Nie
pamiętałam, kiedy ostatnim razem składałam la bonne fee bezinteresowną wizytę.
Miałam wrażenie, że zawsze przychodziłam do nich w jakiejś ważnej sprawie. Po
mikstury, po to, aby ustalić szczegóły naszych sojuszniczych misji, czy żeby
dowiedzieć się czegoś na temat demonów – czemu służyły ich zaklęcia. Dziwiłam
się, że czarodziejki nie wystawiły nam jeszcze długiego po samą ziemię paragonu
z monumentalną kwotą za swoje usługi. Na świecie mało było osób, które oddawałyby
się wyższej sprawie bez przyjmowania za to zapłaty. Takie osoby
najprawdopodobniej były właśnie la bonne fee. Nieważne czy mieszkały we Francji
czy w Ameryce, każdą z nich łączył kodeks, który zabraniał brania pieniędzy za
pomaganie innym. Ich empatia nie była na szczęście wyuczona, miały ją we krwi.
Dzisiaj
wyjątkowo wybrałam się do jednej z czarodziejek w innej sprawie. Tym razem to
ja zostałam bowiem poproszona o przysługę.
Wczoraj
wieczorem złożyła mi wizytę Patricia. Twierdziła, że nie może dojść do Madlene.
Śpiewająca czarodziejka cały czas jej unikała i na wszystkie jej pytania
odpowiadała zdawkowym: przepraszam, nie mam czasu, porozmawiamy później. Ponoć
miała dużo roboty z dzieckiem, które nie dawało jej spać po nocach. Już w tym
miejscu coś się nie zgadzało. Aren opowiadał nam wszystkim, że jego córka jest
prawdziwym aniołem i prawie wcale nie płacze. Niewątpliwie dziewczyna miała coś
do ukrycia i to właśnie ja miałam sprawdzić, co takiego. Moja wizyta to
oczywiście czysto zawodowa zagrywka. W cudzysłowie.
Zapukałam
do mieszkania Arena i Madlene. Od jakiegoś czasu zajmowali skromne włości
odziedziczone po rodzicach półdemona. Byłam tutaj po raz pierwszy i to z dosyć
niespodziewaną wizytą, dlatego mina otwierającej drzwi czarodziejki wcale mnie
nie zdziwiła. Najpierw wydała się być zaskoczona, następnie odrobinę
skonsternowana oaz podejrzliwa, ostatecznie nawet całkiem zadowolona. W końcu
nie byłam żadną groźną osobą. I wcale nie przybywałam tutaj na przesłuchanie.
–
Och – odezwała się w końcu Madlene. – Nie spodziewałam się ciebie, Laura.
Zazwyczaj dajesz znać, kiedy wpadniesz. – Spojrzała na mnie z ukosa, jakby nie
do końca podobała jej się ta niespodziewana wizyta.
–
Wybacz, ale nie wzięłam z domu telefonu, a chciałam do ciebie wpaść możliwie
szybko – wytłumaczyłam.
–
Coś się stało? – Śpiewająca czarodziejka wyglądała na zaniepokojoną. Dopiero po
chwili zorientowała się, że wciąż stoję w drzwiach. Zrobiła ten charakterystyczny
dla siebie gest, kiedy wali się wewnętrzną stroną dłoni w czoło i odsunęła się
w bok. – Wejdź proszę, skoro tu już jesteś. – Posłała mi delikatny uśmiech.
Cóż, mój obserwatorski zmysł podpowiadał mi, że na razie nie wyglądała na
osobę, która miała coś do ukrycia, chyba że zdołała opanować sztukę pozornego
aktorstwa w tak krótkim czasie.
Weszłam
do mieszkania. Moje nozdrza od razu uderzył zapach gotowanego obiadu, a uszy
dziecięce okrzyki zadowolenia wymieszanego z dziką prośbą o atencję. To odczucia, z którymi można było się zapoznać w większości domów należących do młodych rodziców.
Madlene
zaprowadziła mnie do salonu. Kazała mi usiąść, przyjęła zamówienie na herbatę i
poprosiła, abym przez chwilę zajęła się małą Madelyn, wręczając mi ją do rąk.
