którym wspominał.
– Dlaczego tak ci na tym
zależy? – spytałam podejrzliwie, zakładając ręce na piersi.
Chłopak skrzywił się wyraźnie,
nie wiedziałam tylko, czy dlatego, że odkryłam jego ukryte zamiary, czy
dlatego, że miało to związek z czymś, co wzbudzało w nim niechęć.
– Mój ojciec tam będzie –
wyrzucił z siebie. Cieszyłam się, że nie widział w tym momencie mojej miny, był
bowiem skupiony na jakimś odległym punkcie kuchni. – Z tego, co mówi Blazier,
jest głównym organizatorem tego dziwnego przyjęcia.
Spojrzałam w sufit,
powstrzymując się od uniesienia ramion w górę. Mogłam się tego spodziewać.
Przecież przysiągł sobie, że za wszelką cenę zemści się na ojcu, który zabił
całą jego rodzinę. Nawet jeżeli ja nie pójdę do Reverentii, on z pewnością nie
przegapi takiej okazji.
– I co mu powiesz, gdy go zobaczysz?
– spytałam z kpiącym uśmiechem. Od zawsze wiedziałam, że Nathiel miał wybujałą
wyobraźnię, teraz przechodził jednak samego siebie. Już sama podróż do
Reverentii byłaby czystym szaleństwem, a co dopiero zjawienie się na balu,
gdzie prawdopodobnie miała się znaleźć cała śmietanka towarzyska
najpotężniejszych demonów. Przecież jeżeli rzuciłby się na swojego ojca, nie
zdążyłby go nawet tknąć trzonkiem swojego noża. To samobójcza misja.
– A czy muszę mu coś mówić?
Wystarczy, że go zabiję – odpowiedział beztrosko.
Przewróciłam oczami.
Dlaczego Sorathiel postanowił
zapoznać Nathiela z Blazierem? Gdyby nie ta niebezpieczna znajomość, z
pewnością nie przyszłaby mu do głowy tak absurdalna myśl. Zastanawiało mnie, dlaczego
Blazier w ogóle opowiedział mu o tym balu? I dlaczego powiedział mu również o
jego ojcu? Miał w tym jakiś ukryty cel? Poza tym skąd mógł o tym wiedzieć,
skoro zapierał się, że od lat siedział w świecie ludzi, ukrywając się przed
departamentem?
– Słuchaj – zaczął jeszcze raz
Nathiel. Zdziwiłam się, gdy do mnie podszedł i położył dłonie na moich
ramionach. – Pójdziemy na tę ich beztroską imprezę, zabiję swojego ojczulka, a
ty zerwiesz tego krzaka dla swojej matki i niezauważeni znikniemy stamtąd raz
na zawsze.
– Myślisz, że to będzie takie
proste? – spytałam oburzona, niedowierzając jego głupocie.
Nie doczekałam się odpowiedzi.
Nim Nathiel zdołał otworzyć usta, obok jego głowy przeleciał nóż. Gdyby w porę
się nie odsunął, mógłby skończyć z odciętym uchem, zamiast tego mordercza broń
uderzyła jednak niezgrabnie w ścianę i wpadła prosto do zlewu pełnego wody.
Moje serce na chwilę stanęło w
miejscu.
– Nawet nie próbujcie iść do
Reverentii – usłyszeliśmy kobiecy, ochrypły głos.
– Spokojna głowa, staruszko
Calanthe, możesz mi zaufać – zaśmiał się Nathiel.
W przeciwieństwie do mojej
matki traktował podróż do krainy demonów jak błahostkę. Czy on naprawdę nie
zdawał sobie sprawy z tego, co mogło go spotkać w Reverentii? Przecież tam będzie
cała horda demonów, które używają magii i nie znają takiego uczucia jak litość!
Zginiemy w ułamku sekundy!
Kolejny nóż przeleciał niespodziewanie
obok jego głowy, przejeżdżając po czubku kruczoczarnych włosów. Tym razem wyglądał
na zdziwionego.
– Powiedziałem coś złego? –
spytał oburzony, gładząc odcięte kosmyki.
