niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 58 - "Taka jak my"

Jeszcze nigdy nie namęczyłam się nad żadnym rozdziałem tak jak nad tym. Pisałam go chyba z miesiąc, często nawet po jednym zdaniu dziennie. Mam wrażenie, że bardziej zepsuć go nie można było, ale za długo się nad nim trudziłam, żeby go skasować. W sumie to spotkanie bardziej odnosi się do sequela W cieniu nocy, niż do tej części. Można powiedzieć, że to znowu taki odpoczynek od akcji. Niech żyje ciąg nieudanych rozdziałów. Mam nadzieję, że po 61 będzie lepiej.

POPRAWIONY [09.12.2018]
***
– To cienisty demon! Mówię ci, spójrz na nią!
– A widziałeś w ogóle jej oczy, idioto?! Przecież one się tu nie zapuszczają bez powodu!
– Może któryś z nich stwierdził, że fajnie byłoby nas znaleźć?
– To kretyni! Nie myślą!
Mocny ból głowy dał o sobie znać ze zdwojoną siłą w momencie, gdy zaczęłam odzyskiwać świadomość. Już od dłuższego czasu słyszałam głośne rozmowy prowadzone przez jakieś zupełnie mi obce dziecięce głosy. Nie rozumiałam, co się właśnie działo. Przecież jeszcze niedawno, zagłębiona w leśnej ucieczce, starałam się zgubić depczące mi po piętach uzbrojone demony. Nie mogły być przecież dziećmi. Czy ja całkowicie oszalałam?
– Otwiera oczy! Patrzcie!
– Cholera! Gdzie moja broń?!
– Wszyscy zginiemy!
Skrzywiłam się pod wpływem irytujących okrzyków, które skutecznie wybudziły mnie ze stanu względnego otępienia. Z trudem otworzyłam oczy, dziwiąc się, że niebo, które nade mną wisiało, nie miało zwyczajowego, błękitnego lub granatowego odcienia. To dało mi do myślenia.
Omiotłam wzrokiem otoczenie wraz z postaciami towarzyszącymi mojej nieświadomej przygodzie. Dzieciaki, które zebrały się wokół mnie, nie były cienistymi demonami. Każde z nich miało inną barwę tęczówek. Brązowe, niebieskie, szare, żółte i zielone oczy o różnym natężeniu jasności tworzyły w mojej głowie barwną tęczę, której nie mogłam objąć rozumem. Dotąd przebywałam tylko wśród szmaragdowookich demonów. Czy aby na pewno wciąż przebywałam w Reverentii?
– Nie patrz tak na nas, potworze!
Przekręciłam głowę w bok i zamrugałam kilka razy oczami. Jeden z chłopców skierował w moją stronę wymyśloną broń, jaką była proca. Przez moment chciało mi się śmiać, ale zaraz otrzeźwiałam, przypominając sobie scenę z pewnej powieści, gdzie kamień posłany przez procę zostawił trwały ślad w mózgu przypadkowego przechodnia.
Poruszyłam rękoma z myślą, że w razie czego będę mogła się nimi bronić. Podstępne skrzaty jednak o wszystkim pomyślały – przywiązały mnie grubą liną do jednego z drzew. Poczułam się jeszcze bardziej beznadziejnie, niż przed ucieczką. Byłam pewna, że zostanę złapana przez krwiożercze, cieniste demony, a tymczasem trafiłam na zgraję utajonych, małych porywaczy, którzy grozili mi prowizoryczną bronią zbudowaną z kijka w kształcie litery „Y” i gumki. Niżej naprawdę nie mogłam upaść.
– Kto ty jesteś? – spytał lekko przestraszonym głosem jeden z niebieskookich dzieciaków.
Nie wiedziałam, co mogę na to odpowiedzieć. Cześć, jestem człowiekiem? A może półdemonem, półczłowiekiem? Demonem z krwi i kości? Za każdą z tych odpowiedzi mogłam zostać zabita albo przynajmniej zraniona. Najpierw musiałam się dowiedzieć, z kim miałam do czynienia. Zważając na to, że znajdywaliśmy się w Reverentii, to całkiem logiczne uważać ich za demony. Jeżeli chodziło zaś o ich pochodzenie związane z różnobarwnymi tęczówkami, nie mogły należeć do żadnej określonej frakcji. A gdzie najlepiej radziliby sobie odmieńcy, jak nie na skraju reverentyjskiego lasu, w odosobnieniu od cienistych demonów? Może to tylko moja losowa interpretacja, ale zdawało mi się, że znalazłam odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.
Postanowiłam, że zaryzykuję. Mogłam w końcu stracić tylko życie (albo oko).
– Jesteście półdemonami?
Większość z nich wydała z siebie okrzyki pełne zdziwienia. To potwierdziło moje skromne podejrzenia. Cóż, może jednak kobieca intuicja była nieomylna.
– A ty to kto? – spytała groźnie najmłodsza z grupy.
– Nazywam się Laura. Jestem półczłowiekiem, pół demonem.
Na tę wiadomość wszyscy zgodnie zaczęli się ode mnie odsuwać. Czy naprawdę była to aż tak szokująca wiadomość? Czy może do tej pory nie spotkali nikogo, kto chociażby miał w sobie cząstkę człowieka? Już kilka razy słyszałam, że byłam pierwszym takim przypadkiem w ich świecie, ale czy to powód do obaw? Oni w przeciwieństwie do mnie musieli mieć jakieś przydatne, magiczne moce, ja robiłam wokół siebie wyłącznie nieporządek, gdy mocno się zdenerwowałam. Latający papier i tłukące się szkło to nic wielkiego. Prędzej to oni zrobią mi krzywdę, niż ja im.