Chwilę później wyszła z pokoju, zarzucając swoimi brązowymi włosami splecionymi w kitkę. Odrobinę zaskoczona spojrzałam na niemowlaka, którego
trzymałam w ramionach. Dziewczynka spoglądała na mnie mądrymi, błękitnymi oczami
odziedziczonymi po matce i ssała swoją maleńką rączkę, przy okazji śliniąc
wszystko wkoło.
–
Cześć – przywitałam się z nią. Wystarczyło, że przejechałam palcem po jej
bladym nosku, a zaczęła się śmiać jakbym opowiedziała właśnie żart roku. Jej
radość była zaraźliwa, dlatego sama się uśmiechnęłam. Kto wie, może mała
Madelyn miała w sobie moc la bonne fee? A może to po prostu urok osobisty lub
fakt, że jest niemowlęciem, które każdą matkę potrafiło oczarować? Nie
pamiętałam czasów niemowlęctwa bliźniaków, za to od początku byłam przy
Calanthii. Przez pierwsze dni nie mogłam się na nią napatrzeć. Wyglądała jak
anioł o blond włosach i niebieskich oczach.
Madelyn
chwyciła za mój palec i wsadziła go sobie do buzi. Cieszyłam się, że nie miała
jeszcze ząbków, którymi mogłaby mnie pogryźć.
–
Jest urocza, prawda? – zaszczebiotała czarodziejka, która zjawiła się w salonie
z okrągłą tacą trzymaną w rękach. Gdy już do mnie podeszła, postawiła przede
mną herbatę i talerz z własnoręcznie pieczonym ciastem. Madlene miała w sobie
coś, czego ja nigdy nie miałam. Była dobrą gospodynią domową.
Kiedy
usiadła już obok mnie, przekazałam jej córkę. Mała bardzo ucieszyła się na
widok swojej mamy. Teraz wyglądały jak dwie szczebioczące się krople wody.
Jeżeli Madelyn nie będzie kopią swojej matki to naprawdę się zdziwię.
–
Mów co cię do nas sprowadza – odezwała się uśmiechnięta matka. – Mam nadzieję,
że nie stało się nic złego? – Teraz jej mina wskazywała na niepewność. –
Wszyscy są zdrowi?
Uniosłam
filiżankę herbaty do ust i powiedziałam:
–
Oczywiście. Mimo ciągle narastających skupisk demonów, wszyscy mamy się całkiem
nieźle. – Uśmiechnęłam się. – Problem tkwi raczej w zmęczeniu. Niezbyt dobrze
sypiamy i mamy ręce pełne roboty. – Westchnęłam ciężko. To była ta część
rozmowy, podczas której jeszcze nie kłamałam. Naprawdę byliśmy przemęczeni.
Zewsząd napływały do nas zgłoszenia osób, które oczekiwały, że
zniszczymy dręczące ich demony. Nie mogliśmy odmówić pomocy żadnemu
człowiekowi, na dodatek musieliśmy reagować bardzo szybko. Z niepokojem
przyglądałam się Nathielowi, który w trakcie krótkiej przerwy od misji usypiał
na kanapie albo w wannie. Może i był demonem, a więc cechował się dużą
wytrwałością i odpornością na zmęczenie, ale to nie zmieniało faktu, że miał
swoje limity, jak każdy z nas. Również dzieci były naszym naturalnym pochłaniaczem
energii.
–
Och, a więc to dlatego przyszłaś? – spytała zmartwiona Madlene. Zanim
skłamałam, ona zdążyła już chwycić haczyk. – Po jakieś mikstury na wzmocnienie
i pobudzenie?
– W
rzeczy samej. – Pokiwałam głową. – Chciałabym złożyć u ciebie małe zamówienie,
jeśli to nie byłby problem.
–
Skąd! – wykrzyknęła rozemocjonowana dziewczyna. – W końcu będę mogła zrobić coś
przydatnego, a nie tylko siedzieć na tyłku i patrzeć jak pracujecie. –
Spojrzała na mnie załamana, ale i szczęśliwa z tego powodu, że ktoś coś od niej
chciał. – Ile tych mikstur? Z dwieście fiolek?
Mało
nie zakrztusiłam się herbatą.