– Nie możecie tam iść –
powiedziała groźnie Calanthe. Brzmienie jej głosu sprawiło, że przeszyły mnie
dreszcze strachu. Zwróciłam się w jej stronę i kiwnęłam głową jak grzeczna, posłuszna
córeczka. Nie chciałam z nią dyskutować, bo wiedziałam, że nie zakończy się to
dobrze. Podczas krótkiej znajomości z moją matką zdążyłam zauważyć, że jeżeli
miała ona swoje racje, lepiej było nie podejmować dyskusji prowadzących do
stawania w opozycji do jej zdania. To nigdy nie kończyło się dobrze, o czym
przekonał się już Auvrey.
– Dobra – zaczął zadziornie
Nathiel. Zamaszystym ruchem założył ręce na biodra. Powagę jak zawsze próbował
obrócić w żart. – Jak pokażesz mi te nagie fotki Aidena z twojego albumu, to
tam nie pójdziemy.
Zamrugałam oczyma, nie wiedząc,
o co może mu chodzić. Calanthe tymczasem posłała w jego stronę bezczelny
uśmieszek, za którym mogło się kryć tak naprawdę wszystko.
– Cieszę się, że to nie płeć
żeńska cię kręci. Laura będzie bezpieczna – mruknęła, oddalając się z powrotem
do salonu.
– Ej! – wykrzyknął oburzony chłopak.
– Przecież ją kocham! – dodał udawanym, dramatycznym tonem głosu, przykładając
dłoń do serca. – Zobaczysz, kiedyś się jej oświadczę, weźmiemy ślub i spłodzimy
takie małe, czarnowłose Nathiele juniory!
– Zacznijmy od tego, że nikt
nie wpuści cię do kościoła – zawołała z oddali Calanthe.
– Taka jesteś mądra, stara babo
z milionem zmarszczek?!
Westchnęłam
ciężko i pokręciłam głową z niedowierzaniem. Kolejny dzień przepełniony po
brzegi kłótniami mojego demonicznego towarzysza i własnej matki. Chociażbym tego
bardzo chciała, nie byłam w stanie ich powstrzymać. Mogli się ze sobą sprzeczać
godzinami. Na szczęście potrafiłam się w takich chwilach wyłączać. Mój umysł wyciszał
wtedy wszystkie rozmowy z zewnątrz za pomocą magicznego przycisku z
rysunkiem skreślonego głośniczka.
Podróż do Reverentii.
Ryzykowna, choć kusząca pod względem korzyści propozycja podróży. Argumenty za?
Dzięki niej zdobędę roślinę dla Calanthe, a więc ocalę ją od śmierci i będę się
cieszyć jej obecnością jeszcze przez długi czas. Oprócz tego zaspokoję swoją
własną silną ciekawość i poznam zupełnie obcy świat, z którym poniekąd wiązało
się moje istnienie. Argumenty przeciw? Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że
zginiemy, przypadkiem możemy się przecież natknąć na departament. Czyżby to były wszystkie argumenty przeciw tej
przygodzie?
– Nathiel – powiedziałam
niespodziewanie, zwracając się do niego akurat w momencie, kiedy zakończył
długą kłótnię z Calanthe. – Zgadzam się. – Wypowiedziałam to szybko, bo bałam
się, że mogę stchórzyć i zmienić zdanie.
– Na ślub ze mną? – spytał
zdziwiony Auvrey.
Zdołałam tylko otworzyć usta.
Nie było mi dane wymówić nawet pierwszej litery zdania, które chciałam z siebie
wyrzucić. Czarnowłosy z wielkim rozmachem chwycił mnie na ręce i zakręcił mną
wokół własnej osi. Z trudem powstrzymałam się od okrzyku przerażenia. Czułam
się jak na karuzeli, a musiałam przyznać, że ich nie znosiłam.
– Zgodziłaś się! – wykrzyknął radośnie
zielonooki.
Jego mina świadczyła o tym, że
za chwilę wybuchnie śmiechem. Miał świadomość tego, że moja zgoda nie oznaczała
pozwolenie na ślub. Tylko idiota by tak pomyślał. Zaraz, Nathiel przecież był
idiotą.
