Jeszcze nigdy nie namęczyłam się nad żadnym rozdziałem tak jak nad tym. Pisałam go chyba z miesiąc, często nawet po jednym zdaniu dziennie. Mam wrażenie, że bardziej zepsuć go nie można było, ale za długo się nad nim trudziłam, żeby go skasować. W sumie to spotkanie bardziej odnosi się do sequela W cieniu nocy, niż do tej części. Można powiedzieć, że to znowu taki odpoczynek od akcji. Niech żyje ciąg nieudanych rozdziałów. Mam nadzieję, że po 61 będzie lepiej.
POPRAWIONY [09.12.2018]
***
– To cienisty demon! Mówię ci,
spójrz na nią!
– A widziałeś w ogóle jej oczy,
idioto?! Przecież one się tu nie zapuszczają bez powodu!
– Może któryś z nich
stwierdził, że fajnie byłoby nas znaleźć?
– To kretyni! Nie myślą!
Mocny ból głowy dał o sobie
znać ze zdwojoną siłą w momencie, gdy zaczęłam odzyskiwać świadomość. Już od
dłuższego czasu słyszałam głośne rozmowy prowadzone przez jakieś zupełnie mi
obce dziecięce głosy. Nie rozumiałam, co się właśnie działo. Przecież jeszcze
niedawno, zagłębiona w leśnej ucieczce, starałam się zgubić depczące mi po
piętach uzbrojone demony. Nie mogły być przecież dziećmi. Czy ja całkowicie
oszalałam?
– Otwiera oczy! Patrzcie!
– Cholera! Gdzie moja broń?!
– Wszyscy zginiemy!
Skrzywiłam się pod wpływem
irytujących okrzyków, które skutecznie wybudziły mnie ze stanu względnego otępienia.
Z trudem otworzyłam oczy, dziwiąc
się, że niebo, które nade mną wisiało, nie miało zwyczajowego, błękitnego lub
granatowego odcienia. To dało mi do myślenia.
Omiotłam
wzrokiem otoczenie wraz z postaciami towarzyszącymi mojej nieświadomej
przygodzie. Dzieciaki, które zebrały się wokół mnie, nie były
cienistymi demonami. Każde z nich miało inną barwę tęczówek. Brązowe,
niebieskie, szare, żółte i zielone oczy o różnym natężeniu jasności tworzyły w
mojej głowie barwną tęczę, której nie mogłam objąć rozumem. Dotąd przebywałam tylko
wśród szmaragdowookich demonów. Czy aby na pewno wciąż przebywałam w
Reverentii?
– Nie patrz tak na nas,
potworze!
Przekręciłam głowę w bok i zamrugałam
kilka razy oczami. Jeden z chłopców skierował w moją stronę wymyśloną broń,
jaką była proca. Przez moment chciało mi się śmiać, ale zaraz otrzeźwiałam,
przypominając sobie scenę z pewnej powieści, gdzie kamień posłany przez procę
zostawił trwały ślad w mózgu przypadkowego przechodnia.
Poruszyłam rękoma z myślą, że w
razie czego będę mogła się nimi bronić. Podstępne skrzaty jednak o wszystkim
pomyślały – przywiązały mnie grubą liną do jednego z drzew. Poczułam się
jeszcze bardziej beznadziejnie, niż przed ucieczką. Byłam pewna, że zostanę
złapana przez krwiożercze, cieniste demony, a tymczasem trafiłam na zgraję
utajonych, małych porywaczy, którzy grozili mi prowizoryczną bronią zbudowaną z
kijka w kształcie litery „Y” i gumki. Niżej naprawdę nie mogłam upaść.
– Kto ty jesteś? – spytał lekko
przestraszonym głosem jeden z niebieskookich dzieciaków.
Nie wiedziałam, co mogę na to
odpowiedzieć. Cześć, jestem człowiekiem? A może półdemonem, półczłowiekiem? Demonem
z krwi i kości? Za każdą z tych odpowiedzi mogłam zostać zabita albo
przynajmniej zraniona. Najpierw musiałam się dowiedzieć, z kim miałam do
czynienia. Zważając na to, że znajdywaliśmy się w Reverentii, to całkiem
logiczne uważać ich za demony. Jeżeli chodziło zaś o ich pochodzenie związane z
różnobarwnymi tęczówkami, nie mogły należeć do żadnej określonej frakcji. A
gdzie najlepiej radziliby sobie odmieńcy, jak nie na skraju reverentyjskiego
lasu, w odosobnieniu od cienistych demonów? Może to tylko moja losowa
interpretacja, ale zdawało mi się, że znalazłam odpowiedź na nurtujące mnie
pytanie.
Postanowiłam, że zaryzykuję.
Mogłam w końcu stracić tylko życie (albo oko).
– Jesteście półdemonami?
Większość z nich wydała z
siebie okrzyki pełne zdziwienia. To potwierdziło moje skromne podejrzenia. Cóż,
może jednak kobieca intuicja była nieomylna.
– A ty to kto? – spytała
groźnie najmłodsza z grupy.
– Nazywam się Laura. Jestem półczłowiekiem,
pół demonem.
Na tę wiadomość wszyscy zgodnie
zaczęli się ode mnie odsuwać. Czy naprawdę była to aż tak szokująca wiadomość?