–
Nie mamy armii, Mad. To tylko kilka zmęczonych osób, które trzeba wesprzeć
magicznymi specyfikami. – Spojrzałam na nią znacząco.
–
Och – zdziwiła się. – No, dobrze. To tak z dwadzieścia?
–
Myślę, że to całkiem dobra liczba. – Upiłam łyka herbaty i odłożyłam filiżankę
na stół. Kątem oka dostrzegłam, że mała Madelyn spogląda na mnie z dziwnie
dorosłym zainteresowaniem. Zupełnie jakby wyczuwała, że to nie jest moja główna
pobudka moich odwiedzin. O mało nie przeszyły mnie dreszcze.
– W
takim razie zabiorę się za gotowanie mikstur już dzisiaj! – wykrzyknęła Madlene i
klasnęła radośnie w dłonie. Niemowlak rozszerzył usta w swoim bezzębnym
uśmiechu, jakby ucieszył się na ten gest i uderzył swoimi malutkimi rączkami o
siebie, naśladując po dziecięcemu gest matki. Dziewczyna zaśmiała się na ten
widok. Albo mi się zdawało, albo ostatnimi czasy była naprawdę szczęśliwa.
Zanim urodziła chodziła posępna i niezadowolona, po porodzie najwyraźniej coś się zmieniło. Skąd w takim razie niepokój Patricii? Był uzasadniony czy może nie
do końca?
Uśmiech
zszedł z twarzy czarodziejki, kiedy tylko się zamyśliła. Przez ułamek sekundy
widziałam w jej oczach niepokój, szybko zakamuflowała go jednak sztucznym
kaszlem, po którym powróciła do swojego wesołego nastawienia. Nie patrząc na
mnie, zaczęła mówić:
–
Niedługo wszystko się skończy. Wystarczy, że dobrze to poprowadzicie, a los się
do was uśmiechnie. – Powiedziała to szeptem tak delikatnym, że ledwo ją
dosłyszałam. Zdawało się, że mówi to w dziwnym transie, ponieważ patrzyła tępo
przed siebie i nie starała się mówić wyraźnie. Zwracała się do mnie, czy do
swoich własnych myśli?
Niepokoiła mnie jeszcze jedna rzecz. Nie uwzględniła w
tym zdaniu własnej osoby. Czy to przez jej przeświadczenie o własnym braku użyteczności
w tej wojnie? A może powód był zupełnie inny? Od teraz podejrzliwiej zaczęłam
na nią patrzeć.
–
Co masz na myśli? – spytałam. – Czyżby karty coś ci podpowiedziały?
Madlene
najwyraźniej się zmieszała.
–
Karty mówią dużo, niestety nie potrafią przesądzić o ostatecznych bitwach,
które są złożeniem wielu decyzji różnych osób. Gdyby los wojen dało się
przewidzieć, te nigdy by nie powstawały. To zawsze będzie jedno wielkie koło
fortuny – westchnęła. – Istnieją jednak karty, które działają na korzyść wojen,
podobnie jak w tej, w której uczestniczymy. – Spojrzała na mnie z udręczonym,
wymuszonym uśmiechem.
–
Martwisz się wynikiem tego starcia?
–
Jak każdy z nas. Na szczęście istnieją środki, które mogą zapobiec tragedii. –
Znowu to robiła. Patrzyła tępo przed siebie i wypowiadała słowa ze sztucznym
zaangażowaniem, zupełnie jak zaprogramowana marionetka.
–
Jakie środki masz na myśli? – spytałam ostrożnie.
Zarumieniła
się.
–
Och, to nic takiego! – Zaśmiała się odrobinę zbyt głośno i nerwowo, machając
ręką z obojętnością. Zafascynowana Madelyn starała się powtórzyć ten gest,
chociaż nijak jej to wychodziło. – Chodzi mi o ludzkie uczucia. W końcu w
przeciwieństwie do demonów posiadamy ich całe spektrum, prawda? – spytała ze
sztucznym entuzjazmem. – Poza tym karty podpowiadają pewne… udogodnienia. Kiedy pytałam co mamy zrobić – tu przymknęła na moment powieki –
uznały, że mamy podążać śladami uczuć.
Uniosłam
brew do góry. Ostatnie zdanie wydawało się być odcięte od rzeczywistości.