– Ale bajer – usłyszałam nagle cichy szept przepełniony dziecięcym zachwytem.
Po tej wypowiedzi piskliwe głosiki zaczęły namnażać się w mojej głowie. Nie mogłam wywnioskować nic konkretnego z rozmów dzieciaków. Najczęściej z ich ust padały słowa takie jak: „Wow, ale bajer”, „półdemon, półczłowiek!”, „to groźna choroba?” czy „ciekawe jak to działa?”. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale zamiast tego moich ust trzymał się wyłącznie ironiczny uśmieszek.
Gdy oni przekrzykiwali siebie nawzajem, ja zdołałam sobie przypomnieć, że już kiedyś ktoś opowiadał mi o miejscu, gdzie znajdują się półdemony. To był Deaniel. On sam był demonem półkrwi i mieszkał tu, gdy był jeszcze małym chłopcem. Przeżył jako jeden z niewielu, uciekając do świata ludzi.
– Znałam kiedyś półdemona ziemi, półdemona cienia – spróbowałam przerwać potok bełkotliwych słów. Tak jak się domyślałam, dziecięce krzyki umilkły. – Nazywał się Deaniel i uciekał tak samo jak wy.
Na pewno nie wiedziały, o kim mówię, w końcu Deaniel mieszkał tu, gdy ich nie było jeszcze na świecie. Miałam jednak nadzieję, że to ich odrobinę uspokoi i udowodni, że nie byłam tak wielkim odmieńcem, jak mogło im się wydawać.
– Deaniel? – usłyszałam gruby, męski głos.
Skierowałam zdziwione spojrzenie na mężczyznę, który stanął po mojej prawej stronie. Wysoki, naokoło czterdziestoletni brunet o twarzy, która w żaden sposób nie przypominała mi demona. Miał czyste, błękitne oczy, kilka zmarszczek i sine usta. Wyglądał jakby nie spał całe wieki, udręczony życiem i ciągłą ucieczką donikąd.
– Co z Deanielem? – usłyszałam ponowne.
– Został posłany w otchłań przez członkinię departamentu – odpowiedziałam cicho. Czułam, że łamie mi się głos. To wspomnienie wciąż było w mojej głowie żywe.
Mężczyzna westchnął ciężko i potrząsnął głową, nie odpowiadając. Z pewnością go znał, pytanie tylko, dlaczego tak go interesował.
– Rozwiążcie ją i zostawcie w spokoju – powiedział zmęczonym głosem niebieskooki demon. – Jest w końcu jedną z nas. – Po wypowiedzeniu tej kwestii spojrzał prosto w moje oczy, jakby oczekiwał, że odpowiedzą mu na niezadane pytania.
Zrezygnowane dzieciaki zaczęły rozplątywać mnie z węzłów. Już po chwili byłam oswobodzona i mogłam rozprostować zesztywniałe mięśnie. Czułam się tak, jakbym siedziała pod tym drzewem całe wieki. Wszystko mnie bolało, a już szczególnie poranione stopy, które najwyraźniej uszkodziłam, gdy biegłam po lesie jak szalona. 
Kiedy zgromadzone wokół dzieciaki przyglądały mi się jak latającemu w górze niezidentyfikowanemu obiektowi, ja zdążyłam ogarnąć wzrokiem okolicę.
Otaczały nas różnokolorowe, podejrzanie wyglądające drzewa. W pobliżu rozłożone były niskie, okrągłe, szmaciane namioty. Domyślałam się, że to właśnie tam sypiały półdemony, choć szłam o zakład, że nie mieściło się tam więcej, niż dwie osoby. Gdzieś w tle jarzyło się słabe światło prowizorycznych pochodni, które w niewielkim stopniu rozświetlały okolice. Półdemony musiały być przyzwyczajone do życia w mroku. W Reverentii nie istniało w końcu słońce, tak więc ciągła noc nie była dla nich problemem. Blade światło pochodni mogło być także taktyką obronną przeciwko złym demonom chcącym ich zabić. Im mniej się wyróżniali, tym lepiej.
Jakiś dzieciak pociągnął mnie znienacka za dłoń. Zostałam przez niego poprowadzona ku wielkiej, powalonej kłodzie, która prawdopodobnie robiła za siedzenie. Posłusznie na niej usiadłam, chwilę potem przyjmując w dłonie gliniany kubek wypełniony po brzegi jakimś lodowatym płynem o zielonej konsystencji. Albo miałam wrażenie, albo coś tam pływało. Jakieś podejrzanie wyglądające strzałkowate liście.
Spojrzałam pytająco na czarnowłosego chłopca o błyszczących złotych oczach. Uśmiechnął się do mnie łobuzersko. 
– To trucizna, smacznego – powiedział.
Uniosłam do góry brew. Zanim jednak cokolwiek zdążyłam odpowiedzieć, jakaś obca, naokoło trzydziestoletnia kobieta podeszła do niego i zdzieliła go w głowę kijem. Drgnęłam na wielkiej kłodzie, gdy do moich uszu doszedł potężny trzask. Mały chłopiec nie dyskutując, oddalił się od winowajczyni, rozcierając obolałą głowę.