Czy może do tej pory nie spotkali nikogo, kto chociażby miał w sobie cząstkę
człowieka? Już kilka razy słyszałam, że byłam pierwszym takim przypadkiem w ich
świecie, ale czy to powód do obaw? Oni w przeciwieństwie do mnie musieli mieć
jakieś przydatne, magiczne moce, ja robiłam wokół siebie wyłącznie nieporządek,
gdy mocno się zdenerwowałam. Latający papier i tłukące się szkło to nic
wielkiego. Prędzej to oni zrobią mi krzywdę, niż ja im.
– Ale bajer – usłyszałam nagle
cichy szept przepełniony dziecięcym zachwytem.
Po tej wypowiedzi piskliwe
głosiki zaczęły namnażać się w mojej głowie. Nie mogłam wywnioskować nic
konkretnego z rozmów dzieciaków. Najczęściej z ich ust padały słowa takie jak:
„Wow, ale bajer”, „półdemon, półczłowiek!”, „to groźna choroba?” czy „ciekawe
jak to działa?”. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale zamiast tego moich ust
trzymał się wyłącznie ironiczny uśmieszek.
Gdy oni przekrzykiwali siebie
nawzajem, ja zdołałam sobie przypomnieć, że już kiedyś ktoś opowiadał mi o miejscu,
gdzie znajdują się półdemony. To był Deaniel. On sam był demonem półkrwi i
mieszkał tu, gdy był jeszcze małym chłopcem. Przeżył jako jeden z niewielu,
uciekając do świata ludzi.
– Znałam kiedyś półdemona
ziemi, półdemona cienia – spróbowałam przerwać potok bełkotliwych słów. Tak jak
się domyślałam, dziecięce krzyki umilkły. – Nazywał się Deaniel i uciekał tak
samo jak wy.
Na pewno nie wiedziały, o kim
mówię, w końcu Deaniel mieszkał tu, gdy ich nie było jeszcze na świecie. Miałam
jednak nadzieję, że to ich odrobinę uspokoi i udowodni, że nie byłam tak wielkim
odmieńcem, jak mogło im się wydawać.
– Deaniel? – usłyszałam gruby,
męski głos.
Skierowałam zdziwione
spojrzenie na mężczyznę, który stanął po mojej prawej stronie. Wysoki, naokoło
czterdziestoletni brunet o twarzy, która w żaden sposób nie przypominała mi
demona. Miał czyste, błękitne oczy, kilka zmarszczek i sine usta. Wyglądał
jakby nie spał całe wieki, udręczony życiem i ciągłą ucieczką donikąd.
– Co z Deanielem? – usłyszałam
ponowne.
– Został posłany w otchłań
przez członkinię departamentu – odpowiedziałam cicho. Czułam, że łamie mi się
głos. To wspomnienie wciąż było w mojej głowie żywe.
Mężczyzna westchnął ciężko i
potrząsnął głową, nie odpowiadając. Z pewnością go znał, pytanie tylko,
dlaczego tak go interesował.
– Rozwiążcie ją i zostawcie w
spokoju – powiedział zmęczonym głosem niebieskooki demon. – Jest w końcu jedną
z nas. – Po wypowiedzeniu tej kwestii spojrzał prosto w moje oczy, jakby
oczekiwał, że odpowiedzą mu na niezadane pytania.
Zrezygnowane dzieciaki zaczęły
rozplątywać mnie z węzłów. Już po chwili byłam oswobodzona i mogłam
rozprostować zesztywniałe mięśnie. Czułam się tak, jakbym siedziała pod tym
drzewem całe wieki. Wszystko mnie bolało, a już szczególnie poranione stopy,
które najwyraźniej uszkodziłam, gdy biegłam po lesie jak szalona.
Kiedy zgromadzone wokół
dzieciaki przyglądały mi się jak latającemu w górze niezidentyfikowanemu
obiektowi, ja zdążyłam ogarnąć wzrokiem okolicę.
Otaczały nas różnokolorowe,
podejrzanie wyglądające drzewa. W
pobliżu rozłożone były niskie, okrągłe, szmaciane namioty. Domyślałam się, że
to właśnie tam sypiały półdemony, choć szłam o zakład, że nie mieściło się tam
więcej, niż dwie osoby. Gdzieś w tle jarzyło się słabe światło prowizorycznych
pochodni, które w niewielkim stopniu rozświetlały okolice. Półdemony musiały
być przyzwyczajone do życia w mroku. W Reverentii nie istniało w końcu słońce, tak
więc ciągła noc nie była dla nich problemem. Blade światło pochodni mogło być
także taktyką obronną przeciwko złym demonom chcącym ich zabić. Im mniej się
wyróżniali, tym lepiej.
Jakiś dzieciak pociągnął mnie
znienacka za dłoń. Zostałam przez niego poprowadzona ku wielkiej, powalonej
kłodzie, która prawdopodobnie robiła za siedzenie. Posłusznie na niej usiadłam,
chwilę potem przyjmując w dłonie gliniany kubek wypełniony po brzegi jakimś
lodowatym płynem o zielonej konsystencji. Albo miałam wrażenie, albo coś tam
pływało. Jakieś podejrzanie wyglądające strzałkowate liście.
Spojrzałam pytająco na
czarnowłosego chłopca o błyszczących złotych oczach. Uśmiechnął się do mnie
łobuzersko.
– To trucizna, smacznego –
powiedział.
Uniosłam do góry brew. Zanim
jednak cokolwiek zdążyłam odpowiedzieć, jakaś obca, naokoło trzydziestoletnia
kobieta podeszła do niego i zdzieliła go w głowę kijem. Drgnęłam na wielkiej
kłodzie, gdy do moich uszu doszedł potężny trzask. Mały chłopiec nie
dyskutując, oddalił się od winowajczyni, rozcierając obolałą głowę.