– A teraz pocałuj pana młodego –
powiedział, zamykając oczy i układając usta w ptasi dziób. Chyba tylko wariatka
chciałaby go w tym momencie pocałować.
Przyłożyłam dłoń do jego twarzy
i oddaliłam ją od siebie na bezpieczną odległość. Zielonooki tylko się zaśmiał.
Już po chwili byłam wolna i dotykałam stopami podłoża. Zdecydowanie wolałam
twardo stąpać po ziemi, niż fruwać w ramionach Nathiela.
– Nie boisz się? – spytał mnie
szeptem, pochylając się ku mnie już z odrobinę poważniejszą miną. Najwyraźniej domyślił
się, z czym wiązała się moja zgoda.
– Boję się. Boję się jak
cholera, ale chcę to zrobić – odpowiedziałam równie cicho, patrząc mu prosto w
oczy. Moje zaskakujące wtrącenie słowa „cholera” najwyraźniej musiało go
zdziwić, szybko jednak przykrył to delikatnym uśmiechem.
– Obiecasz mi jedną rzecz?
Spojrzałam na niego pytająco.
– Jeżeli coś się będzie działo,
zostawisz mnie i uciekniesz.
Dlaczego mnie to zaskoczyło?
Doskonale wiedziałam, że Nathielowi na mnie zależało. Poza tym widział, że
wciąż nie radziłam sobie z zabijaniem demonów. W walce będę dla niego tylko
ciężarem, który będzie chciał za wszelką cenę ochronić.
Westchnęłam ciężko i pokiwałam
głową.
– Świetnie – odpowiedział,
prostując się. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech wyrażający triumf. – W
takim razie jesteśmy umówieni na jutrzejszą, wieczorną randkę z demonami –
mówiąc to, puścił do mnie uwodzicielskie oczko.
***
Długie, czarne falbany lśniły
pod rozkloszowaną suknią przypominającą kreację na marsz żałobny. Gdy ujrzałam
swoje odbicie w lustrze, miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Dlaczego jedynymi
akceptowanymi przez demony barwami były te, które uznawano za chłodne? Nie miałam
nic przeciwko czerni, ale jeżeli chodziło o długie balowe suknie, nie
wyobrażałam ich sobie właśnie w takim odcieniu. Bal to w naszym świecie karnawał
kolorów i różnorodności, najwyraźniej Reverentia bardzo się pod tym względem
różniła. Przed oczami widziałam zgrabne, wysokie demonice pokroju Gabrielle spowite
w ciemne, żałobne kolory. Ich błyszczące w ciemnościach szmaragdowe oczy ukryte
pod jedwabnymi maskami. Unoszącą się w powietrzu mroczną atmosferę przepełnioną
nienawiścią do wszystkiego, co chodziło po naszym świecie. Gdy o tym myślałam,
moje ramiona atakowała gęsia skórka. Naprawdę bałam się tej misji.
– Wiesz co, Laura? – usłyszałam
surowy głos znawczyni mody. – Ta akurat do ciebie nie pasuje. Zbyt wyzywająca.
Przewróciłam oczami,
przeklinając w duchu moment, w którym poprosiłam moją przyjaciółkę o pomoc. Inaczej
traktowałyśmy sprawy związane z szeroko pojętą modą. Ona godzinami mogła
siedzieć w sklepach z ciuchami lub spędzać czas przed lustrem, strojąc się w
najróżniejsze kreacje, ja wybierałam zawsze najprostsze rozwiązania – coś wygodnego
i nierzucającego się w oczy. W tym momencie przymierzałam już dziesiątą
sukienkę, z których sama ubrałabym się w jakieś osiem. Amy jednak żadna do mnie
nie pasowała. Szukała czegoś idealnego.
Spojrzałam na nią bezradnie. Właśnie
przekopywała stos sukienek leżących na łóżku w pokoju Sorathiela. Nathiel przytargał
je ze sobą w wielkim, ciężkim worze, do czego został zmuszony siłą. Suknie
należały do przeróżnych osób. Do Amy, jej mamy, cioci i do tych, o których
istnieniu nie miałam nawet pojęcia. Upór i zaangażowanie mojej przyjaciółki
przy wyborze stroju balowego przerażały mnie w najwyższym stopniu. Chciałam
uciec, choć nie wiedziałam jak.