Spojrzałam w górę na płomiennowłosą, niską postać o niesprecyzowanym kolorze oczu. Nie wiedziałam, czy mam się bać, czy może od razu uciekać, aby nie narazić się na jej gniew. Spoglądała na mnie dosyć krytycznie, zupełnie jakby dostrzegała we mnie wroga. Rzuci się na mnie z pazurami czy zdzieli mnie kijem, jak tego dzieciaka?
Już po chwili moje obawy rozpłynęły się w powietrzu, zostawiając po sobie wspomnienie. Kobieta uśmiechnęła się do mnie w łagodny sposób i przysiadła tuż obok mnie, poprawiając swoją przydługą, szarą suknię przypominającą ubranie Kopciuszka sprzątającego zakurzoną kuchnię.
– Wypij to – powiedziała swoim dźwięcznym, głębokim głosem. – Oczyści cię z trucizny.
– Trucizny? – zdziwiłam się.
Kobieta kiwnęła głową.
– Głupotą z twojej strony było biegać boso po Lesie Śmierci – stwierdziła, uśmiechając się ironicznie na boku. – Nie na darmo ma taką nazwę, wiesz?
Ponownie spojrzałam w stronę dziwnego, zielonego napoju. W mojej głowie pojawiło się jedno znaczące pytanie. Czy mogłam im ufać?       
Spojrzałam prosto w oczy nieznajomej, szukając odpowiedzi. Ona również była półdemonem, ale... kto kazał jej pomagać obcej przybłędzie? Nic poza półkrwią nas przecież nie łączyło. Równie dobrze mogła mnie zabić z pomocą zdradliwej trucizny, która kryła się na dnie tego glinianego naczynia.
Kobieta westchnęła głośno i chwyciła za kubek, który trzymałam w dłoniach. Bez chwili zastanowienia upiła z niego duży łyk.
– Nie otrujesz się – odpowiedziała z powrotem mi go przekazując. Na jej twarzy pojawił się znaczący uśmiech.
Choć w dalszym ciągu czułam się niepewnie, postanowiłam, że spróbuję tego dziwnego napoju. Nie miałam nic do stracenia, oprócz własnego życia, oczywiście, ale będąc w Reverentii i tak nie mogłam na zbyt wiele liczyć, w końcu bez Nathiela byłam tutaj nikim.
Gdy podniosłam kubek do ust, odrobinę się zdziwiłam. Spodziewałam się, że napój będzie smakował jak morskie, niefiltrowane glony, a tymczasem skosztowałam słodkiego i kojącego napoju, przypominającego smakiem naszego ziemskiego Earl Greya.
– Wyglądasz na zdziwioną – powiedziała rozbawioną moją ostrożnością nieznajoma. – Widzisz, Reverentia może i kojarzy się z demonami, a więc ze złem, ale ma w sobie również trochę, jak to mówią ludzie, dobra. Dobrym przykładem na to są lecznicze rośliny. Prawda jest taka, że gdyby ziemska rasa zasiliła swoją obecnością Reverentię, nikt z was by nie chorował. 
Nim o czymkolwiek zdążyłam pomyśleć, półdemonica podała mi dłoń.
– Naira, półdemon ognia, półdemon ziemi – przedstawiła się.
Uścisnęłam jej dłoń.
– Laura, półdemon cienia, półczłowiek – odpowiedziałam ze słyszalną w głosie ironią. W końcu wszyscy już wiedzieli, kim byłam. Jeszcze trochę i zacznę o sobie myśleć jak o reverentyjskiej celebrytce, w końcu byłam jak na razie jedynym przykładem na to, że można być równocześnie demonem i człowiekiem.
– Co tu robi ktoś taki jak ty? – zdziwiła się Naira. Oparła podbródek na dłoni i przekręciła ciekawsko głowę w bok. – Nie będziesz tutaj bezpieczna. Cieniste demony dobiorą ci się do skóry.
Uśmiechnęłam się ironicznie do własnych myśli. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Nie dość, że byłam półdemonem, to jeszcze wkradłam się dobrowolnie na demoniczny bal. Na dodatek byłam ofiarą, która miała zostać poświęcona w ramach udowodnienia, że departament świetnie radzi sobie z takimi odmieńcami jak ja czy Nathiel.
Niepokój wbił bezlitośnie igłę w moje serce. Samo wspomnienie mojego przyjaciela sprawiło, że zalała mnie od góry do dołu fala wyrzutów sumienia. Bałam się o niego. Wiedziałam, że jest silny, wytrwały i nie brakuje mu odwagi, ale jak miał sobie poradzić w pojedynkę z tak dużą liczbą demonów? Nienawidziłam siebie za decyzję, którą podjęłam. Gdybym została, być może wymyśliłabym coś, co by nam pomogło? Bywało, że w krytycznych sytuacjach mój mózg otwierał nieznane dotąd wrota pomysłowości, więc może udałoby nam się uciec wspólnie?
Nie chciałam płakać przy obcych demonach, więc szybko stłumiłam w sobie to dziwne, wylewne uczucie, które z nagła mnie opanowaąło. Znałam siebie i wiedziałam, że nawet siłą potrafię zmienić tor myśli.