Spojrzałam w górę na
płomiennowłosą, niską postać o niesprecyzowanym kolorze oczu. Nie wiedziałam,
czy mam się bać, czy może od razu uciekać, aby nie narazić się na jej gniew.
Spoglądała na mnie dosyć krytycznie, zupełnie jakby dostrzegała we mnie wroga.
Rzuci się na mnie z pazurami czy zdzieli mnie kijem, jak tego dzieciaka?
Już po chwili moje obawy
rozpłynęły się w powietrzu, zostawiając po sobie wspomnienie. Kobieta
uśmiechnęła się do mnie w łagodny sposób i przysiadła tuż obok mnie,
poprawiając swoją przydługą, szarą suknię przypominającą ubranie Kopciuszka
sprzątającego zakurzoną kuchnię.
– Wypij to – powiedziała swoim
dźwięcznym, głębokim głosem. – Oczyści cię z trucizny.
– Trucizny? – zdziwiłam się.
Kobieta kiwnęła głową.
– Głupotą z twojej strony było
biegać boso po Lesie Śmierci – stwierdziła, uśmiechając się ironicznie na boku.
– Nie na darmo ma taką nazwę, wiesz?
Ponownie spojrzałam w stronę
dziwnego, zielonego napoju. W mojej głowie pojawiło się jedno znaczące pytanie.
Czy mogłam im ufać?
Spojrzałam prosto w oczy nieznajomej,
szukając odpowiedzi. Ona również była półdemonem, ale... kto kazał jej pomagać
obcej przybłędzie? Nic poza półkrwią nas przecież nie łączyło. Równie dobrze
mogła mnie zabić z pomocą zdradliwej trucizny, która kryła się na dnie tego
glinianego naczynia.
Kobieta westchnęła głośno i
chwyciła za kubek, który trzymałam w dłoniach. Bez chwili zastanowienia upiła z
niego duży łyk.
– Nie otrujesz się –
odpowiedziała z powrotem mi go przekazując. Na jej twarzy pojawił się znaczący
uśmiech.
Choć w dalszym ciągu czułam się
niepewnie, postanowiłam, że spróbuję tego dziwnego napoju. Nie miałam nic do
stracenia, oprócz własnego życia, oczywiście, ale będąc w Reverentii i tak nie
mogłam na zbyt wiele liczyć, w końcu bez Nathiela byłam tutaj nikim.
Gdy podniosłam kubek do ust,
odrobinę się zdziwiłam. Spodziewałam się, że napój będzie smakował jak morskie,
niefiltrowane glony, a tymczasem skosztowałam słodkiego i kojącego napoju,
przypominającego smakiem naszego ziemskiego Earl Greya.
– Wyglądasz na zdziwioną –
powiedziała rozbawioną moją ostrożnością nieznajoma. – Widzisz, Reverentia może
i kojarzy się z demonami, a więc ze złem, ale ma w sobie również trochę, jak to
mówią ludzie, dobra. Dobrym przykładem na to są lecznicze rośliny. Prawda jest
taka, że gdyby ziemska rasa zasiliła swoją obecnością Reverentię, nikt z was by
nie chorował.
Nim o czymkolwiek zdążyłam
pomyśleć, półdemonica podała mi dłoń.
– Naira, półdemon ognia, półdemon
ziemi – przedstawiła się.
Uścisnęłam jej dłoń.
– Laura, półdemon cienia, półczłowiek
– odpowiedziałam ze słyszalną w głosie ironią. W końcu wszyscy już wiedzieli,
kim byłam. Jeszcze trochę i zacznę o sobie myśleć jak o reverentyjskiej
celebrytce, w końcu byłam jak na razie jedynym przykładem na to, że można być
równocześnie demonem i człowiekiem.
– Co tu robi ktoś taki jak ty? –
zdziwiła się Naira. Oparła podbródek na dłoni i przekręciła ciekawsko głowę w
bok. – Nie będziesz tutaj bezpieczna. Cieniste demony dobiorą ci się do skóry.
Uśmiechnęłam się ironicznie do
własnych myśli. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Nie dość, że byłam
półdemonem, to jeszcze wkradłam się dobrowolnie na demoniczny bal. Na dodatek
byłam ofiarą, która miała zostać poświęcona w ramach udowodnienia, że
departament świetnie radzi sobie z takimi odmieńcami jak ja czy Nathiel.
Niepokój wbił bezlitośnie igłę
w moje serce. Samo wspomnienie mojego przyjaciela sprawiło, że zalała mnie od
góry do dołu fala wyrzutów sumienia. Bałam się o niego. Wiedziałam, że jest
silny, wytrwały i nie brakuje mu odwagi, ale jak miał sobie poradzić w
pojedynkę z tak dużą liczbą demonów? Nienawidziłam siebie za decyzję, którą podjęłam.
Gdybym została, być może wymyśliłabym coś, co by nam pomogło? Bywało, że w
krytycznych sytuacjach mój mózg otwierał nieznane dotąd wrota pomysłowości,
więc może udałoby nam się uciec wspólnie?
Nie chciałam płakać przy obcych
demonach, więc szybko stłumiłam w sobie to dziwne, wylewne uczucie, które z
nagła mnie opanowaąło. Znałam siebie i wiedziałam, że nawet siłą potrafię
zmienić tor myśli.
