Rozdział 57 odrobinę krótszy. W większości opisuje ucieczkę i nie zawiera praktycznie w ogóle dialogów. W sumie zastanawiam się, czy nie zacząć wstawiać rozdziałów znowu co tydzień. Cudem nadganiam w pisaniu, a teraz zaczynam jeszcze pracę.
Ogólnie rozdziały od 57 są jakieś zdechłe. To był taki mój moment kryzysu. Będą to chyba jedne z gorszych rozdziałów, aż do całkowitej ucieczki.
POPRAWIONE [18.11.2018]
***
– Poznajcie
mojego syna, Nathiela – powiedział władczo Vail, wykrzywiając swoje usta w
piekielnie złym uśmiechu.
Wśród zgromadzonych demonów
rozległy się okrzyki zaskoczenia. Najwyraźniej nie podejrzewali, że ktoś, kto
był synem tak poważanego w Reverentii demona, może okazać się „zdrajcą rasy”.
Vail Auvrey skierował ku nas
swoje powolne kroki. Z każdym uderzeniem jego butów o posadzkę moje serce
przyspieszało swoje bicie. Trzęsłam się jak osika, którą targał gwałtowny wiatr.
Nie wiedziałam, czy najpierw się popłaczę, czy może od razu bez zbędnych
wprowadzeń zemdleję.
Jak mogliśmy myśleć, że nie
zostaniemy nakryci? Nie mogło być przecież tak pięknie. Jaką cenę zapłacimy za
to, że odważyliśmy się wstąpić w progi Reverentii? Jaką ja zapłacę cenę za to,
że posłuchałam marzenia Nathiela o srogiej zemście? Za to, że chciałam uratować
moją matkę? Czeka mnie śmierć, nieprzewidziana w skutki kara czy niespodziewane
zbawienie? Nie mieliśmy szans na ucieczkę. Przecież otaczało nas grono
niebezpiecznych demonów, które rzucą się za nami w pościg, jeżeli tylko
spróbujemy przekroczyć próg zamku. Co posiadaliśmy oprócz noży? Jedynie
niewygodne ciuchy.
Pełna
strachu i obaw ścisnęłam dłoń Nathiela. Chciałam przejąć od niego trochę
odwagi, która zawsze kryła się w jego ironicznym, bezczelnym uśmiechu. Osoba,
którą ściskałam za rękę nie wyglądała jednak jak Nathiel Auvrey, którego
znałam. Ten spoglądał właśnie w stronę swojego ojca z niekrytą
pogardą i nienawiścią godną prawdziwego, krwiożerczego demona, który lada
chwila może się rzucić na swoją zdobycz. Byłam w szoku, gdy patrzyłam w jego
nowe oblicze. Czy aż tak nienawidził swojego ojca? Czy całe życie poświęcił na
ten moment, gdy będzie mógł stanąć z nim twarzą w twarz i ukarać go za mękę,
jaką mu zgotował po śmierci rodziny? Zemsta nie zawsze była dobrym
rozwiązaniem. Nie wtedy, kiedy pędziłeś w jej stronę na łeb i szyję, niczego
nie planując.
– Zdradził nas – kontynuował
podwyższonym, złowrogim tonem głosu Vail Auvrey. – Zdradził naszą rasę w tak
uwłaczający sposób, w jaki nigdy nikt tego nie zrobił. – Zdawało mi się, że im
więcej jego słów, tym więcej wypływa z nich nienawiści i odrazy. – Żyjąc w
świecie ludzi, już jako dziecko dołączył do organizacji zwalczającej demony.
Wśród demonów znowu zapanował
chaos. Większość z nich zaczęła się od nas oddalać. Zachowywali się tak, jakby
się bali, że jeżeli tylko ich dotkniemy, nawet delikatnie, wyparują z
powierzchni Reverentii.
– Demoniczny łowca cieni –
warknął ojciec Nathiela, wbijając w niego tak samo wrogie spojrzenie. – To
zaprzecza samemu sobie.
Chłopak natychmiastowo wyjął z
kieszeni swoje stare, dobre exitialis,
które wywołało jeszcze większe przerażenie wśród zgromadzonych demonów. Wkoło
nas rozległy się stłumione okrzyki.
