piątek, 6 marca 2015

Rozdział 57 - "Ucieczka w nieznane"

Rozdział 57 odrobinę krótszy. W większości opisuje ucieczkę i nie zawiera praktycznie w ogóle dialogów. W sumie zastanawiam się, czy nie zacząć wstawiać rozdziałów znowu co tydzień. Cudem nadganiam w pisaniu, a teraz zaczynam jeszcze pracę. 
Ogólnie rozdziały od 57 są jakieś zdechłe. To był taki mój moment kryzysu. Będą to chyba jedne z gorszych rozdziałów, aż do całkowitej ucieczki.

POPRAWIONE [18.11.2018]
***
– Poznajcie mojego syna, Nathiela – powiedział władczo Vail, wykrzywiając swoje usta w piekielnie złym uśmiechu.
Wśród zgromadzonych demonów rozległy się okrzyki zaskoczenia. Najwyraźniej nie podejrzewali, że ktoś, kto był synem tak poważanego w Reverentii demona, może okazać się „zdrajcą rasy”.
Vail Auvrey skierował ku nas swoje powolne kroki. Z każdym uderzeniem jego butów o posadzkę moje serce przyspieszało swoje bicie. Trzęsłam się jak osika, którą targał gwałtowny wiatr. Nie wiedziałam, czy najpierw się popłaczę, czy może od razu bez zbędnych wprowadzeń zemdleję.
Jak mogliśmy myśleć, że nie zostaniemy nakryci? Nie mogło być przecież tak pięknie. Jaką cenę zapłacimy za to, że odważyliśmy się wstąpić w progi Reverentii? Jaką ja zapłacę cenę za to, że posłuchałam marzenia Nathiela o srogiej zemście? Za to, że chciałam uratować moją matkę? Czeka mnie śmierć, nieprzewidziana w skutki kara czy niespodziewane zbawienie? Nie mieliśmy szans na ucieczkę. Przecież otaczało nas grono niebezpiecznych demonów, które rzucą się za nami w pościg, jeżeli tylko spróbujemy przekroczyć próg zamku. Co posiadaliśmy oprócz noży? Jedynie niewygodne ciuchy.
Pełna strachu i obaw ścisnęłam dłoń Nathiela. Chciałam przejąć od niego trochę odwagi, która zawsze kryła się w jego ironicznym, bezczelnym uśmiechu. Osoba, którą ściskałam za rękę nie wyglądała jednak jak Nathiel Auvrey, którego znałam. Ten spoglądał właśnie w stronę swojego ojca z niekrytą pogardą i nienawiścią godną prawdziwego, krwiożerczego demona, który lada chwila może się rzucić na swoją zdobycz. Byłam w szoku, gdy patrzyłam w jego nowe oblicze. Czy aż tak nienawidził swojego ojca? Czy całe życie poświęcił na ten moment, gdy będzie mógł stanąć z nim twarzą w twarz i ukarać go za mękę, jaką mu zgotował po śmierci rodziny? Zemsta nie zawsze była dobrym rozwiązaniem. Nie wtedy, kiedy pędziłeś w jej stronę na łeb i szyję, niczego nie planując.
– Zdradził nas – kontynuował podwyższonym, złowrogim tonem głosu Vail Auvrey. – Zdradził naszą rasę w tak uwłaczający sposób, w jaki nigdy nikt tego nie zrobił. – Zdawało mi się, że im więcej jego słów, tym więcej wypływa z nich nienawiści i odrazy. – Żyjąc w świecie ludzi, już jako dziecko dołączył do organizacji zwalczającej demony.
Wśród demonów znowu zapanował chaos. Większość z nich zaczęła się od nas oddalać. Zachowywali się tak, jakby się bali, że jeżeli tylko ich dotkniemy, nawet delikatnie, wyparują z powierzchni Reverentii.
– Demoniczny łowca cieni – warknął ojciec Nathiela, wbijając w niego tak samo wrogie spojrzenie. – To zaprzecza samemu sobie.
Chłopak natychmiastowo wyjął z kieszeni swoje stare, dobre exitialis, które wywołało jeszcze większe przerażenie wśród zgromadzonych demonów. Wkoło nas rozległy się stłumione okrzyki.
– Nigdy do was nie należałem – warknął zielonooki, zaciskając dłoń na nożu. – Gardzę wami od najmłodszych lat.