Nie odpowiadając na pytanie przyglądającej mi się z uwagą Nairy, spojrzałam w stronę rozszalałych dzieciaków bawiących się w bladym świetle nocy. Demoniczne moce, które z łatwością wypuszczali z dłoni, mieszały się ze sobą w górze, tworząc radosną, barwną tęczę, która nie pasowała do tego świata. Przedmiotem ich zabawy było coś, co kształtem przypominało piłkę. Raz płonęła ona ogniem, rozświetlając płomienną wstęgą niebo, raz okryta była wodą rozlewającą się po wszystkich dzieciakach cieszących się z deszczu, innym razem odbijała się od pokrętnie wystających korzeni. Czasami była poruszana delikatnym zefirkiem, a czasami okalał ją wariujący w górze cień. Na ten widok moja twarz rozszerzyła się w bladym uśmiechu. Może były to półdemony, ale jednak o wyglądzie i mentalności ludzkich dzieci. Nie mogłam się więc nadziwić ich radości, pomimo tego, że na co dzień uciekali przed zagrożeniem ze strony departamentu. 
Mój wzrok podążał za płomienną piłką, toczącą się gdzieś po granatowej trawie, a myśli jak na złość powróciły do uporczywie trzymającego się mojej głowy Nathiela. Pierwszy raz moja osobista terapia przeciw ryzykownym, emocjonalnym treściom, zakończyła się niepowodzeniem. W mojej wyobraźni szmaragdowooki łowca demonów uśmiechał się do mnie i krzyczał z oddali: „Cześć, maleńka! Wiem, że na mnie lecisz!”. Czy naprawdę nigdy więcej go nie ujrzę?
Moje dłonie zacisnęły się mocniej na glinianym kubku.
Co miałam robić? Wrócić do zamku i rzucić się w objęcia cienistych demonów bez żadnego konkretnego planu? Uciekać jak ostatni tchórz na ziemi, już do końca swoich dni, i nigdy więcej nie wracać do Nox? A może miałam zostać tutaj z półdemonami? Żadna opcja nie wydawała się wystarczająco dobra.
Obok Nairy usiadł wcześniej już przeze mnie widziany demon o błękitnych oczach. Dopiero on zdołał wyrwać mnie z sideł pesymistycznych myśli. Nie uśmiechał się do mnie, nie zagadywał, ale patrzył się prosto w moje oczy, jakby oczekiwał, że coś z nich wyczyta. Podejrzewałam, że chciał mnie o coś zapytać. Domyślałam się również, kto miał stać się przedmiotem naszej rozmowy.
– Znałeś Deaniela, prawda? – spytałam szeptem, próbując nakierować go na właściwy tor.
Półdemon kiwnął głową.
– Widzisz, kiedyś mieszkałem na Ziemi, wśród ludzi. To tam się ukrywałem i tam go właśnie poznałem – odpowiedział spokojnie. – Był wtedy małym, niesfornym demonem. Zająłem się nim i trochę ucywilizowałem – kontynuował. – Niestety, pewnego dnia...
– Napadł na was Departament Kontroli Demonów, który domniemanie strącił cię do otchłani. Prawda była jednak inna – odpowiedziałam dosyć chłodno, domyślając się z kontekstu, kto przede mną siedział.
Już słyszałam tę historię z ust samego Deaniela. Żałowałam, że przed śmiercią nie odkrył, że jego przybrany ojciec tak naprawdę żył. Chłopak bardzo żałował, że nie udało mu się ocalić jedynej osoby, która wyciągnęła do niego pomocną dłoń. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że ta sama osoba go okłamała i zwyczajnie porzuciła. Może gdyby nie zniknięcie jego opiekuna, nie doczekałby się tak okrutnej śmierci. Wszystko zaczęło się od jego włamania do organizacji Nox, skąd chciał porwać tajemniczą księgę zawierającą w sobie demoniczną wiedzę. To właśnie z jej pomocą miał zamiar przywołać ojca z otchłani. Tymczasem jego tak zwany ojciec zostawił go na pastwę losu, pozorując swoją śmierć i znikając w Reverentii bez słowa.
Niebieskooki mężczyzna uniósł zdziwiony brwi.
– Skąd to wiesz? – spytał zaskoczony.
– Deaniel był moim przyjacielem – powiedziałam cicho, nie podnosząc na niego wzroku. Wgapiałam się uparcie w liście na dnie mojego kubka. – Poświęcił własne życie, żeby uratować mnie przed otchłanią – dodałam i potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. – Starał się przywrócić cię do życia, dlatego się w to wszystko wplątał. Dlaczego go okłamałeś? – spytałam, czując zbliżający się do mnie potężny gniew.
Półdemon uśmiechnął się krzywo.
– Widzisz, Lauro – zaczął zmęczonym głosem – każdy rządzi własnym życiem. Moje upozorowanie śmierci miało jakiś cel. Departament od dłuższego czasu mnie poszukiwał. Chciałem po prostu zniknąć. Oni pilnowali Deaniela, licząc na to, że będzie idealną przynętą na mnie. Już wcześniej byłem znany jako ten, który spaja w Reverentii wszystkie półdemony. Uznali mnie za większe zagrożenie.
Potrząsnęłam głową nie dowierzając temu, co słyszę. Milion pytań i oskarżeń cisnęło mi się do ust, jednak nic nie mogłam wypowiedzieć na głos.
– Demon na zawsze pozostanie demonem – dodał mężczyzna, wbijając we mnie wzrok.
– Nie – zaprzeczyłam gwałtownie. – Gdyby Deaniel był demonem z krwi i kości, nigdy by mnie nie uratował – syknęłam, spoglądając na niego złowrogo.