– Nigdy do was nie należałem –
warknął zielonooki, zaciskając dłoń na nożu. – Gardzę wami od najmłodszych lat.
Na dźwięk jego głosu przeszyły
mnie dreszcze. Bałam się, że zbyt długo przebywał w Reverentii. Jego zachowanie
drastycznie ulegało zmianie. Wiedziałam, że był ryzykantem i napalonym na
zabijanie łowcą, ale nie miałam pojęcia, że może w nim tkwić tyle nienawiści. Jego
głos był zdecydowanie niższy i o wiele bardziej obcy niż mogłam się tego po nim
spodziewać.
Miałam ochotę puścić jego dłoń
i oddalić się na kilka kroków w tył. Gdy jednak rozluźniłam uścisk, on ścisnął
mnie mocniej, jakby nie chciał mnie wypuścić ze swoich objęć. Czy istniała
możliwość, że mimo swojej przerażającej postawy, wciąż się o mnie martwił? Proces
odczłowieczania chyba nie postępował tak szybko z demonami, które dotąd
przebywały w świecie ludzi. Zresztą to wciąż był ten sam Nathiel, tyle że o
wiele bardziej gniewny i przerażający. Nie powinnam w niego wątpić.
Vail Auvrey uśmiechnął się z
wyższością, zadzierając wysoko głowę. Wiedziałam, że chce pokazać tym gestem,
że jest ponad nim i wcale się go nie boi, nawet jeżeli ma w dłoni nóż łowców.
Nathiel to dla niego tylko zwykły robal, którego może zgnieść w każdej chwili
butem.
Jak podejrzewałam, nie
odpowiedział na jego atak słowny, zamiast tego kontynuował swoją przemowę:
– Poznajcie także niejaką Laurę
Collins – zaczął, kierując na mnie swoje złowrogie spojrzenie – pierwszy taki przypadek
w naszym świecie. Półdemon cienia, półczłowiek.
Czułam, że moje zęby zaczynają głośno
szczękać, a ręce przeraźliwie mocno drżeć. Vail Auvrey nie spuszczał ze mnie
swoich chłodnych, szmaragdowych oczu. W jego wyrazie twarzy kryło się coś
zupełnie innego niż wówczas, gdy patrzył na swojego syna. Go traktował z
wyższością, mnie jak nic niewartego pionka, którego byle palcem można strącić z
planszy. Poczułam się bardziej bezużyteczna niż kiedykolwiek wcześniej.
Ojciec Nathiela rozłożył na bok
dłonie, uśmiechając się w naszą stronę w istnie diabelski sposób.
– Cieszcie się miłym
powitaniem, moi drodzy.
Jego
słowa nie dały mi nawet chwili na zastanowienie. Z ciemnych kątów po
równoległych do siebie stronach, zaczęły wyłaniać się groźnie wyglądające
cienie. Nie miałam jednak czasu się na nich skupić, moje oczy skierowały się ku
wychodzącym zza pleców Vaila Auvreya członkom Departamentu Kontroli Demonów, z
którymi miałam już styczność. Gabrielle i Andariel. Kobieta uśmiechała się w
moją stronę triumfalnie, a zarazem złowieszczo, zaś mężczyzna skrzywił się
znacząco, nawet na nas nie patrząc – widocznie nie odpowiadał mu wymiar tej
misji.
Jęknęłam
cicho, w myślach składając swoją mowę pożegnalną. Szkoda tylko, że nie usłyszy
jej nikt poza mną.
–
Pamiętasz, co mi obiecałaś? – spytał cicho Nathiel, nie patrząc w moją twarz.
Poczułam jak mocniej ściska moją dłoń.
Doskonale to pamiętałam. Przeklinałam
siebie w duchu za tak głupie i nierozważne potwierdzenie jego prośby. Obiecałam
mu, że jeżeli coś się stanie, ucieknę i wrócę do świata ludzi razem z algeą
leczniczą, zostawiając go na pastwę demoonów. Jak mogłabym to teraz zrobić?
Przecież oznaczałoby to dla niego śmierć, a dla mnie… zapewne to samo –
przecież nie poradziłabym sobie w tej krainie sama. Nie znałam jej. Na dodatek
byłam słaba. Dopiero od jakiegoś czasu szkoliłam się na łowcę cienia.