– O! Ta może być fajna! Przymierz
ją! – wykrzyknęła uradowana, podając mi kolejną czarną suknię, sięgającą swoim
długim ogonem samej ziemi.
Westchnęłam ciężko i zaczęłam
jedenastą z rzędu przebierankę.
Musiałam poświęcić swoją
godność i okłamać ją, że „gotycki bal” to część mojej i Nathiela randki. Gdy o
niej usłyszała, zaczęła latać po całym domu jak w skowronkach, powtarzając: „wiedziałam,
że ten dzień nadejdzie!”. Nie chciałam jej odwodzić od tej myśli. Poprosiłam ją
tylko o to, aby nie wdrażała się w szczegóły, gdy będzie o tym rozmawiała z
Sorathielem, w końcu nie był głupi. Szybko by się domyślił, że coś knujemy.
W końcu naciągnęłam na siebie
mroczną kreację i spojrzałam w lustro. Potrzebowałam czegoś nierzucającego się
w oczy – brokat i świecący dekolt dyskwalifikowały ją w modowych przedbiegach.
– Nie, to znowu nie to –
mruknęła niepocieszona Amy, marszcząc czoło. Przynajmniej w tej kwestii się
zgadzałyśmy.
Do moich rąk trafiła następna
sukienka. Przysięgam, jeszcze moment i wyskoczę stąd przez okno, bo dłużej tego
nie zniosę.
Nim zaczęłam się przebierać,
rozległo się ciche pukanie.
– Wejdź – usłyszałam dźwięczny
głos Amy.
Zrezygnowana, trzymając w ręku
następną kreację, usiadłam na łóżku. Do pokoju wszedł Sorathiel z kubkiem
gorącej herbaty w ręku i lekturą pod pachą. Na jego nosie spoczywały okulary z
bordową obwódką.
– Nigdy nie sądziłem, że będę
musiał pukać do własnego pokoju – powiedział blondyn, uśmiechając się znacząco
w naszą stronę. To Amy uparła się, aby przebieranki odbywały się w jego
świątyni. Może to dlatego, że sama czuła się tutaj dobrze.
– Nie narzekaj, Sor! – zaśmiała
się moja przyjaciółka, rzucając go poduszką. Z iście stoickim spokojem odsunął
się na bok, dzięki czemu ta ominęła jego twarz i wylądowała na podłodze.
Potrząsając głową perfekcyjna pani domu chwyciła ją w swoje ręce i odłożyła na
miejsce, delikatnie uklepując. Amy
przyglądająca się temu z boku przewróciła z rozbawieniem oczami. Sorathiel bez
słowa podszedł do szafki, która wisiała nad jego biurkiem, i wyjął z niej kolejną
książkę. Starą odłożył na swoje miejsce.
– Szykujecie się na jakiś
pogrzeb? – spytał, przerywając milczenie.
Uśmiechnęłam się krzywo na
boku.
– Można tak powiedzieć –
stwierdziłam, mając na myśli moją rychłą śmierć w Królestwie Nocy. Cóż, przynajmniej
będę gustownie ubrana. W sam raz do trumny.
– Laura wybiera się na gotycki
bal – powiedziała Amy głosem dumnej matki. – Poprosiła mnie o pomoc przy wyborze
sukni.
Oczywiście nie powiedziała mu o
tym, że wybieram się tam z Nathielem. Wmówiłam jej, że nasza randka to jeszcze
nic pewnego, dlatego powinna zostać owiana tajemnicą – za milczeniem przemówiło
to, że była na razie jedyną osobą, która wiedziała o naszym „potajemnym romansie”.
Mogła czuć się jak strażniczka moich sekretów. Dzięki temu Sorathiel niczego
nie podejrzewał, choć musiałam przyznać, że wyglądał na nieco zdziwionego moją
nagłą potrzebą zabawy.