Sama zdziwiłam się swoją gniewną reakcją. Zapomniałam już, że Reverentia prędzej czy później ukazuje prawdziwą, demoniczną stronę osoby, która zbyt długo tu przebywa. Moja nadprzyrodzona połowa aż rwała się do walki. Miała ochotę rzucić się na tego irytującego mężczyznę i porządnie go stłuc. Te dziwne, niepodobne do mnie myśli zaczęły narastać we mnie strachem. Skoro ja czułam się tak nieludzko, to jak w takim razie musiał czuć się Nathiel, będący pełnym demonem? Czy gdybym go teraz spotkała, byłby sobą czy kimś zupełnie dla mnie obcym?
– Eee – zaczęła Naira, spoglądając to na mnie, to na nieznajomego mężczyznę – może zmieńmy temat, co? Robi się odrobinę niebezpiecznie – zaśmiała się niemrawo. – Nie odpowiedziałaś, Lauro, co tutaj robisz.
Biorąc głęboki wdech, postanowiłam stłumić w sobie złe emocje. Przecież w świecie, gdzie nie było dobra, mogłam umrzeć w przeciągu sekundy. Wolałam nie narażać się na gniew półdemonów. Może byli tacy jak ja, ale mieli nade mną przewagę – przede wszystkim posiadali jakiekolwiek moce.
Postanowiłam, że opowiem im co nieco o mojej wyprawie. Obydwoje słuchali mnie z coraz większym zdziwieniem. Pominęłam oczywiście takie szczegóły jak to, że należę do Nox, że wybrałam się tu wraz z Nathielem i na dodatek byłam córką samego szefa departamentu. Gdy ostatecznie zakończyłam swoją wypowiedź, milczeli.
– A więc szukasz algei leczniczej? – spytała w zamyśleniu Naira.
Pokiwałam znacząco głową.
Płomiennowłosa kobieta podniosła się z ciężkiej kłody i weszła w głąb lasu. Chwilę potem wróciła, niosąc w dłoniach turkusowy kwiat. Podała mi go.
– Algea lecznicza ma to do siebie, że nawet jeśli schowasz ją w bucie, nie zwiędnie – powiedziała, posyłając mi znaczący uśmiech.
Zdziwiona tą wiadomością chwyciłam w dłonie kwiat, który miał uratować moją matkę. Może schowanie go do buta rzeczywiście było dobrą opcją? Nigdy nie wiedziałam, czy podczas mojej ucieczki (jeżeli w ogóle dane będzie mi uciec), zdążę ją odnaleźć. Nie mogłam ryzykować. Postanowiłam postąpić według rady Nairy.
Po raz kolejny pożałowałam, że nie posiadam w mojej podartej sukience żadnej kieszeni. Jedynym miejscem, w którym mogłam upchnąć kwiat był tak naprawdę tylko mój dekolt. Zażenowana wepchałam roślinę za sukienkę. Calanthe będzie mi dziękowała na kolanach za takie poświęcenie.
Naira obserwując moje niezgrabne upychanie algei, wybuchła śmiechem. Nie powstrzymałam się w tym momencie od wywrócenia oczami. Nie znosiłam, kiedy ktoś się ze mnie naśmiewał. Całą tę farsę, która rozbawiła Nairę i zawstydziła niebieskookiego mężczyznę, postanowiłam przerwać pytaniem, które od dłuższej chwili mnie nurtowało:
– Odpowiada wam życie w ciągłej ucieczce? Nie lepiej byłoby wam mieszkać w świecie ludzi?  
Półdemon uśmiechnął się krzywo z dozą ledwo widzialnej kpiny.
– Może to śmiesznie zabrzmi, ale w Reverentii znajduje się nas zdecydowanie mniej, niż w świecie ludzi, przez co departament zwraca na nas mniejszą uwagę. Zdecydowanie gorzej mają półdemony zamieszkujące Ziemię – odpowiedział spokojnie, choć to pytanie go nie ucieszyło.
– Mimo tego, wciąż musicie uciekać – stwierdziłam, unosząc w zdziwieniu brwi.
– Tak, codziennie zmieniamy swoje położenie – odpowiedziała tym razem Naira. W jej oczach widziałam zmęczenie.
– Dużo was tu jest?
– Stosunkowo niewiele. Dziesiątka. Większość z nas została zabita.
– A więc jesteście tylko wy i te dzieciaki?
Oboje pokiwali twierdząco głowami.
Sama nie wiedziałam, czy wolałabym żyć w dogodnych warunkach na Ziemi i czekać na śmierć z rąk departamentu, czy ukrywać się w Reverentii z myślą, że w każdej chwili wrogowie mogą wyskoczyć zza rogu i oderwać mi głowę. Żadna z tych opcji nie wydawała się zbyt optymistyczna. Na szczęścia byłam w dobrym położeniu. Żyłam w końcu w organizacji spajającej łowców cienia, dzięki czemu byłam chroniona i mogłam spokojnie spać. Moje jedyne zmartwienie tyczyło się tego, że byłam półdemonem, półczłowiekiem spłodzonym przez samego szefa departamentu i łowczynię z Nox.