– Nathiel – zaczęłam bezradnie,
pragnąc jakoś uciec od tej nieprzemyślanej decyzji.
– Nie – warknął chłopak,
patrząc groźnie w moją stronę. – Uciekaj albo zginiesz. Nie ochronię cię tutaj.
Musisz sama o siebie zadbać. – Przerwał i wziął głęboki wdech. Już nie trzymał
mnie za rękę. Bez jego dotyku czułam się, jakbym była sama. – Pamiętaj, musisz
wejść na co najmniej dziesięciometrowy budynek lub wzgórze, a potem skoczyć w
cień – mówiąc to, wyjął z kieszeni jeszcze jeden nóż exitialis. – Zaufaj mi, wrócę – dodał, posyłając mi łagodny uśmiech
pozbawiony demoniczności.
W moich oczach nagromadziły się
łzy. Nie zdążyłam nic zrobić. Nathiel rzucił się w stronę zgromadzonego za nami
tłumu. Doskonale wiedziałam, co chciał tym zdziałać. Wywołując zamieszanie oraz
wzbudzając w cienistych demonach strach, dał mi szansę na ucieczkę. Wszyscy
byli bowiem zainteresowani szalonym łowcą, który ciął na oślep nożem, niż mną –
osobą, która była niemal niewidzialna. Czym w końcu był zwykły półdemon w
porównaniu do cienistego demona będącego łowcą, a także synem samego Vaila
Auvreya? Nikim.
Kiedy podwijałam do góry suknię,
starałam się nie patrzeć na mojego przyjaciela. Wiedziałam, że jeżeli to
zrobię, nie będę mogła się stąd ruszyć. Nawet jeżeli nie chciałam tego zrobić, doskonale
wiedziałam, że będę tu tylko zawadzać. Nie byłam dobra w bezpośrednich starciach,
tym bardziej z członkami Departamentu Kontroli Demonów, którzy zabiliby mnie,
zanim zdążyłabym mrugnąć okiem.
Zaciskając powieki, rozkazałam
nogom biec przed siebie. Za moimi plecami rozległo się tylko głośne, choć nieco
opóźnione:
– Brać ją!
Bladymi dłońmi rozwarłam
zamknięte wrota zamku, co wymagało ode mnie niemało siły. Uznałam, że czas
najwyższy pozbyć się długiego ogona sukni, który na każdym kroku starał się
mnie powalić na ziemię. Wyciągając spod sukienki exitialis, ucięłam go w biegu, pozwalając mu pofrunąć gdzieś w dal Reverentii, zaś przydługą część
sukienki bezwzględnie porwałam. Amy będzie musiała mi to wybaczyć. Moje życie
było zdecydowanie ważniejsze niż kawałek cienkiego materiału.
Nie
miałam zbyt wiele czasu na zapoznanie się z okolicą. Mogłam tylko zaryzykować,
ufając temu, gdzie poniosą mnie stopy.
Rozglądnęłam
się rozpaczliwie dookoła siebie, próbując złapać oddech – musiałam przyznać, że
nie było to łatwe, kiedy na ogonie miało się niewiadomą liczbę demonów.
Tu
nie było żadnych budynków, oprócz zamku, z którego właśnie wybiegłam. Istniała
możliwość, że z tyłu znajdowało się jeszcze inne wejście niż to, które
prowadziło do sali balowej, ale czy miałam czas na sprawdzenie tego? Wiele bym
tym zaryzykowała. Za zamkiem nie było już lasu, w którym mogłabym się skryć. Gdybym
została otoczona, mogłabym pobiec tylko w stronę pustych stepów Reverentii,
gdzie byłabym odkryta, a więc podatna na wszelkie magiczne ataki.
Widząc
przelatujący obok mojej głowy kłąb ciemnego, demonicznego dymu, byłam zmuszona
przyspieszyć bieg. Moje kroki bez sprzeciwu skierowały się ku tajemniczemu,
mrocznemu lasu. To był mój jedyny ratunek. Mogłam mieć tylko nadzieję, że
doprowadzi mnie w miejsce, gdzie znajdzie się choć jedno wzniesienie, które
przeniesie mnie do świata ludzi.