Na dźwięk jego głosu przeszyły mnie dreszcze. Bałam się, że zbyt długo przebywał w Reverentii. Jego zachowanie drastycznie ulegało zmianie. Wiedziałam, że był ryzykantem i napalonym na zabijanie łowcą, ale nie miałam pojęcia, że może w nim tkwić tyle nienawiści. Jego głos był zdecydowanie niższy i o wiele bardziej obcy niż mogłam się tego po nim spodziewać.
Miałam ochotę puścić jego dłoń i oddalić się na kilka kroków w tył. Gdy jednak rozluźniłam uścisk, on ścisnął mnie mocniej, jakby nie chciał mnie wypuścić ze swoich objęć. Czy istniała możliwość, że mimo swojej przerażającej postawy, wciąż się o mnie martwił? Proces odczłowieczania chyba nie postępował tak szybko z demonami, które dotąd przebywały w świecie ludzi. Zresztą to wciąż był ten sam Nathiel, tyle że o wiele bardziej gniewny i przerażający. Nie powinnam w niego wątpić. 
Vail Auvrey uśmiechnął się z wyższością, zadzierając wysoko głowę. Wiedziałam, że chce pokazać tym gestem, że jest ponad nim i wcale się go nie boi, nawet jeżeli ma w dłoni nóż łowców. Nathiel to dla niego tylko zwykły robal, którego może zgnieść w każdej chwili butem.
Jak podejrzewałam, nie odpowiedział na jego atak słowny, zamiast tego kontynuował swoją przemowę:
– Poznajcie także niejaką Laurę Collins – zaczął, kierując na mnie swoje złowrogie spojrzenie – pierwszy taki przypadek w naszym świecie. Półdemon cienia, półczłowiek.
Czułam, że moje zęby zaczynają głośno szczękać, a ręce przeraźliwie mocno drżeć. Vail Auvrey nie spuszczał ze mnie swoich chłodnych, szmaragdowych oczu. W jego wyrazie twarzy kryło się coś zupełnie innego niż wówczas, gdy patrzył na swojego syna. Go traktował z wyższością, mnie jak nic niewartego pionka, którego byle palcem można strącić z planszy. Poczułam się bardziej bezużyteczna niż kiedykolwiek wcześniej.
Ojciec Nathiela rozłożył na bok dłonie, uśmiechając się w naszą stronę w istnie diabelski sposób.
– Cieszcie się miłym powitaniem, moi drodzy.
Jego słowa nie dały mi nawet chwili na zastanowienie. Z ciemnych kątów po równoległych do siebie stronach, zaczęły wyłaniać się groźnie wyglądające cienie. Nie miałam jednak czasu się na nich skupić, moje oczy skierowały się ku wychodzącym zza pleców Vaila Auvreya członkom Departamentu Kontroli Demonów, z którymi miałam już styczność. Gabrielle i Andariel. Kobieta uśmiechała się w moją stronę triumfalnie, a zarazem złowieszczo, zaś mężczyzna skrzywił się znacząco, nawet na nas nie patrząc – widocznie nie odpowiadał mu wymiar tej misji.
Jęknęłam cicho, w myślach składając swoją mowę pożegnalną. Szkoda tylko, że nie usłyszy jej nikt poza mną.  
– Pamiętasz, co mi obiecałaś? – spytał cicho Nathiel, nie patrząc w moją twarz. Poczułam jak mocniej ściska moją dłoń.
Doskonale to pamiętałam. Przeklinałam siebie w duchu za tak głupie i nierozważne potwierdzenie jego prośby. Obiecałam mu, że jeżeli coś się stanie, ucieknę i wrócę do świata ludzi razem z algeą leczniczą, zostawiając go na pastwę demoonów. Jak mogłabym to teraz zrobić? Przecież oznaczałoby to dla niego śmierć, a dla mnie… zapewne to samo – przecież nie poradziłabym sobie w tej krainie sama. Nie znałam jej. Na dodatek byłam słaba. Dopiero od jakiegoś czasu szkoliłam się na łowcę cienia.
– Nathiel – zaczęłam bezradnie, pragnąc jakoś uciec od tej nieprzemyślanej decyzji.