Nie odpowiadając na pytanie
przyglądającej mi się z uwagą Nairy, spojrzałam w stronę rozszalałych dzieciaków
bawiących się w bladym świetle nocy. Demoniczne moce, które z łatwością
wypuszczali z dłoni, mieszały się ze sobą w górze, tworząc radosną, barwną
tęczę, która nie pasowała do tego świata. Przedmiotem ich zabawy było coś, co
kształtem przypominało piłkę. Raz płonęła ona ogniem, rozświetlając płomienną
wstęgą niebo, raz okryta była wodą rozlewającą się po wszystkich dzieciakach
cieszących się z deszczu, innym razem odbijała się od pokrętnie wystających
korzeni. Czasami była poruszana delikatnym zefirkiem, a czasami okalał ją
wariujący w górze cień. Na ten widok moja twarz rozszerzyła się w bladym
uśmiechu. Może były to półdemony, ale jednak o wyglądzie i mentalności ludzkich
dzieci. Nie mogłam się więc nadziwić ich radości, pomimo tego, że na co dzień
uciekali przed zagrożeniem ze strony departamentu.
Mój wzrok podążał za płomienną
piłką, toczącą się gdzieś po granatowej trawie, a myśli jak na złość powróciły
do uporczywie trzymającego się mojej głowy Nathiela. Pierwszy raz moja osobista
terapia przeciw ryzykownym, emocjonalnym treściom, zakończyła się
niepowodzeniem. W mojej wyobraźni szmaragdowooki łowca demonów uśmiechał się do
mnie i krzyczał z oddali: „Cześć, maleńka! Wiem, że na mnie lecisz!”. Czy
naprawdę nigdy więcej go nie ujrzę?
Moje dłonie zacisnęły się mocniej
na glinianym kubku.
Co miałam robić? Wrócić do
zamku i rzucić się w objęcia cienistych demonów bez żadnego konkretnego planu?
Uciekać jak ostatni tchórz na ziemi, już do końca swoich dni, i nigdy więcej nie
wracać do Nox? A może miałam zostać tutaj z półdemonami? Żadna opcja nie
wydawała się wystarczająco dobra.
Obok Nairy usiadł wcześniej już
przeze mnie widziany demon o błękitnych oczach. Dopiero on zdołał wyrwać mnie z
sideł pesymistycznych myśli. Nie uśmiechał się do mnie, nie zagadywał, ale
patrzył się prosto w moje oczy, jakby oczekiwał, że coś z nich wyczyta. Podejrzewałam,
że chciał mnie o coś zapytać. Domyślałam się również, kto miał stać się
przedmiotem naszej rozmowy.
– Znałeś Deaniela, prawda? –
spytałam szeptem, próbując nakierować go na właściwy tor.
Półdemon kiwnął głową.
– Widzisz, kiedyś mieszkałem na
Ziemi, wśród ludzi. To tam się ukrywałem i tam go właśnie poznałem –
odpowiedział spokojnie. – Był wtedy małym, niesfornym demonem. Zająłem się nim
i trochę ucywilizowałem – kontynuował. – Niestety, pewnego dnia...
– Napadł na was Departament
Kontroli Demonów, który domniemanie strącił cię do otchłani. Prawda była jednak
inna – odpowiedziałam dosyć chłodno, domyślając się z kontekstu, kto przede mną
siedział.
Już słyszałam tę historię z ust
samego Deaniela. Żałowałam, że przed śmiercią nie odkrył, że jego przybrany
ojciec tak naprawdę żył. Chłopak bardzo żałował, że nie udało mu się ocalić
jedynej osoby, która wyciągnęła do niego pomocną dłoń. Nawet nie zdawał sobie
sprawy z tego, że ta sama osoba go okłamała i zwyczajnie porzuciła. Może gdyby
nie zniknięcie jego opiekuna, nie doczekałby się tak okrutnej śmierci. Wszystko
zaczęło się od jego włamania do organizacji Nox, skąd chciał porwać tajemniczą
księgę zawierającą w sobie demoniczną wiedzę. To właśnie z jej pomocą miał
zamiar przywołać ojca z otchłani. Tymczasem jego tak zwany ojciec zostawił go
na pastwę losu, pozorując swoją śmierć i znikając w Reverentii bez słowa.
Niebieskooki mężczyzna uniósł
zdziwiony brwi.
– Skąd to wiesz? – spytał
zaskoczony.
– Deaniel był moim przyjacielem
– powiedziałam cicho, nie podnosząc na niego wzroku. Wgapiałam się uparcie w
liście na dnie mojego kubka. – Poświęcił własne życie, żeby uratować mnie przed
otchłanią – dodałam i potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. – Starał się przywrócić
cię do życia, dlatego się w to wszystko wplątał. Dlaczego go okłamałeś? –
spytałam, czując zbliżający się do mnie potężny gniew.
Półdemon uśmiechnął się krzywo.
– Widzisz, Lauro – zaczął
zmęczonym głosem – każdy rządzi własnym życiem. Moje upozorowanie śmierci miało
jakiś cel. Departament od dłuższego czasu mnie poszukiwał. Chciałem po prostu
zniknąć. Oni pilnowali Deaniela, licząc na to, że będzie idealną przynętą na
mnie. Już wcześniej byłem znany jako ten, który spaja w Reverentii wszystkie
półdemony. Uznali mnie za większe zagrożenie.
Potrząsnęłam głową nie
dowierzając temu, co słyszę. Milion pytań i oskarżeń cisnęło mi się do ust,
jednak nic nie mogłam wypowiedzieć na głos.
– Demon na zawsze pozostanie
demonem – dodał mężczyzna, wbijając we mnie wzrok.