W biegu ściągnęłam zawadzające
moim stopom szpilki. Nie byłam przyzwyczajona do szaleńczych wyścigów z
obcasami na nogach. To wyzwanie dla Amy, nie dla mnie. Co prawda mogłam poranić
sobie stopy, ale w chwili obecnej się tym nie przejmowałam. Chciałam po prostu
ratować swoje życie.
Ostatni raz spojrzałam za
siebie, pragnąc dostrzec Nathiela. Nie ujrzałam go już jednak. Musiał być
pogrążony w wirze walki.
Zacisnęłam na moment powieki i
usta, starając się nie zapłakać.
Czułam się okropnie. Nie
wiedziałam, czy w tym momencie uchodziłam za tchórza, czy za rozsądną osobę. A
jeżeli na coś jednak bym mu się przydała? Nie wybaczę sobie, jeżeli coś mu się
stanie. Byłam w końcu na tej misji razem z nim. Jeśli on zginie, to dlaczego ja
miałam żyć? Nie chciałam takiego poświęcenia. Choć nie miałam zamiaru przyznawać
się do tego na głos, naprawdę mi na nim zależało.
Czułam jak drobne łzy spływają
po moich policzkach. Nie mogłam ich powstrzymać, nieważne jak bardzo tego
chciałam. Byłam rozdarta pomiędzy tym, co właściwe i dobre, a co złe i
niepoprawne. Byłam bliska paniki. Ożywiła mnie dopiero przelatująca obok mnie
dymna kula mocy, która otarła się o moje ramię, przecinając skórę, z której
trysnęła krew.
Nareszcie udało mi się wbiec do
lasu. Nie poczułam się tu jednak ani trochę bardziej bezpieczna. Ramię piekło
mnie w dziwnie bolesny sposób i sprawiało, że jego ruchy zostały w jakiś sposób
ograniczone. Chyba nie chciałam dostać taką kulą w głowę. To by mogło oznaczać
mój koniec.
Moje
oczy miotały na prawo i lewo, wypatrując przerażających stworzeń, wyłaniających
się zza fioletowych i bordowych krzewów. Miałam wrażenie, że wszystkie te
dziwne stwory patrzą się na mnie zdziwione, nie wiedząc, czy mnie zaatakować,
czy może po prostu śledzić, aby w razie kłopotów móc się mnie w łatwy sposób
pozbyć. Były jednak teraz mniejszym problemem niż pościg, który za mną ruszył.
Blade
światło nieznanego pochodzenia grzybów i kwiatów oświetlało krętą drogę przez
las. Rzucana przez nie poświata w dużym stopniu przypominała mi łunę księżyca.
Podążałam jej śladami, choć nie miałam pojęcia, czy robię dobrze. Ten las był
ogromny, można było się w nim łatwo zgubić.
Spojrzałam
w tył i już wiedziałam, że choć na chwilę mogę odetchnąć, zwalniając swój bieg.
W pobliżu nie znajdowały się żadne cieniste pokraki, mogące zrobić mi krzywdę.
Nie chciałam jednak całkowicie spoczywać na laurach. Choć moje płuca błagały o
dodatkową ilość tlenu, a w piersi serce tłukło się tak, że mogło lada moment
dostać palpitacji, nie mogłam pozwolić sobie na odpoczynek. Odpocznę dopiero
wówczas, gdy znajdę jakieś wyjście z tej sytuacji.
Moje blond włosy, które jeszcze
niedawno układały się w przeurocze loki, teraz falowały na wietrze, próbując
uwolnić się od usztywniającego je lakieru. W takim stanie, w jakim byłam, czułam
się jak dzikus uciekający z dżungli. Podarta suknia, bose, poranione stopy,
rozwiane włosy i obłęd w oczach. Ile człowiek był w stanie zrobić, by przeżyć? Instynkt
samozachowawczy, chyba tak zwą to ludzie.