– Nie – warknął chłopak, patrząc groźnie w moją stronę. – Uciekaj albo zginiesz. Nie ochronię cię tutaj. Musisz sama o siebie zadbać. – Przerwał i wziął głęboki wdech. Już nie trzymał mnie za rękę. Bez jego dotyku czułam się, jakbym była sama. – Pamiętaj, musisz wejść na co najmniej dziesięciometrowy budynek lub wzgórze, a potem skoczyć w cień – mówiąc to, wyjął z kieszeni jeszcze jeden nóż exitialis. – Zaufaj mi, wrócę – dodał, posyłając mi łagodny uśmiech pozbawiony demoniczności.
W moich oczach nagromadziły się łzy. Nie zdążyłam nic zrobić. Nathiel rzucił się w stronę zgromadzonego za nami tłumu. Doskonale wiedziałam, co chciał tym zdziałać. Wywołując zamieszanie oraz wzbudzając w cienistych demonach strach, dał mi szansę na ucieczkę. Wszyscy byli bowiem zainteresowani szalonym łowcą, który ciął na oślep nożem, niż mną – osobą, która była niemal niewidzialna. Czym w końcu był zwykły półdemon w porównaniu do cienistego demona będącego łowcą, a także synem samego Vaila Auvreya? Nikim.
Kiedy podwijałam do góry suknię, starałam się nie patrzeć na mojego przyjaciela. Wiedziałam, że jeżeli to zrobię, nie będę mogła się stąd ruszyć. Nawet jeżeli nie chciałam tego zrobić, doskonale wiedziałam, że będę tu tylko zawadzać. Nie byłam dobra w bezpośrednich starciach, tym bardziej z członkami Departamentu Kontroli Demonów, którzy zabiliby mnie, zanim zdążyłabym mrugnąć okiem.
Zaciskając powieki, rozkazałam nogom biec przed siebie. Za moimi plecami rozległo się tylko głośne, choć nieco opóźnione:        
– Brać ją!
Bladymi dłońmi rozwarłam zamknięte wrota zamku, co wymagało ode mnie niemało siły. Uznałam, że czas najwyższy pozbyć się długiego ogona sukni, który na każdym kroku starał się mnie powalić na ziemię. Wyciągając spod sukienki exitialis, ucięłam go w biegu, pozwalając mu pofrunąć gdzieś w dal Reverentii, zaś przydługą część sukienki bezwzględnie porwałam. Amy będzie musiała mi to wybaczyć. Moje życie było zdecydowanie ważniejsze niż kawałek cienkiego materiału.
Nie miałam zbyt wiele czasu na zapoznanie się z okolicą. Mogłam tylko zaryzykować, ufając temu, gdzie poniosą mnie stopy.
Rozglądnęłam się rozpaczliwie dookoła siebie, próbując złapać oddech – musiałam przyznać, że nie było to łatwe, kiedy na ogonie miało się niewiadomą liczbę demonów.
Tu nie było żadnych budynków, oprócz zamku, z którego właśnie wybiegłam. Istniała możliwość, że z tyłu znajdowało się jeszcze inne wejście niż to, które prowadziło do sali balowej, ale czy miałam czas na sprawdzenie tego? Wiele bym tym zaryzykowała. Za zamkiem nie było już lasu, w którym mogłabym się skryć. Gdybym została otoczona, mogłabym pobiec tylko w stronę pustych stepów Reverentii, gdzie byłabym odkryta, a więc podatna na wszelkie magiczne ataki.
Widząc przelatujący obok mojej głowy kłąb ciemnego, demonicznego dymu, byłam zmuszona przyspieszyć bieg. Moje kroki bez sprzeciwu skierowały się ku tajemniczemu, mrocznemu lasu. To był mój jedyny ratunek. Mogłam mieć tylko nadzieję, że doprowadzi mnie w miejsce, gdzie znajdzie się choć jedno wzniesienie, które przeniesie mnie do świata ludzi.
W biegu ściągnęłam zawadzające moim stopom szpilki. Nie byłam przyzwyczajona do szaleńczych wyścigów z obcasami na nogach. To wyzwanie dla Amy, nie dla mnie. Co prawda mogłam poranić sobie stopy, ale w chwili obecnej się tym nie przejmowałam. Chciałam po prostu ratować swoje życie.
Ostatni raz spojrzałam za siebie, pragnąc dostrzec Nathiela. Nie ujrzałam go już jednak. Musiał być pogrążony w wirze walki.