– Zastanawia mnie jedna rzecz – zaczęła z nagła Naira, kierując spojrzenie ku niebu. Oparła się dłońmi o kłodę i odchyliła w tył. – Półdemony mają w sobie cechy łączące obydwie rasy. Przykładowo: półdemon wiatru i półdemon ziemi może posiadać błękitne oczy charakterystyczne dla demonów wiatru, a mimo tego może zarządzać ziemią. Jak to jest z tobą? Oczy masz zbliżone do cienistego demona, a przecież ludzie nie mają żadnych zdolności magicznych, prawda?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Myślę, że u mnie genetyka zadziałała w podobny sposób. Nie mam żadnej mocy, chyba że liczyć moje rzadkie napady złości przez które wszystko naokoło mnie zaczyna wirować w chaotycznym tańcu.
– Może to śmiesznie zabrzmi, ale znam cienistego demona, który ma taką moc – zaśmiała się Naira, chwilę potem marszcząc czoło, jakby zdała sobie sprawę z tego, że to wcale nie było takie zabawne – choć oczywiście u niego wygląda to zdecydowanie groźniej.
– Co masz na myśli? – spytałam, unosząc brew do góry.
– Jakbym miała na oko strzelić, jaką moc posiada ten demon, powiedziałabym, że moc chaosu. Za pomocą jednego machnięcia dłonią potrafi wywoływać wichry i burze, a kiedy używa pełni swojej mocy… Cóż, można sobie tylko wyobrazić, jak spektakularnie wygląda wtedy zniszczenie w jego odsłonie.
Niebieskooki demon westchnął głośno, trzęsąc głową z pobłażliwym uśmiechem.
– Nie sądzę, aby szef Departamentu Kontroli Demonów dorobił się jakiegokolwiek potomka, szczególnie w świecie ludzi – odpowiedział rozbawiony.
W momencie, gdy to mówił, upijałam akurat łyka leczniczego napoju i mało się nim nie zakrztusiłam. Rzeczywiście, nie minął się z prawdą. Ani trochę. W końcu czy ja byłam córką Aidena Vauxa? W żadnym wypadku.
W pewnym sensie ta informacja mnie zdziwiła. Nie sądziłam, że moje nic nieznaczące zdolności były po kimś odziedziczone, a już szczególnie nie po moim biologicznym ojcu. Gdybym była pełnokrwistym demonem, zapewne sama mogłabym stać się panią chaosu. Tymczasem byłam po prostu nieudaną wersją półczłowieka, półdemona, która nigdy nie zazna prawdziwej mocy.
Postanowiłam odejść od tego niebezpiecznego tematu. Nie chciałabym nikogo wystraszyć. Ani sprowadzić na siebie nagłej śmierci.
– Nie myśleliście o sojuszu z łowcami cienia? – spytałam, co zaskoczyło moich rozmówców. – Zarówno wy, jak i oni chcecie pozbyć się departamentu. Sojusz byłby dobrym rozwiązaniem – wytłumaczyłam. Po minach dwójki półdemonów było jednak widać, że nie są zbyt pozytywnie nastawieni do tego szalonego pomysłu. 
– Nie sądzę, aby ktokolwiek mógł się z nimi równać. Łowcy cienia to istoty bez krztyny magii. Posługują się tylko swoją energią potencjalną, która jest niczym w porównaniu z prawdziwą mocą cienistych demonów. My posługujemy się tylko namiastką magii, którą w pełni posiadają pełnokrwiste demony. Półdemon zdmuchnie liście z drzew, a pełnokrwisty demon wiatru powali tą samą mocą całe drzewo. To dlatego jesteśmy nic niewarci. Podobnie jak łowcy.
Zastanowiłam się przez chwilę, próbując ukryć swoje zirytowanie. Wiedziałam, że mogło być one źle odebrane, a ja tymczasem nie zamierzałam zdradzać, iż należałam do Nox.
– Sądzę, że odrobina mocy wsparłaby ludzką organizację zwalczającą demony. Razem moglibyście zdziałać cuda.
Naira i niebieskooki demon spojrzeli po sobie z uśmiechami, których często używali dorośli, kiedy wysłuchiwali niestworzonych opowieści swoich pociech. Wiedziałam, że mój głos był zbyt wątły, abym mogła ich przekonać.
– Lauro, przyzwyczailiśmy się już do takiego życia i pogodziliśmy się z obecnym stanem rzeczy – odparła beztrosko Naira, wzruszając ramionami. W tym geście było jednak coś, co wyjawiło mi, że nie była do końca szczera.
Postanowiłam nie ciągnąć tematu. Nie mogłam decydować za szefa organizacji Nox. Byłam tylko podrzędnym łowcą demonów, który dopiero wdrażał się w bitewne arkana. Być może kiedy moja pozycja będzie już bardziej wartościowa, sama podsunę ten pomysł Hughowi? Gdzieś wewnętrznie miałam nadzieję na to, że zasiałam w moich rozmówcach choć trochę niepewności i że pozwoli im to skupić się na tym, co naprawdę wartościowe, a co nie jest ucieczką.
Ziewnęłam potężnie, przytykając dłoń do ust. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że byłam piekielnie zmęczona. Nie wiedziałam, ile minęło już czasu, odkąd się tu zjawiłam, mogłam się jednak domyślić, że ominęłam przynajmniej jedną ludzką nockę, która była mi potrzebna, abym żyła i funkcjonowała jak normalny człowiek.
– Prześpij się – powiedziała Naira z uśmiechem. Chwilę potem wskazała dłonią w stronę jednego z wolnych, szmacianych domków. – Tam powinno być ci wygodnie.