– Nie – zaprzeczyłam gwałtownie.
– Gdyby Deaniel był demonem z krwi i kości, nigdy by mnie nie uratował –
syknęłam, spoglądając na niego złowrogo.
Sama zdziwiłam się swoją gniewną
reakcją. Zapomniałam już, że Reverentia prędzej czy później ukazuje prawdziwą,
demoniczną stronę osoby, która zbyt długo tu przebywa. Moja nadprzyrodzona
połowa aż rwała się do walki. Miała ochotę rzucić się na tego irytującego
mężczyznę i porządnie go stłuc. Te dziwne, niepodobne do mnie myśli zaczęły
narastać we mnie strachem. Skoro ja czułam się tak nieludzko, to jak w takim
razie musiał czuć się Nathiel, będący pełnym demonem? Czy gdybym go teraz
spotkała, byłby sobą czy kimś zupełnie dla mnie obcym?
– Eee – zaczęła Naira,
spoglądając to na mnie, to na nieznajomego mężczyznę – może zmieńmy temat, co?
Robi się odrobinę niebezpiecznie – zaśmiała się niemrawo. – Nie odpowiedziałaś,
Lauro, co tutaj robisz.
Biorąc głęboki wdech,
postanowiłam stłumić w sobie złe emocje. Przecież w świecie, gdzie nie było
dobra, mogłam umrzeć w przeciągu sekundy. Wolałam nie narażać się na gniew
półdemonów. Może byli tacy jak ja, ale mieli nade mną przewagę – przede
wszystkim posiadali jakiekolwiek moce.
Postanowiłam, że opowiem im co
nieco o mojej wyprawie. Obydwoje słuchali mnie z coraz większym zdziwieniem.
Pominęłam oczywiście takie szczegóły jak to, że należę do Nox, że wybrałam się
tu wraz z Nathielem i na dodatek byłam córką samego szefa departamentu. Gdy
ostatecznie zakończyłam swoją wypowiedź, milczeli.
– A więc szukasz algei
leczniczej? – spytała w zamyśleniu Naira.
Pokiwałam znacząco głową.
Płomiennowłosa kobieta
podniosła się z ciężkiej kłody i weszła w głąb lasu. Chwilę potem wróciła,
niosąc w dłoniach turkusowy kwiat. Podała mi go.
– Algea lecznicza ma to do
siebie, że nawet jeśli schowasz ją w bucie, nie zwiędnie – powiedziała,
posyłając mi znaczący uśmiech.
Zdziwiona tą wiadomością
chwyciłam w dłonie kwiat, który miał uratować moją matkę. Może schowanie go do
buta rzeczywiście było dobrą opcją? Nigdy nie wiedziałam, czy podczas mojej
ucieczki (jeżeli w ogóle dane będzie mi uciec), zdążę ją odnaleźć. Nie mogłam
ryzykować. Postanowiłam postąpić według rady Nairy.
Po raz kolejny pożałowałam, że
nie posiadam w mojej podartej sukience żadnej kieszeni. Jedynym miejscem, w
którym mogłam upchnąć kwiat był tak naprawdę tylko mój dekolt. Zażenowana
wepchałam roślinę za sukienkę. Calanthe będzie mi dziękowała na kolanach za
takie poświęcenie.
Naira obserwując moje
niezgrabne upychanie algei, wybuchła śmiechem. Nie powstrzymałam się w tym
momencie od wywrócenia oczami. Nie znosiłam, kiedy ktoś się ze mnie naśmiewał.
Całą tę farsę, która rozbawiła Nairę i zawstydziła niebieskookiego mężczyznę,
postanowiłam przerwać pytaniem, które od dłuższej chwili mnie nurtowało:
– Odpowiada wam życie w ciągłej
ucieczce? Nie lepiej byłoby wam mieszkać w świecie ludzi?
Półdemon uśmiechnął się krzywo
z dozą ledwo widzialnej kpiny.
– Może to śmiesznie zabrzmi,
ale w Reverentii znajduje się nas zdecydowanie mniej, niż w świecie ludzi,
przez co departament zwraca na nas mniejszą uwagę. Zdecydowanie gorzej mają półdemony
zamieszkujące Ziemię – odpowiedział spokojnie, choć to pytanie go nie ucieszyło.
– Mimo tego, wciąż musicie
uciekać – stwierdziłam, unosząc w zdziwieniu brwi.
– Tak, codziennie zmieniamy
swoje położenie – odpowiedziała tym razem Naira. W jej oczach widziałam zmęczenie.
– Dużo was tu jest?
– Stosunkowo niewiele.
Dziesiątka. Większość z nas została zabita.
– A więc jesteście tylko wy i
te dzieciaki?
Oboje pokiwali twierdząco
głowami.
Sama nie wiedziałam, czy
wolałabym żyć w dogodnych warunkach na Ziemi i czekać na śmierć z rąk
departamentu, czy ukrywać się w Reverentii z myślą, że w każdej chwili wrogowie
mogą wyskoczyć zza rogu i oderwać mi głowę. Żadna z tych opcji nie wydawała się
zbyt optymistyczna. Na szczęścia byłam w dobrym położeniu. Żyłam w końcu w
organizacji spajającej łowców cienia, dzięki czemu byłam chroniona i mogłam
spokojnie spać. Moje jedyne zmartwienie tyczyło się tego, że byłam półdemonem,
półczłowiekiem spłodzonym przez samego szefa departamentu i łowczynię z Nox.