Zacisnęłam na moment powieki i usta, starając się nie zapłakać.
Czułam się okropnie. Nie wiedziałam, czy w tym momencie uchodziłam za tchórza, czy za rozsądną osobę. A jeżeli na coś jednak bym mu się przydała? Nie wybaczę sobie, jeżeli coś mu się stanie. Byłam w końcu na tej misji razem z nim. Jeśli on zginie, to dlaczego ja miałam żyć? Nie chciałam takiego poświęcenia. Choć nie miałam zamiaru przyznawać się do tego na głos, naprawdę mi na nim zależało.
Czułam jak drobne łzy spływają po moich policzkach. Nie mogłam ich powstrzymać, nieważne jak bardzo tego chciałam. Byłam rozdarta pomiędzy tym, co właściwe i dobre, a co złe i niepoprawne. Byłam bliska paniki. Ożywiła mnie dopiero przelatująca obok mnie dymna kula mocy, która otarła się o moje ramię, przecinając skórę, z której trysnęła krew.
Nareszcie udało mi się wbiec do lasu. Nie poczułam się tu jednak ani trochę bardziej bezpieczna. Ramię piekło mnie w dziwnie bolesny sposób i sprawiało, że jego ruchy zostały w jakiś sposób ograniczone. Chyba nie chciałam dostać taką kulą w głowę. To by mogło oznaczać mój koniec.
Moje oczy miotały na prawo i lewo, wypatrując przerażających stworzeń, wyłaniających się zza fioletowych i bordowych krzewów. Miałam wrażenie, że wszystkie te dziwne stwory patrzą się na mnie zdziwione, nie wiedząc, czy mnie zaatakować, czy może po prostu śledzić, aby w razie kłopotów móc się mnie w łatwy sposób pozbyć. Były jednak teraz mniejszym problemem niż pościg, który za mną ruszył.
Blade światło nieznanego pochodzenia grzybów i kwiatów oświetlało krętą drogę przez las. Rzucana przez nie poświata w dużym stopniu przypominała mi łunę księżyca. Podążałam jej śladami, choć nie miałam pojęcia, czy robię dobrze. Ten las był ogromny, można było się w nim łatwo zgubić.
Spojrzałam w tył i już wiedziałam, że choć na chwilę mogę odetchnąć, zwalniając swój bieg. W pobliżu nie znajdowały się żadne cieniste pokraki, mogące zrobić mi krzywdę. Nie chciałam jednak całkowicie spoczywać na laurach. Choć moje płuca błagały o dodatkową ilość tlenu, a w piersi serce tłukło się tak, że mogło lada moment dostać palpitacji, nie mogłam pozwolić sobie na odpoczynek. Odpocznę dopiero wówczas, gdy znajdę jakieś wyjście z tej sytuacji.
Moje blond włosy, które jeszcze niedawno układały się w przeurocze loki, teraz falowały na wietrze, próbując uwolnić się od usztywniającego je lakieru. W takim stanie, w jakim byłam, czułam się jak dzikus uciekający z dżungli. Podarta suknia, bose, poranione stopy, rozwiane włosy i obłęd w oczach. Ile człowiek był w stanie zrobić, by przeżyć? Instynkt samozachowawczy, chyba tak zwą to ludzie.
Jeszcze raz obejrzałam się w tył. Na szczęście nie dostrzegałam niczego niepokojącego. Kilka razy skręciłam w przeciwne od siebie strony, pragnąc zmylić goniących mnie oprawców, choć nie sądziłam, że może mi to pomóc tak, jakbym tego chciała. Jeżeli demony zechcą mnie odszukać, po prostu to zrobią. To ich świat i ich królestwo. Mieszkają tu całe życie, znają jego najmniejsze nawet zakątki. Ja byłam tu po raz pierwszy i uciekałam tak naprawdę na oślep. Może właśnie w tym momencie wrogowie stoją już na skraju lasu i czekają, aby mnie obezwładnić lub jeszcze gorzej: bezwzględnie zabić.
Nie, nie powinnam myśleć o takich rzeczach. Obiecałam Nathielowi, że ucieknę i zrobię to, a potem wrócę po niego z resztą łowców.