Mój umysł powoli gasnął, nie dając mi już szansy na głębsze rozmyślania czy zadanie jeszcze kilku wartościowych pytań. Wiedziałam, że nie będę miała problemu z zaśnięciem. Nawet gdy sytuacje życiowe zmuszały mnie do wewnętrznego przeżywania, byłam w stanie usnąć z czystym umysłem. Moja podświadomość nie przekładała zmartwień nad sen, czego pewnie większość ludzi mogłaby mi pozazdrościć.
Wstałam, odkładając do połowy pusty kubek na kłodę.
Zastanawiała mnie jeszcze jedna mało znacząca kwestia, która kierowała mnie w stronę zaspokojenia ciekawości.
– Często sypiacie? – spytałam.
– Stosunkowo rzadko. Demony nie muszą praktycznie w ogóle zażywać snu. Sama się o tym przekonasz – odpowiedział beznamiętnie niebieskooki, nie obdarzając mnie już spojrzeniem. Zdawało mi się, że od początku rozmowy nie był mną zainteresowany.
Kiwnęłam głowa, już więcej nie dręcząc ich pytaniami.
– Dziękuję za możliwość pobytu z wami – powiedziałam grzecznie, jak przystało na kulturalnego człowieka.
– Jesteś taka jak my, tu nie ma nic do dziękowania – odpowiedziała Naira, puszczając mi oczko.
Zamieniając z nimi jeszcze kilka słów uprzejmości w końcu ruszyłam w stronę namiotowego domku. Nie obchodziło mnie w tym momencie, czy ktoś mnie zabije podczas snu. Chciałam po prostu zamknąć swój umysł i nareszcie oddać się w ramiona Morfeusza. Kto wie, może gdy się obudzę, dzień będzie lepszy?

8 komentarzy:

  1. Nie cierpię walki z dylematami.
    Rezerwuję sobie miejsce! Komentarz za trochę ponad dwie godziny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dobra, minęły trzy godziny, ale chyba mi to wybaczysz?
      Te pomysły stworzeń są świetne :D "- A może któryś z nich stwierdził, że fajnie byłoby nas znaleźć?" - kij z tym, że Laura nie wie, gdzie trafiła.
      Obudzić się z bólem głowy to masakra.
      Dziecięce głosy, ohoho, będzie ciekawie :3 *Cleo pedofil*
      "Ogrom dziecięcych okrzyków sprawiał, że miałam ochotę pozabijać wszystkich naokoło" - u Collins włączył się tryb mordercy, skąd ja to znam :3
      "Po pierwsze: nie wiedziałam o czym gadają te nieznośne bachory, po drugie: bolała mnie już głowa, po trzecie: gdzie ja do cholery jestem?" <3
      Laura potworem? Łohoho.
      Proca rządzi! W końcu czym dawid zabił Goliata, co? Proca jako broń jest niedoceniana na równi z patelnią. A to przecież nawet zabić może!
      "Byłam przywiązana liną do jednego z drzew. " - dlaczego ja widzę Laurę-pinatę, którą za chwilę dzieciaki będą okładać kijem? Mózgu, stop, por favor.
      Pół demony o oczach innych niż zielone. Wow. To takie jakby slumsy? Albo specjalna zona dla tych gorszej kategorii, odmieńców. Ciekawie stworzone miejsce ;)
      Ktoś zna Deaniela? Kurde, trochę się za nim stęskniłam. Choć był idiotą (ale nie takim jak Nathiel, znaczy nie w tym sensie, co Nathiel. Nathiel jest idiotą, bo jest głupi. DEaniel był idiotą, bo czasami za dużo myślał.), to jednak był fajną postacią.
      Czarnowłosy chłopiec o złotych oczach - syn Blaze'a i Ayathe? :D Tak mi jakoś przyszło na myśl.
      " - To trucizna, smacznego - powiedział." - ległam xD
      "podeszła do niego i zdzieliła go w głowę kijem." - a teraz mi się przypomniało, jak moja mama chciała uderzyć Penola drewnianą łyżką w tyłek. Łyżka się złamała. Mój młodszy brat ma żelazne pośladki :D
      " Coś w głębi serca mnie zakuło. Nathiel. Tak bardzo się o niego bałam" - aww ^__^ <3
      "Co, jeśli w tym momencie już nie żyje? Co, jeżeli rozszarpali go na strzępy i nigdy więcej go nie zobaczę? Ta myśl sprawiła, że poczułam napływające do oczu łzy." - mnie też się zrobiło smutno przy takim rozmyślaniu. Nathiel, żyj!
      "Nathiel. Wszędzie w mojej głowie był Nathiel. Pierwszy raz moja osobista terapia przeciw zbyt emocjonalnym treściom, zakończyła się niepowodzeniem. W mojej głowie ten szmaragdowoki typ, uśmiechał się do mnie i krzyczał z oddali: "Cześć, maleńka! Wiem, że na mnie lecisz!", oddalając się coraz dalej i dalej, zupełnie, jakby niknął gdzieś w cieniu. Czy naprawdę nigdy więcej go nie ujrzę? Nie chciałam wracać bez niego. Wolałam umrzeć, niż żyć bez Nathiela." - ohoho, "miłość rośnie wokół nas, jej zapach jest tuż tuż. Kochac to pokonać troski swe, przetrwać pośród burz!" *śpiewa* Tak mi jakoś zapasowały te wersy do tego cytatu. Laura chyba odrobinę ogarnia się w sprawie swoich uczuć do zielonookiego demona, za co mam ochotę ją wyściskać :3
      Dzie dobry, panie przyszywany ojcu Deaniela!