Jeszcze raz obejrzałam się w
tył. Na szczęście nie dostrzegałam niczego niepokojącego. Kilka razy skręciłam
w przeciwne od siebie strony, pragnąc zmylić goniących mnie oprawców, choć nie
sądziłam, że może mi to pomóc tak, jakbym tego chciała. Jeżeli demony zechcą
mnie odszukać, po prostu to zrobią. To ich świat i ich królestwo. Mieszkają tu
całe życie, znają jego najmniejsze nawet zakątki. Ja byłam tu po raz pierwszy i
uciekałam tak naprawdę na oślep. Może właśnie w tym momencie wrogowie stoją już
na skraju lasu i czekają, aby mnie obezwładnić lub jeszcze gorzej: bezwzględnie
zabić.
Nie, nie powinnam myśleć o
takich rzeczach. Obiecałam Nathielowi, że ucieknę i zrobię to, a potem wrócę po
niego z resztą łowców.
Nim się obejrzałam, moja stopa
skrzywiła się pod niebezpiecznym dla zdrowia kątem, co wywołało u mnie syk
bólu. Mimowolnie poleciałam do przodu, przetaczając się z wysokiej górki na sam
dół. Moje plecy, ramiona i twarz kaleczone były przez ostre kolce zdrewniałych
krzewów, przypominających swoim wyglądem róże. Nie miałam jednak czasu na
rozpacz. Ucieczka była ważniejsza od kilku nic nieznaczących zadrapań.
Lądując na płaskim podłożu,
wśród miękkich liści opadających z wielkiego, czerwonego drzewa, poczułam, że
kręci mi się w głowie. Momentalnie wywołało to u mnie odruch wymiotny. Powstrzymałam
się jednak od niechcianej czynności, zmuszając swoje rozchwiane ciało do
powstania. Gdy to robiłam, podtrzymywałam się dziwnie powykręcanego drzewa,
które zdawało się burzyć obecnością obcych rąk. Wcale bym się nie zdziwiła,
gdyby było żywe jak większość tych dziwnych roślin Reverentii. Nim jednak
zaczęłam wyobrażać sobie makabryczne sceny związane z moją śmiercią z rąk
krzaka, oderwałam od niego dłonie.
Próbując złapać oddech i
równowagę, wolnym krokiem sunęłam w głąb ciemnego lasu. Niepokojąca ciemność
okryła moje serce paraliżującym strachem. Tajemnicza poświata nie oświetlała
już mojej drogi. Mogłam iść teraz tylko i wyłącznie na wyczucie, modląc się,
aby nie napotkać gołymi stopami niechcianych stworzeń. Chód wiele mi dał.
Czułam, że jeśli dłużej będę biegła, padnę z przemęczenia. Teraz udawało mi się
odzyskać utracony tlen.
Powoli, obmacując dłońmi
wszystko, co było w ich zasięgu, brnęłam do przodu. Od czasu do czasu dotykałam
czegoś oślizgłego, żywego lub miękkiego. Różnorodność odczuwanych przeze mnie
cech określających przedziwną faunę Reverentii przerażała mnie w najwyższym
stopniu. Czułam obrzydzenie do tego pięknego, nietypowo wyglądającego i
tajemniczego miejsca. Zdawałam sobie sprawę z tego, że gdyby wszystko było tu
martwe, moje serce nie byłoby na krawędzi życia.
Tuż za plecami usłyszałam cichy
szelest liści. Stanęłam na chwilę w miejscu, starając się ukryć w cieniu
drzewa. Wiedziałam, że nie dam rady więcej biec. Przeszkadzałaby mi w tym
zraniona stopa. Mogłam się tylko modlić o to, żeby nie był to żaden z demonów.
Próbowałam sobie wmówić, że to
tylko moja wyobraźnia, ewentualnie jakiś leśny stworek z Reverentii, który
zaraz przytuli się do mojej stopy kolcami. To jednak nie pomagało. Szelest
liści stał się bardziej gwałtowny i głośny. Kroki zdradziły mi jednak, że
miałam do czynienia tylko z jedną osobą.
Odgłos rozsuwanych krzewów
zniknął tuż za moimi plecami. Chwyciłam mocniej za drzewo, które zdawało się
być nieruchome. Strach paraliżował moje zmysły i nie wiedziałam w tym momencie,
co mam robić. Moja dłoń zaciskała się na nożu zwalczającym demony.