Nim się obejrzałam, moja stopa skrzywiła się pod niebezpiecznym dla zdrowia kątem, co wywołało u mnie syk bólu. Mimowolnie poleciałam do przodu, przetaczając się z wysokiej górki na sam dół. Moje plecy, ramiona i twarz kaleczone były przez ostre kolce zdrewniałych krzewów, przypominających swoim wyglądem róże. Nie miałam jednak czasu na rozpacz. Ucieczka była ważniejsza od kilku nic nieznaczących zadrapań.
Lądując na płaskim podłożu, wśród miękkich liści opadających z wielkiego, czerwonego drzewa, poczułam, że kręci mi się w głowie. Momentalnie wywołało to u mnie odruch wymiotny. Powstrzymałam się jednak od niechcianej czynności, zmuszając swoje rozchwiane ciało do powstania. Gdy to robiłam, podtrzymywałam się dziwnie powykręcanego drzewa, które zdawało się burzyć obecnością obcych rąk. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby było żywe jak większość tych dziwnych roślin Reverentii. Nim jednak zaczęłam wyobrażać sobie makabryczne sceny związane z moją śmiercią z rąk krzaka, oderwałam od niego dłonie.
Próbując złapać oddech i równowagę, wolnym krokiem sunęłam w głąb ciemnego lasu. Niepokojąca ciemność okryła moje serce paraliżującym strachem. Tajemnicza poświata nie oświetlała już mojej drogi. Mogłam iść teraz tylko i wyłącznie na wyczucie, modląc się, aby nie napotkać gołymi stopami niechcianych stworzeń. Chód wiele mi dał. Czułam, że jeśli dłużej będę biegła, padnę z przemęczenia. Teraz udawało mi się odzyskać utracony tlen.
Powoli, obmacując dłońmi wszystko, co było w ich zasięgu, brnęłam do przodu. Od czasu do czasu dotykałam czegoś oślizgłego, żywego lub miękkiego. Różnorodność odczuwanych przeze mnie cech określających przedziwną faunę Reverentii przerażała mnie w najwyższym stopniu. Czułam obrzydzenie do tego pięknego, nietypowo wyglądającego i tajemniczego miejsca. Zdawałam sobie sprawę z tego, że gdyby wszystko było tu martwe, moje serce nie byłoby na krawędzi życia.
Tuż za plecami usłyszałam cichy szelest liści. Stanęłam na chwilę w miejscu, starając się ukryć w cieniu drzewa. Wiedziałam, że nie dam rady więcej biec. Przeszkadzałaby mi w tym zraniona stopa. Mogłam się tylko modlić o to, żeby nie był to żaden z demonów.
Próbowałam sobie wmówić, że to tylko moja wyobraźnia, ewentualnie jakiś leśny stworek z Reverentii, który zaraz przytuli się do mojej stopy kolcami. To jednak nie pomagało. Szelest liści stał się bardziej gwałtowny i głośny. Kroki zdradziły mi jednak, że miałam do czynienia tylko z jedną osobą.
Odgłos rozsuwanych krzewów zniknął tuż za moimi plecami. Chwyciłam mocniej za drzewo, które zdawało się być nieruchome. Strach paraliżował moje zmysły i nie wiedziałam w tym momencie, co mam robić. Moja dłoń zaciskała się na nożu zwalczającym demony.
Odwagi, Laura. Na pewno poradzisz sobie z jedną, cienistą pokraką. Wystarczy, że uwierzysz w siebie. Przecież to nie będzie twój pierwszy zabity demon, prawda?
Gdy usłyszałam tuż nad uchem podejrzany chichot, przeraziłam się nie na żarty. Moja dłoń nie zdążyła jednak wykonać żadnego ruchu. Oprawca był szybszy. Silnym uderzeniem w tył głowy sprawił, że padłam na ziemię, obserwując ciemno zarysowane na niebie korony drzew. Świat zawirował mi przed oczami, a jedyną rzeczą, którą usłyszałam zanim całkowicie straciłam świadomość, było:
– Do cholery! Nikt nie będzie wkraczał na nasze terytorium!