– Zastanawia mnie jedna rzecz –
zaczęła z nagła Naira, kierując spojrzenie ku niebu. Oparła się dłońmi o kłodę
i odchyliła w tył. – Półdemony mają w sobie cechy łączące obydwie rasy. Przykładowo:
półdemon wiatru i półdemon ziemi może posiadać błękitne oczy charakterystyczne dla
demonów wiatru, a mimo tego może zarządzać ziemią. Jak to jest z tobą? Oczy
masz zbliżone do cienistego demona, a przecież ludzie nie mają żadnych
zdolności magicznych, prawda?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Myślę, że u mnie genetyka
zadziałała w podobny sposób. Nie mam żadnej mocy, chyba że liczyć moje rzadkie
napady złości przez które wszystko naokoło mnie zaczyna wirować w chaotycznym
tańcu.
– Może to śmiesznie zabrzmi,
ale znam cienistego demona, który ma taką moc – zaśmiała się Naira, chwilę
potem marszcząc czoło, jakby zdała sobie sprawę z tego, że to wcale nie było
takie zabawne – choć oczywiście u niego wygląda to zdecydowanie groźniej.
– Co masz na myśli? – spytałam,
unosząc brew do góry.
– Jakbym miała na oko strzelić,
jaką moc posiada ten demon, powiedziałabym, że moc chaosu. Za pomocą jednego
machnięcia dłonią potrafi wywoływać wichry i burze, a kiedy używa pełni swojej
mocy… Cóż, można sobie tylko wyobrazić, jak spektakularnie wygląda wtedy
zniszczenie w jego odsłonie.
Niebieskooki demon westchnął
głośno, trzęsąc głową z pobłażliwym uśmiechem.
– Nie sądzę, aby szef
Departamentu Kontroli Demonów dorobił się jakiegokolwiek potomka, szczególnie w
świecie ludzi – odpowiedział rozbawiony.
W momencie, gdy to mówił,
upijałam akurat łyka leczniczego napoju i mało się nim nie zakrztusiłam. Rzeczywiście,
nie minął się z prawdą. Ani trochę. W końcu czy ja byłam córką Aidena Vauxa? W
żadnym wypadku.
W pewnym sensie ta informacja
mnie zdziwiła. Nie sądziłam, że moje nic nieznaczące zdolności były po kimś
odziedziczone, a już szczególnie nie po moim biologicznym ojcu. Gdybym była
pełnokrwistym demonem, zapewne sama mogłabym stać się panią chaosu. Tymczasem
byłam po prostu nieudaną wersją półczłowieka, półdemona, która nigdy nie zazna
prawdziwej mocy.
Postanowiłam odejść od tego
niebezpiecznego tematu. Nie chciałabym nikogo wystraszyć. Ani sprowadzić na
siebie nagłej śmierci.
– Nie myśleliście o sojuszu z
łowcami cienia? – spytałam, co zaskoczyło moich rozmówców. – Zarówno wy, jak i
oni chcecie pozbyć się departamentu. Sojusz byłby dobrym rozwiązaniem –
wytłumaczyłam. Po minach dwójki półdemonów było jednak widać, że nie są zbyt
pozytywnie nastawieni do tego szalonego pomysłu.
– Nie sądzę, aby ktokolwiek
mógł się z nimi równać. Łowcy cienia to istoty bez krztyny magii. Posługują się
tylko swoją energią potencjalną, która jest niczym w porównaniu z prawdziwą
mocą cienistych demonów. My posługujemy się tylko namiastką magii, którą w
pełni posiadają pełnokrwiste demony. Półdemon zdmuchnie liście z drzew, a
pełnokrwisty demon wiatru powali tą samą mocą całe drzewo. To dlatego jesteśmy
nic niewarci. Podobnie jak łowcy.
Zastanowiłam się przez chwilę,
próbując ukryć swoje zirytowanie. Wiedziałam, że mogło być one źle odebrane, a
ja tymczasem nie zamierzałam zdradzać, iż należałam do Nox.
– Sądzę, że odrobina mocy
wsparłaby ludzką organizację zwalczającą demony. Razem moglibyście zdziałać
cuda.
Naira i niebieskooki demon
spojrzeli po sobie z uśmiechami, których często używali dorośli, kiedy
wysłuchiwali niestworzonych opowieści swoich pociech. Wiedziałam, że mój głos
był zbyt wątły, abym mogła ich przekonać.
– Lauro, przyzwyczailiśmy się
już do takiego życia i pogodziliśmy się z obecnym stanem rzeczy – odparła
beztrosko Naira, wzruszając ramionami. W tym geście było jednak coś, co
wyjawiło mi, że nie była do końca szczera.
Postanowiłam nie ciągnąć
tematu. Nie mogłam decydować za szefa organizacji Nox. Byłam tylko podrzędnym
łowcą demonów, który dopiero wdrażał się w bitewne arkana. Być może kiedy moja
pozycja będzie już bardziej wartościowa, sama podsunę ten pomysł Hughowi? Gdzieś
wewnętrznie miałam nadzieję na to, że zasiałam w moich rozmówcach choć trochę
niepewności i że pozwoli im to skupić się na tym, co naprawdę wartościowe, a co
nie jest ucieczką.
Ziewnęłam potężnie, przytykając
dłoń do ust. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że byłam piekielnie zmęczona.
Nie wiedziałam, ile minęło już czasu, odkąd się tu zjawiłam, mogłam się jednak
domyślić, że ominęłam przynajmniej jedną ludzką nockę, która była mi potrzebna,
abym żyła i funkcjonowała jak normalny człowiek.