Odwagi, Laura. Na pewno
poradzisz sobie z jedną, cienistą pokraką. Wystarczy, że uwierzysz w siebie.
Przecież to nie będzie twój pierwszy zabity demon, prawda?
Gdy usłyszałam tuż nad uchem podejrzany
chichot, przeraziłam się nie na żarty. Moja dłoń nie zdążyła jednak wykonać
żadnego ruchu. Oprawca był szybszy. Silnym uderzeniem w tył głowy sprawił, że
padłam na ziemię, obserwując ciemno zarysowane na niebie korony drzew. Świat zawirował
mi przed oczami, a jedyną rzeczą, którą usłyszałam zanim całkowicie straciłam
świadomość, było:
– Do cholery! Nikt nie będzie
wkraczał na nasze terytorium!
Jak dla mnie to rozdziały mogłyby być raz na tydzień. Już mnie podgoniłaś liczbą rozdziałów, a Rozważna jest o osiem miesięcy starsza od WCN. Więc dodawaj co tydzień ;)
OdpowiedzUsuńDzięki za odpowiedzi, teraz wiem, ile nas różni, a jednocześnie dlaczego tak dobrze się rozumiemy - Nathiel!
Okay, zaczynam czytać. Biedna nogo Laury, nadchodzę! (taa, zrobiłam sobie mały spoiler na telefonie)
Vail. Grób i łopata czekają. A mnie już przy pierwszym zdaniu szlag trafia. Obsceniczny gość, zabójca, a się synem prawie chwali. No jak go sobie nie wychował, to niech się nie dziwi, że Nathiel jest teraz jego wrogiem i planuje na niego zamach.
"Trzęsłam się jak osika, " - i w tym momencie ujrzałam w głowie chyboczącą się na boki topolę o blond liściach. WTF mózgu?
Nathiel wygląda jak demoniczny demon, jaram się :3
"Czy istniała możliwość, że mimo jego przerażającej postawy, wciąż martwił się o mnie? Myślę, że tak mogło być." - Lauro, mimo wszystko, mimo stuacji, w której się znaleźliście, mimo oddziaływania złych mocy Reverentii na Nathiela, on nie przestał cię kochać i się o ciebie martwić. Taka jest siła miłości.
"- Poznajcie także niejaką Laurę Collins - zaczął, kierując na mnie swoje złowrogie spojrzenie - Pierwszy taki przypadek w naszym świecie. Pół demon cienia, pół człowiek." - informacje z wywiadu środowiskowego dotarły także do Vaila, interesujące.
Jeej, Gabrielle! Andariel! Siema, co tam u was? Tylko nie ważcie mi się tknąć Nathiela, bo do Czyśćca wyślę i tam was będą co chwila gonić łowcy, aż w końcu umrzycie :P
"Ten dzień nie mógł być gorszy." - a ja wychodzą z założenia, że "nigdy nie ma tak źle, by nie mogło być gorzej".
Ta obietnica złożona Nathielowi - wiedziałam, że coś się wydarzy i Laura będzie musiała uciekać.
"nie przejmując się nim w żadnym stopniu." - dobrze wiemy, Lauro, że już od dawna martwisz się o Nathiela i teraz opuścisz go z ciężkim sercem.
"- Zaufaj mi, wrócę - dodał, posyłając mi ostatni raz łagodny uśmiech, pozbawiony demoniczności." - matko, ale mi się teraz smutno zrobiło. Mam ochotę sniffać, ale się powstrzymam.
Walcz, Nathiel, walcz! Pokaż swoją siłę! Masz tę moc, masz tę moooc! *śpiewa, po czym włącza latynoską wersję. A później słucha "Fight for this love". Tak bardzo Laurielowo :3*
Amy wybaczy, będzie szczęśliwa, jak w jednym kawałku do domu wrócisz.
"Nie wybaczę sobie, jeżeli coś mu się stanie. Byłam na tej misji razem z nim. Jeśli on zginie, to dlaczego ja mam żyć? Nie chcę takiego poświęcenia. Za bardzo mi na nim zależy!" - aww *__* Laura lubi Nathiela, ale do miłości jeszcze daleko. Błagam, Naff, tylko żeby ta dwójka nie była w tym dziwnym zawieszeniu, co Rogan. Drugi raz przez to nie przebrnę. P.S. Logan jeden dzień by z Tobą wytrzymał ;) Potem zasięgnąłby terapii psychologicznej u żony :3
UsuńOhoho, ramię oberwało. Odrobinę, ale oberwało. Auć.