5 komentarzy:

  1. Jak dla mnie to rozdziały mogłyby być raz na tydzień. Już mnie podgoniłaś liczbą rozdziałów, a Rozważna jest o osiem miesięcy starsza od WCN. Więc dodawaj co tydzień ;)
    Dzięki za odpowiedzi, teraz wiem, ile nas różni, a jednocześnie dlaczego tak dobrze się rozumiemy - Nathiel!
    Okay, zaczynam czytać. Biedna nogo Laury, nadchodzę! (taa, zrobiłam sobie mały spoiler na telefonie)

    Vail. Grób i łopata czekają. A mnie już przy pierwszym zdaniu szlag trafia. Obsceniczny gość, zabójca, a się synem prawie chwali. No jak go sobie nie wychował, to niech się nie dziwi, że Nathiel jest teraz jego wrogiem i planuje na niego zamach.
    "Trzęsłam się jak osika, " - i w tym momencie ujrzałam w głowie chyboczącą się na boki topolę o blond liściach. WTF mózgu?
    Nathiel wygląda jak demoniczny demon, jaram się :3
    "Czy istniała możliwość, że mimo jego przerażającej postawy, wciąż martwił się o mnie? Myślę, że tak mogło być." - Lauro, mimo wszystko, mimo stuacji, w której się znaleźliście, mimo oddziaływania złych mocy Reverentii na Nathiela, on nie przestał cię kochać i się o ciebie martwić. Taka jest siła miłości.
    "- Poznajcie także niejaką Laurę Collins - zaczął, kierując na mnie swoje złowrogie spojrzenie - Pierwszy taki przypadek w naszym świecie. Pół demon cienia, pół człowiek." - informacje z wywiadu środowiskowego dotarły także do Vaila, interesujące.
    Jeej, Gabrielle! Andariel! Siema, co tam u was? Tylko nie ważcie mi się tknąć Nathiela, bo do Czyśćca wyślę i tam was będą co chwila gonić łowcy, aż w końcu umrzycie :P
    "Ten dzień nie mógł być gorszy." - a ja wychodzą z założenia, że "nigdy nie ma tak źle, by nie mogło być gorzej".
    Ta obietnica złożona Nathielowi - wiedziałam, że coś się wydarzy i Laura będzie musiała uciekać.
    "nie przejmując się nim w żadnym stopniu." - dobrze wiemy, Lauro, że już od dawna martwisz się o Nathiela i teraz opuścisz go z ciężkim sercem.
    "- Zaufaj mi, wrócę - dodał, posyłając mi ostatni raz łagodny uśmiech, pozbawiony demoniczności." - matko, ale mi się teraz smutno zrobiło. Mam ochotę sniffać, ale się powstrzymam.
    Walcz, Nathiel, walcz! Pokaż swoją siłę! Masz tę moc, masz tę moooc! *śpiewa, po czym włącza latynoską wersję. A później słucha "Fight for this love". Tak bardzo Laurielowo :3*
    Amy wybaczy, będzie szczęśliwa, jak w jednym kawałku do domu wrócisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie wybaczę sobie, jeżeli coś mu się stanie. Byłam na tej misji razem z nim. Jeśli on zginie, to dlaczego ja mam żyć? Nie chcę takiego poświęcenia. Za bardzo mi na nim zależy!" - aww *__* Laura lubi Nathiela, ale do miłości jeszcze daleko. Błagam, Naff, tylko żeby ta dwójka nie była w tym dziwnym zawieszeniu, co Rogan. Drugi raz przez to nie przebrnę. P.S. Logan jeden dzień by z Tobą wytrzymał ;) Potem zasięgnąłby terapii psychologicznej u żony :3
      Ohoho, ramię oberwało. Odrobinę, ale oberwało. Auć.
      Jak przeczytałam o "rączkach", to mi się przypomniało, że wczoraj widziałam plakaty na aytobusie informujące, że do 26 marca w Gliwickim Teatrze Czegoś jest Rodzina Adamsów :3 Taka dygresyjka.
      "dzikus uciekający do dżungli. Podarta suknia, bose, poranione stopy, rozwiane włosy i obłęd w oczach. " - o.O
      Człowiek z natury jest egoistą i w chwili zagrożenia myśli tylko o tym, by samemu przetrwać, nie dba o innych. Wyjątkiem są matki. One za wszelką cenę będą starały się ocalić swoje potomstwo.
      "Moje plecy, ramiona i twarz kaleczone były przez ostre kolce zdrewniałych krzewów, przypominających swoim wyglądem róże." - coś ty różom, Lauro, uczyniła?
      "Próbowałam sobie wmówić, że to tylko moja wyobraźnia, ewentualnie jakiś leśny stworek z Reverentii, który zaraz przytuli się do mojej stopy kolcami zagłady" - moja mina wtym momencie: "Wtf?!"
      Taa, walnijmy w tył głowy, zawsze istnieje jakiś procent szans, że cios jest źle wyważony i za chwilę nasza ofiara będzie martwa *seriale kryminalne tak bardzo*
      Ale że kto to? Raczej nie Mścisław. Chyba że on?