– W takim razie nie przeszkadzam
– odpowiedział, wpatrując się we mnie badawczym wzrokiem. Starałam się nie
odwracać od niego oczu. Wiedziałam, że gdy to zrobię, dam mu powód do
podejrzeń. Musiałam walczyć z własną osobą, aby nie ulec spojrzeniu brązowych,
mądrych oczu, potrafiących czytać w myślach. Niech sądzi, że to tylko głupi
bal.
Chłopak wreszcie odpuścił i
skierował swoje kroki ku wyjściu.
– Powodzenia – rzucił tylko i
wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Z jednej strony cieszyłam się,
że nas opuścił, z drugiej strony tego żałowałam, ponieważ znów musiałam oddać
się morderczym dłoniom modowej fascynatki.
Widząc na sobie znaczące i
wyczekujące spojrzenie przyjaciółki, przeniosłam się do pionu i zaczęłam
siłować z następną suknią. Miałam z nią mały problem, gdyż ciągnął się za nią
prześwitujący czernią ogon – zaplątałam się w jego jedwabnym materiale. W końcu
jednak kreacja wylądowała na moim wychudzonym i bladym ciele.
Z cichym westchnięciem
spojrzałam w lustro.
Cóż, wyglądałam całkiem dobrze.
Tak mi się przynajmniej wydawało.
– Laura! – wykrzyknęła Amy,
która stanęła tuż za moimi plecami. Jej oczy błyszczały niewymuszoną radością. –
Wyglądasz świetnie! – zaczęła piszczeć, podskakując do góry jak mała, ucieszona
dziewczynka. – To jest właśnie ta sukienka!
Spojrzałam w swoje odbicie. Nie
lubiłam go. Moja twarz nigdy mi się nie podobała, podobnie jak reszta ciała. Ta
suknia jednak coś we mnie zmieniała. Nie pokazywała tego, że byłam przerażająco
chuda. Wyglądałam w niej naprawdę dobrze.
Gdy ja oglądałam siebie z
każdej strony, pragnąc upewnić się, że to już koniec morderczych przebieranek,
za ścianą rozległo się głośne pukanie.
– Już coś wybrałyście? – usłyszałyśmy
znudzony głos Nathiela, który najwyraźniej podsłuchiwał nas ze swojego pokoju.
Chciałam odpowiedzieć „nie”,
aby tu nie przychodził, uprzedziła mnie jednak Amy, która z pełnym entuzjazmem
wykrzyknęła:
– Nathiel! Chodź ją zobaczyć!
Wygląda pięknie!
Westchnęłam ciężko, zakrywając
dłońmi twarz.
Czy musiała mnie stawiać w tak
żenującej sytuacji?
Nim się obejrzałam, do pokoju
bez pukania i z wielkim rozmachem wparował Nathiel. Wiedziałam, że chce coś
powiedzieć, ale zastygł w bezruchu z otwartymi ustami. Wpatrywał się we mnie
przez długi czas rozszerzonymi w zdziwieniu oczami. Czyżby był pod wrażeniem?
– Oniemiałeś! – wykrzyknęła
Amy, śmiejąc się radośnie.
– Nie – odpowiedział zdezorientowany
Auvrey. – Przestraszyłem się – dodał szybko, zanosząc się morderczym śmiechem.
Co jak co, ale nawet po
miłosnym wyznaniu Nathiel nie wyzbył się swojej zwyczajowej ironii. Co prawda
była ona teraz mocno ograniczona i sporadyczna, ale nie wypleniona jak chwast
od podstaw. Musiałam przyznać, że wcale mnie to nie smuciło, bo nawet jeżeli
rzeczywiście się we mnie zakochał, wciąż był po prostu sobą.
– Żartowałem – przyznał chwilę
później, mierząc mnie od góry do dołu. – Wyglądasz całkiem nieźle.
– Nie wiesz jak postępować z
kobietami! – wykrzyknęła oburzona Amy, rzucając poduszką prosto w twarz
Auvreya, który nawet się tym nie przejął. Dalej stał w tej samej pozycji, jakby
nic się nie stało.