– Prześpij się – powiedziała
Naira z uśmiechem. Chwilę potem wskazała dłonią w stronę jednego z wolnych,
szmacianych domków. – Tam powinno być ci wygodnie.
Mój umysł powoli gasnął, nie
dając mi już szansy na głębsze rozmyślania czy zadanie jeszcze kilku wartościowych
pytań. Wiedziałam, że nie będę miała problemu z zaśnięciem. Nawet gdy sytuacje
życiowe zmuszały mnie do wewnętrznego przeżywania, byłam w stanie usnąć z
czystym umysłem. Moja podświadomość nie przekładała zmartwień nad sen, czego
pewnie większość ludzi mogłaby mi pozazdrościć.
Wstałam, odkładając do połowy
pusty kubek na kłodę.
Zastanawiała mnie jeszcze jedna
mało znacząca kwestia, która kierowała mnie w stronę zaspokojenia ciekawości.
– Często sypiacie? – spytałam.
– Stosunkowo rzadko. Demony nie
muszą praktycznie w ogóle zażywać snu. Sama się o tym przekonasz – odpowiedział
beznamiętnie niebieskooki, nie obdarzając mnie już spojrzeniem. Zdawało mi się,
że od początku rozmowy nie był mną zainteresowany.
Kiwnęłam głowa, już więcej nie
dręcząc ich pytaniami.
– Dziękuję za możliwość pobytu
z wami – powiedziałam grzecznie, jak przystało na kulturalnego człowieka.
– Jesteś taka jak my, tu nie ma
nic do dziękowania – odpowiedziała Naira, puszczając mi oczko.
Zamieniając z nimi jeszcze
kilka słów uprzejmości w końcu ruszyłam w stronę namiotowego domku. Nie
obchodziło mnie w tym momencie, czy ktoś mnie zabije podczas snu. Chciałam po
prostu zamknąć swój umysł i nareszcie oddać się w ramiona Morfeusza. Kto wie,
może gdy się obudzę, dzień będzie lepszy?
Nie cierpię walki z dylematami.
OdpowiedzUsuńRezerwuję sobie miejsce! Komentarz za trochę ponad dwie godziny.
No dobra, minęły trzy godziny, ale chyba mi to wybaczysz?
UsuńTe pomysły stworzeń są świetne :D "- A może któryś z nich stwierdził, że fajnie byłoby nas znaleźć?" - kij z tym, że Laura nie wie, gdzie trafiła.
Obudzić się z bólem głowy to masakra.
Dziecięce głosy, ohoho, będzie ciekawie :3 *Cleo pedofil*
"Ogrom dziecięcych okrzyków sprawiał, że miałam ochotę pozabijać wszystkich naokoło" - u Collins włączył się tryb mordercy, skąd ja to znam :3
"Po pierwsze: nie wiedziałam o czym gadają te nieznośne bachory, po drugie: bolała mnie już głowa, po trzecie: gdzie ja do cholery jestem?" <3
Laura potworem? Łohoho.
Proca rządzi! W końcu czym dawid zabił Goliata, co? Proca jako broń jest niedoceniana na równi z patelnią. A to przecież nawet zabić może!
"Byłam przywiązana liną do jednego z drzew. " - dlaczego ja widzę Laurę-pinatę, którą za chwilę dzieciaki będą okładać kijem? Mózgu, stop, por favor.
Pół demony o oczach innych niż zielone. Wow. To takie jakby slumsy? Albo specjalna zona dla tych gorszej kategorii, odmieńców. Ciekawie stworzone miejsce ;)
Ktoś zna Deaniela? Kurde, trochę się za nim stęskniłam. Choć był idiotą (ale nie takim jak Nathiel, znaczy nie w tym sensie, co Nathiel. Nathiel jest idiotą, bo jest głupi. DEaniel był idiotą, bo czasami za dużo myślał.), to jednak był fajną postacią.
Czarnowłosy chłopiec o złotych oczach - syn Blaze'a i Ayathe? :D Tak mi jakoś przyszło na myśl.
" - To trucizna, smacznego - powiedział." - ległam xD
"podeszła do niego i zdzieliła go w głowę kijem." - a teraz mi się przypomniało, jak moja mama chciała uderzyć Penola drewnianą łyżką w tyłek. Łyżka się złamała. Mój młodszy brat ma żelazne pośladki :D
" Coś w głębi serca mnie zakuło. Nathiel. Tak bardzo się o niego bałam" - aww ^__^ <3
"Co, jeśli w tym momencie już nie żyje? Co, jeżeli rozszarpali go na strzępy i nigdy więcej go nie zobaczę? Ta myśl sprawiła, że poczułam napływające do oczu łzy." - mnie też się zrobiło smutno przy takim rozmyślaniu. Nathiel, żyj!
"Nathiel. Wszędzie w mojej głowie był Nathiel. Pierwszy raz moja osobista terapia przeciw zbyt emocjonalnym treściom, zakończyła się niepowodzeniem. W mojej głowie ten szmaragdowoki typ, uśmiechał się do mnie i krzyczał z oddali: "Cześć, maleńka! Wiem, że na mnie lecisz!", oddalając się coraz dalej i dalej, zupełnie, jakby niknął gdzieś w cieniu. Czy naprawdę nigdy więcej go nie ujrzę? Nie chciałam wracać bez niego. Wolałam umrzeć, niż żyć bez Nathiela." - ohoho, "miłość rośnie wokół nas, jej zapach jest tuż tuż. Kochac to pokonać troski swe, przetrwać pośród burz!" *śpiewa* Tak mi jakoś zapasowały te wersy do tego cytatu. Laura chyba odrobinę ogarnia się w sprawie swoich uczuć do zielonookiego demona, za co mam ochotę ją wyściskać :3
Dzie dobry, panie przyszywany ojcu Deaniela!