      No to końcówką żeś pojechała. W ogóle chciałam napisać, że rozdziały opisowe wychodzą Ci coraz lepiej ;) Mogę już sobie bez problemu wszystko wyobrazić, opisy są plastyczne, choć kiedy miałaś z tym kłopot. No i przemyślenia Laury - przy jednych zrobiłam "aww", co znaczy, że strasznie mi się podobają ;)

      Rozdział nie jest zdechły. Zdechłe to są te drzewa w Reverentii. No, drzewa, krzaki nie, w końcu jeden gejuch całował Nathiela w rękę.
      Dobra, to mój komentarz jakiś taki niedorobiony, ale to dlatego, że wczoraj walczyłam z bólem głowy, przespałam prawie dziewięć godzin w nocy, a i tak jestem nie do życia. Może praca mnie orzeźwi. Albo ludzie, którzy zdecydują się kupić moje obecne mieszkanie. Ech.

      Czekam na nn ^^
      Ściskam mocno!

      P.S. Smarkam, a mimo to przekraczam limit. Dobrze, że przeziębienie nie zabiera mi sarkazmu. Zapomniałam o hejtcie na Nathiela w tym rozdziale, ale nie mam go za co disować, bo go mało. DUP!

      Usuń
    2. Ale mi się twój komentarz Cleo podoba <3 jak zawsze zresztą!
      Co do opisów - to nie tak, że nie umiałam ich robić, mi się nigdy nie chciało ich robić XDDD! Dla mnie potęgą były dialogi, ale teraz zrozumiałam, że opisy mogą być ciekawsze i nawet je polubiłam :3. Przyznam ci się, że nauczyłam się tego czytając Rozważną ^___^ ty mnie zainspirowałaś do głębszych opisów.
      Ja wiem czy u Laury do miłości daleko >D? Coś już do niego czuje, ale wciąż się boi tego uczucia! W sumie zbliża się końcówka, więc pewnie niedługo ją olśni XDD.
      Dziękuję <3 zdrowiej!

      Usuń
    3. Ale mi się miło zrobiło, aż się uśmiecham niczym psychopata za ofiarę mający monitor laptopa :3
      Lubię być czyjąś inspiracją ^.^
      Zbliża się końcówka i wiesz, jak mnie to boli? Ale się pocieszam, że przecież jeszcze "W cieniu ognia" (koniec z WC Nathiela, straszne!!!) i "3/4 demona" + "100 znaków na niebie" i jakoś tak smutek przechodzi.
      Sama zdrowiej!

      Usuń