      "Chciałem po prostu zniknąć." - i żeby to uczynić, zraniłeś osobę, która tak bardzo na ciebie liczyła. Przykre. I smutne.
      " był tak naprawdę tylko mój dekolt." - mózgu, uspokój się! W tym momencie wyobraziłam sobie Nathiela zaglądającego w dekolt Laury i pytającego z głupim uśmiechem na twarzy: "Co tam chowasz, skarbie? O, algea!"
      "Kto wie, może gdy się obudzę, dzień będzie lepszy?" - wciąż wychodzę z założenia, że nigdy nie ma tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Trochę pesymistycznie brzmi, ale jestem realistką, wolę być przygotowana na najgorsze, by później dziwić się z uśmiechu losu.

      Laura poznaje sobie podobnych, jako tako odnajduje się w ich towarzystwie, dowiaduje się czegoś o półdemonach i podejmuje temat kolaboracji półdemonów z łowcami.
      Przyjemnie mi się czytało, choć w mózgu cały czas czaiła się myśl: "Ja chcę Nathiela!". Ale powoli przygotowuję się do tego, że za jakiś czas zielonooki zniknie na parę rozdziałów.
      Mam nadzieję, że nikt nie zaatakuje Laury podczas snów.

      Czekam na nn ^^

      Usuń
    2. Ej no. Słucham Eda i Micheala po raz n-ty, chyba zaraz zacznę piątą stronę 60 rozdziału, czytam sobie stare komentarze na WCN (znaczy od 57 rozdziału do tyłu) i uprzytomniłam sobie, że czegoś nie napisałam.

      Dup!

      Dobranoc :*

      Usuń
  2. Właśnie, wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet, bum.
    Rozdział fajny, chill'owy. :---3 No i po trzech dniach!
    Fajnie było usiąść sobie z Laurą do "herbatki".
    Jeju, Nathiel. Sama nie wierzę, ale się o niego martwię.
    Kurde, Nathiel, po co ci było to mordowanie ojca? Chcesz żebym zawału dostała?!
    Nie no, serio. Mogliście skoczyć tylko po algeę, zielonooki przyjacielu. Dobra, wybaczam ci, okej? Nie gniewam się.
    Laura chyba zaczyna rozumieć co czuje do naszego demona, ach! Tyle miłości.
    Spadam, jeszcze nie napisałam rozdziału u siebie... ;-;
    Papa! :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Potrzebuje Lauriela.
    -Z.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo, Naff! Nie dajmy zaśmiecać WCN dziwnymi autoreklamami!

      A chciałam do Ciebie pisać w sprawie tego komenta.

      Usuń
  5. *cisza, cisza*
    BUUUUUUUUUUUUUM!
    *eksplozje w ciemności, z ognia wychodzi Królik, okularki przeciwsłoneczne na nosie, mina a'la cool guys don't look at explosions, rąsie w kieszeni, włosy powiewają na wietrze (to nie ja, to moja shauma. Albo nie. Bo w sumie to Garnier 5 ziół *Stranger?! :o*), epickość emanuje*
    Ou yea! Wróciłam! Nie było mnie tu z komentarzami w marcu jeszcze chyba, ale cóż, lepiej późno niż wcale. Co prawda czuję się nienajlepiej, ale WCN czeka. Tym razem nie odpuszczę, a przynajmniej jeden rozdział skomentuję. Wyczuwam, że będzie zdechle. ;____; Wybatrz.
    " - Cholera! Gdzie moja broń?!
    - Skąd mam wiedzieć, kretynie, gdzie ją położyłeś?!"- Nie wiem dlaczego, ale skojarzyło mi się to troszku z Levenem i Ithielem! XD Tak bardzo kochani!
    "Jedno z dziecięcych, na około 7-letnich stworzeń, własnie kierowało w moją stronę wymyśloną broń jaką była proca. "- Andre? :o
    "Spojrzałam pytająco na czarnowłosego chłopca o błyszczących w świetle pochodni, złotych, łobuzerskich oczach. Uśmiechnął się do mnie.
    - To trucizna, smacznego - powiedział."- MATKO BOSKO! LEVEN! *zaciesz* AAAAAAA!
    " Zanim jednak cokolwiek zdążyłam odpowiedzieć, jakaś obca, na około 30-letnia kobieta podeszła do niego i zdzieliła go w głowę kijem"- MATKO BOSKO! CHERICE!
    " Nathiel. Wszędzie w mojej głowie był Nathiel. "- Ou yea! Zakochałaś się!
    "Wolałam umrzeć, niż żyć bez Nathiela."- Awwww. *____*
    " Jedynym miejscem w którym mogłam upchnąć kwiat był tak naprawdę tylko mój dekolt. Zażenowana przewróciłam oczami i wepchałam go tam. "- Dlaczego w tym momencie widzę szczerzącego się Nathiela z tekstem: "Daj, ja wyciągnę?" ;_______;
    " - Nie myśleliście o sojuszu z łowcami cienia? - spytałam, co zaskoczyło obydwu. Gdy nic nie odpowiadali, zaczęłam kontynuować tą kwestię" - huhu *SPOILER CENSORED*
    Yea. No i tyle ze zdechłego komentarza. Lecem dalej. Dwa rozdziały more.

    OdpowiedzUsuń