"Chciałem po prostu zniknąć." - i żeby to uczynić, zraniłeś osobę, która tak bardzo na ciebie liczyła. Przykre. I smutne.
" był tak naprawdę tylko mój dekolt." - mózgu, uspokój się! W tym momencie wyobraziłam sobie Nathiela zaglądającego w dekolt Laury i pytającego z głupim uśmiechem na twarzy: "Co tam chowasz, skarbie? O, algea!"
"Kto wie, może gdy się obudzę, dzień będzie lepszy?" - wciąż wychodzę z założenia, że nigdy nie ma tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Trochę pesymistycznie brzmi, ale jestem realistką, wolę być przygotowana na najgorsze, by później dziwić się z uśmiechu losu.
Laura poznaje sobie podobnych, jako tako odnajduje się w ich towarzystwie, dowiaduje się czegoś o półdemonach i podejmuje temat kolaboracji półdemonów z łowcami.
Przyjemnie mi się czytało, choć w mózgu cały czas czaiła się myśl: "Ja chcę Nathiela!". Ale powoli przygotowuję się do tego, że za jakiś czas zielonooki zniknie na parę rozdziałów.
Mam nadzieję, że nikt nie zaatakuje Laury podczas snów.
Czekam na nn ^^
Ej no. Słucham Eda i Micheala po raz n-ty, chyba zaraz zacznę piątą stronę 60 rozdziału, czytam sobie stare komentarze na WCN (znaczy od 57 rozdziału do tyłu) i uprzytomniłam sobie, że czegoś nie napisałam.
UsuńDup!
Dobranoc :*
Właśnie, wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet, bum.
OdpowiedzUsuńRozdział fajny, chill'owy. :---3 No i po trzech dniach!
Fajnie było usiąść sobie z Laurą do "herbatki".
Jeju, Nathiel. Sama nie wierzę, ale się o niego martwię.
Kurde, Nathiel, po co ci było to mordowanie ojca? Chcesz żebym zawału dostała?!
Nie no, serio. Mogliście skoczyć tylko po algeę, zielonooki przyjacielu. Dobra, wybaczam ci, okej? Nie gniewam się.
Laura chyba zaczyna rozumieć co czuje do naszego demona, ach! Tyle miłości.
Spadam, jeszcze nie napisałam rozdziału u siebie... ;-;
Papa! :3
Potrzebuje Lauriela.
OdpowiedzUsuń-Z.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńBrawo, Naff! Nie dajmy zaśmiecać WCN dziwnymi autoreklamami!
UsuńA chciałam do Ciebie pisać w sprawie tego komenta.
*cisza, cisza*
OdpowiedzUsuńBUUUUUUUUUUUUUM!
*eksplozje w ciemności, z ognia wychodzi Królik, okularki przeciwsłoneczne na nosie, mina a'la cool guys don't look at explosions, rąsie w kieszeni, włosy powiewają na wietrze (to nie ja, to moja shauma. Albo nie. Bo w sumie to Garnier 5 ziół *Stranger?! :o*), epickość emanuje*
Ou yea! Wróciłam! Nie było mnie tu z komentarzami w marcu jeszcze chyba, ale cóż, lepiej późno niż wcale. Co prawda czuję się nienajlepiej, ale WCN czeka. Tym razem nie odpuszczę, a przynajmniej jeden rozdział skomentuję. Wyczuwam, że będzie zdechle. ;____; Wybatrz.
" - Cholera! Gdzie moja broń?!
- Skąd mam wiedzieć, kretynie, gdzie ją położyłeś?!"- Nie wiem dlaczego, ale skojarzyło mi się to troszku z Levenem i Ithielem! XD Tak bardzo kochani!
"Jedno z dziecięcych, na około 7-letnich stworzeń, własnie kierowało w moją stronę wymyśloną broń jaką była proca. "- Andre? :o
"Spojrzałam pytająco na czarnowłosego chłopca o błyszczących w świetle pochodni, złotych, łobuzerskich oczach. Uśmiechnął się do mnie.
- To trucizna, smacznego - powiedział."- MATKO BOSKO! LEVEN! *zaciesz* AAAAAAA!
" Zanim jednak cokolwiek zdążyłam odpowiedzieć, jakaś obca, na około 30-letnia kobieta podeszła do niego i zdzieliła go w głowę kijem"- MATKO BOSKO! CHERICE!
" Nathiel. Wszędzie w mojej głowie był Nathiel. "- Ou yea! Zakochałaś się!
"Wolałam umrzeć, niż żyć bez Nathiela."- Awwww. *____*
" Jedynym miejscem w którym mogłam upchnąć kwiat był tak naprawdę tylko mój dekolt. Zażenowana przewróciłam oczami i wepchałam go tam. "- Dlaczego w tym momencie widzę szczerzącego się Nathiela z tekstem: "Daj, ja wyciągnę?" ;_______;
" - Nie myśleliście o sojuszu z łowcami cienia? - spytałam, co zaskoczyło obydwu. Gdy nic nie odpowiadali, zaczęłam kontynuować tą kwestię" - huhu *SPOILER CENSORED*
Yea. No i tyle ze zdechłego komentarza. Lecem dalej. Dwa rozdziały more.