Doskonale wiedziałam, że
Nathiel nie powie tego, co naprawdę sądzi przy Amy. Słusznie podejrzewał, że
zacznie się niepotrzebnie emocjonować i nie da nam spokoju przez następne kilka
godzin. Wolał odpowiedzieć w bardziej neutralny sposób, choć jego oczy
wskazywały na coś zgoła innego – widziałam w nich prawdziwy, diabelski błysk.
Jego bezczelny uśmiech przywodził mi na myśl tylko jeden tekst, którym chętnie
obdarzyłby moją przyjaciółkę: „Gdyby cię tu nie było, z pewnością bym się na
nią rzucił”. Na myśl o tym, przeszyły mnie dreszcze.
Amy spoglądała to na mnie, to
na niego, aż w końcu po długiej chwili milczenia uznała, że zostawi nas w
pokoju samych. Uśmiechnęła się w moją stronę tajemniczo, puściła mi niezbyt
dyskretnie oczko i donośnym, mało wiarygodnym głosem powiedziała:
– Pójdę sprawdzić, co robi
Sorath.
Nathiel spojrzał na nią
znacząco, uśmiechając się w istnie diabelski sposób. Wyczuwałam zbliżającą się
zemstę słowną.
– A więc tym razem swoją miłość
przerzucacie na kuchnię? – spytał sarkastycznie. – Do tej pory chichoty
słyszałem tylko z pokoju Soratha – dodał, potrząsając z udawanym
niedowierzaniem głową. – Rozumiem, że perspektywa blatów kuchennych i stołu
bardziej was jara – zaśmiał się morderczo.
Moja przyjaciółka zarumieniła
się niczym dorodny burak. Widziałam jej rozbiegane po pokoju oczy, które
patrzyły wszędzie, tylko nie na Nathiela. Wciąż nie mogłam sobie wyobrazić Amy
i Sorathiela w typowo romantycznej scenie. Nigdy nie widziałam jak się
całowali, a co dopiero oddawali namiętności. Dziękowałam wszystkim siłom
niebieskim za to, że nie miałam tak wybujałej wyobraźni jak Nathiel.
Zażenowana Amy wyminęła mojego
zielonookiego towarzysza w drzwiach. Jej gwałtownym, przyspieszonym krokom
towarzyszyły ciche i niezrozumiałe pomruki.
Gdy drzwi nareszcie się
zamknęły, niezręczna cisza zapanowała nad pokojem Sorathiela. Byłam tu sam na
sam z Nathielem, czyli w sytuacji, od której wzbraniałam się od kilku dni.
Nawet nie wiedziałam, co powiedzieć.
Spojrzałam na Auvreya, który
uśmiechał się w moją stronę, mierzwiąc swoje i tak już dostatecznie roztrzepane
włosy.
– Tak naprawdę to wyglądasz
pięknie – powiedział szczerze. – Brałbym cię, maleńka – dodał, puszczając mi uwodzicielskie
oczko.
Westchnęłam ciężko i
przysiadłam na krańcu łóżka, nie komentując jego wypowiedzi. Mój demoniczny
przyjaciel szybko do mnie dołączył.
– Wiesz, co ostatnio odkryłem? –
spytał znienacka, rzucając się plecami na wyprasowane sukienki. Cóż, jego brak
poszanowania czyjejś pracy wcale mnie nie dziwił.
– Nie wiem, czy chcę wiedzieć –
przyznałam, uśmiechając się ironicznie na boku.
– Chcesz – stwierdził odważnie
Nathiel, spoglądając na mnie z ukosa. Chrząknął teatralnie w zwiniętą dłoń i
zaczął: – Ostatnio zauważyłem jedną rzecz. Zwróciłem na to uwagę już w
momencie, kiedy wyruszyłaś na ratunek Amy. – Przerwał, by przez krótki moment badać
moją reakcję. – Może i jesteś tchórzem, ale zawsze starasz się bronić swoich bliskich,
nawet jeżeli wymaga to od ciebie nadludzkiej siły.
Spojrzałam na niego w
zamyśleniu.
Rzeczywiście, Nathiel miał
poniekąd rację. Mimo strachu byłam w stanie polecieć na złamanie karku tylko po
to, aby uratować swoich bliskich. To nic dziwnego, zostało ich w końcu naprawdę
niewielu. Kolejnej straty bym nie zniosła.