Jak przeczytałam o "rączkach", to mi się przypomniało, że wczoraj widziałam plakaty na aytobusie informujące, że do 26 marca w Gliwickim Teatrze Czegoś jest Rodzina Adamsów :3 Taka dygresyjka.
"dzikus uciekający do dżungli. Podarta suknia, bose, poranione stopy, rozwiane włosy i obłęd w oczach. " - o.O
Człowiek z natury jest egoistą i w chwili zagrożenia myśli tylko o tym, by samemu przetrwać, nie dba o innych. Wyjątkiem są matki. One za wszelką cenę będą starały się ocalić swoje potomstwo.
"Moje plecy, ramiona i twarz kaleczone były przez ostre kolce zdrewniałych krzewów, przypominających swoim wyglądem róże." - coś ty różom, Lauro, uczyniła?
"Próbowałam sobie wmówić, że to tylko moja wyobraźnia, ewentualnie jakiś leśny stworek z Reverentii, który zaraz przytuli się do mojej stopy kolcami zagłady" - moja mina wtym momencie: "Wtf?!"
Taa, walnijmy w tył głowy, zawsze istnieje jakiś procent szans, że cios jest źle wyważony i za chwilę nasza ofiara będzie martwa *seriale kryminalne tak bardzo*
Ale że kto to? Raczej nie Mścisław. Chyba że on?
No to końcówką żeś pojechała. W ogóle chciałam napisać, że rozdziały opisowe wychodzą Ci coraz lepiej ;) Mogę już sobie bez problemu wszystko wyobrazić, opisy są plastyczne, choć kiedy miałaś z tym kłopot. No i przemyślenia Laury - przy jednych zrobiłam "aww", co znaczy, że strasznie mi się podobają ;)
Rozdział nie jest zdechły. Zdechłe to są te drzewa w Reverentii. No, drzewa, krzaki nie, w końcu jeden gejuch całował Nathiela w rękę.
Dobra, to mój komentarz jakiś taki niedorobiony, ale to dlatego, że wczoraj walczyłam z bólem głowy, przespałam prawie dziewięć godzin w nocy, a i tak jestem nie do życia. Może praca mnie orzeźwi. Albo ludzie, którzy zdecydują się kupić moje obecne mieszkanie. Ech.
Czekam na nn ^^
Ściskam mocno!
P.S. Smarkam, a mimo to przekraczam limit. Dobrze, że przeziębienie nie zabiera mi sarkazmu. Zapomniałam o hejtcie na Nathiela w tym rozdziale, ale nie mam go za co disować, bo go mało. DUP!
Ale mi się twój komentarz Cleo podoba <3 jak zawsze zresztą!
UsuńCo do opisów - to nie tak, że nie umiałam ich robić, mi się nigdy nie chciało ich robić XDDD! Dla mnie potęgą były dialogi, ale teraz zrozumiałam, że opisy mogą być ciekawsze i nawet je polubiłam :3. Przyznam ci się, że nauczyłam się tego czytając Rozważną ^___^ ty mnie zainspirowałaś do głębszych opisów.
Ja wiem czy u Laury do miłości daleko >D? Coś już do niego czuje, ale wciąż się boi tego uczucia! W sumie zbliża się końcówka, więc pewnie niedługo ją olśni XDD.
Dziękuję <3 zdrowiej!
Ale mi się miło zrobiło, aż się uśmiecham niczym psychopata za ofiarę mający monitor laptopa :3
UsuńLubię być czyjąś inspiracją ^.^
Zbliża się końcówka i wiesz, jak mnie to boli? Ale się pocieszam, że przecież jeszcze "W cieniu ognia" (koniec z WC Nathiela, straszne!!!) i "3/4 demona" + "100 znaków na niebie" i jakoś tak smutek przechodzi.
Sama zdrowiej!
Boski!
OdpowiedzUsuń