Nie odpowiedziałam na jego
spostrzeżenie. Zamiast tego spojrzałam w stronę otwartego na oścież okna. Na
parapecie przysiadł właśnie malutki ptaszek, który wesoło zaćwierkał. Zazdrościłam
mu w tej chwili swobody, jaką narzuciło mu życie. Wolny, mógł fruwać w
przestworzach, nie martwiąc się o przyziemne sprawy. Chciałam się poczuć choć
przez chwilę tak jak on. Zamienić się na jeden dzień i uwolnić od strachu,
który deptał mi po piętach w każdej minucie mojego życia. Ile był w stanie znieść
człowiek, który siłą został wydarty ze swojego maleńkiego światka, trafiając
wprost w ramiona demonów?
– Laura – usłyszałam szept, tuż
nad uchem. To Nathiel bezszelestnie przesunął się w moją stronę. Bałam się jego
obecności tuż za moimi plecami, w końcu nie wiedziałam, co planował. Czasem był
nieprzewidywalny.
– Wiem, że się boisz –
stwierdził.
Jego
ręce oplotły mnie znienacka w pasie. Siedziałam w miejscu sztywna jak kołek,
czując na swoim odkrytym ramieniu ciepły i miękki policzek. Jeszcze niedawno
wyrwałabym się z jego uścisku i od siebie odepchnęła, teraz jego bliskość w
żaden sposób mi nie przeszkadzała. Czy naprawdę aż tak łatwo było mnie
przekonać? Czy po prostu potrzebowałam w tym momencie wsparcia, jak każdy
przeciętny człowiek, który szykował się do nieprzewidzianego w skutki
wydarzenia?
– Nathiel – zaczęłam bezradnie,
próbując przekonać go do zostawienia mnie w spokoju.
Nie chciałam jego bliskości.
Przerażała mnie. Bałam się, że tylko jej wkrótce będę pragnęła.
W odpowiedzi jego ramiona
oplotły mnie jeszcze mocniej.
– Możesz mnie nienawidzić i
uważać za kretyna, ale chociażbyś błagała mnie na kolanach, nie puszczę cię –
powiedział odważnie. – Cokolwiek będzie się działo, nigdy cię nie puszczę,
rozumiesz?
Jęknęłam załamana, gwałtownie
się od niego oddalając.
– Nie musisz mnie puszczać,
sama odejdę – mruknęłam chłodno.
– A ja złapię cię wtedy jeszcze
raz – odpowiedział niczym niezrażony chłopak. Oczami wyobraźni widziałam jego
zabójczy uśmiech. Nie chciałam się jednak obracać, aby go zobaczyć. – Możesz
uciekać od wszystkiego, ale nie uciekniesz ode mnie – zaśmiał się cicho i dźwięcznie
w mniej irytujący sposób niż zwykle.
Westchnęłam ciężko, poddając
się jego woli. Ubrana w czarną, długą suknię z prześwitującym ogonem,
równocześnie załamana i bezradna, ponownie skierowałam spojrzenie w stronę
okna.
Miał rację. Nie ucieknę od niego.
Materac drgnął nieznacznie,
kiedy Nathiel wstawał z łóżka. Słyszałam jego żwawe kroki, gdy kierował się w
stronę wyjścia.
– Szykuj się maleńka na podróż
swojego życia do krainy demonów – zaczął na nowo, swoim przesadnie pewnym
siebie głosem. – Tylko ubiorę garniaka i możemy lecieć!
Nic nie odpowiedziałam. Chciałam,
żeby po prostu wreszcie sobie poszedł. Poszedł i dał mi spokój, bo zawsze, gdy
szykowałam się do czegoś, co mogło doprowadzić mnie do nieprzewidzianych w
skutki zdarzeń, wolałam być sama na sam ze swoim szybko bijącym sercem i rozpędzonymi
myślami.
Kiedy drzwi zamknęły się za
Nathielem, opadałam bezwładnie na łóżko. Sufit przywitał mnie swoją przesadnie
czystą bielą.
Wiedziałam, że nie było już
odwrotu.