Sposób w jaki wypowiadała je Madlene pozostawiał we mnie wątpliwości. Z reguły,
jeżeli w śpiewającej czarodziejce drążyło się dziurę, w końcu się poddawała i
mówiła w czym rzecz, podejrzewałam, że tym razem nie będzie to jednak takie
łatwe. Coś ukrywała i to bardzo głęboko w sobie.
La
bonne fee zajęła się swoją córką, która zaczęła cicho pochlipywać. Kiwała nią
na boki i podkładała pod usta smoczek. Dziewczynka szybko się uspokoiła,
widocznie wymagała po prostu więcej uwagi i zainteresowania.
Mój
wzrok padł na walizkę znajdującą się w rogu pokoju. Nie byłam w stanie
odpowiedzieć na pytanie, czy znajdujące się w niej rzeczy były gotowe do
ułożenia w szafkach, czy gotowe na podróż w inną część miasta, ewentualnie
kraju. Zazwyczaj ufałam swojej intuicji, a ona podpowiadała mi, że coś jest na
rzeczy.
–
Wyjeżdżasz gdzieś? – spytałam.
Madlene
wyprostowała się jak kij od miotły. Zdezorientowana spojrzała w stronę walizki.
Jej policzki od razu poczerwieniały.
–
Ja… – zaczęła – ja… no, tak. Dzisiaj z Madelyn wybieramy się do mojej mamy. – Zaśmiała się niemrawo. – Oczyściłam swój rodzinny dom ze wszystkich swoich
rzeczy i…
–
Nie mówisz prawdy – powiedziałam spokojnie, upijając kolejnego łyka herbaty. Na dźwięk
moich słów dziewczyna się zmieszała. – Byłam dzisiaj u twojej mamy w sklepie.
Twierdziła, że połowę rzeczy wciąż masz w starym domu. – Westchnęłam ciężko. –
Co się dzieje, Mad? Próbujesz coś przede mną ukryć? – Natychmiastowo przeszłam
do delikatnej ofensywy. Pod gradem pytań czarodziejka potrafiła się ugiąć. Na
razie wyglądała jednak tylko na zdezorientowaną. Patrzyła na mnie z otwartą buzią, nie
wiedząc co powiedzieć. W jej oczach szkliły się łzy.
Pochyliłam
się do przodu.
–
Będę szczera. Nie przyszłam tu po żadne mikstury. Twoje przyjaciółki się o
ciebie martwią. Nie chcą, żebyś znowu zrobiła coś głupiego. Wiedzą, że
ostatnio celowo je unikasz. – Spojrzałam na nią znacząco, przez co odwróciła
wzrok w drugą stronę. – Twoja córka miała urodzić się dopiero za dwa tygodnie, prawda? Domyślam się, że próbowałaś wywołać przedwczesny poród, bo wiesz o czymś, o czym my nie wiemy.
Madlene
zacisnęła usta i zaczęła nerwowo tupać nogą w podłogę.
–
To… to nie tak, Laura – zaczęła odrobinę niepewnie, wciąż na mnie nie patrząc. –
Ja… ja nie potrafię ci tego wyjaśnić, ale tak po prostu musi być. Musi. Nie ma
innego rozwiązania. – Skierowała na mnie swoje zaszklone oczy.
–
Jakiego rozwiązania? – Zmarszczyłam czoło.
Czarodziejka
już otwierała usta, kiedy jej córka wybuchła nagłym płaczem, wtedy najwyraźniej
zrezygnowała z odpowiedzeni na pytanie. Podniosła się z sofy i zaczęła
kołysać małą Madelyn, udając że żadnej rozmowy między nami nie było.
Postanowiłam, że nie będę jej ciągnąć za język. Nie byłam typem osoby, która na
siłę będzie wyciągać z kogoś tajemnice.
–
Madlene – zaczęłam na nowo z cichym westchnięciem. – Pamiętaj, że cokolwiek by
się działo, nie jesteś sama i nie musisz niczego robić na własną
odpowiedzialność. Karty nie zawsze przewidują przyszłość we właściwy sposób,
prawda? – spytałam. Czarodziejka przybrała minę, która mogła mówić: „nie jestem
tego pewna”. – Jeżeli coś się dzieje, możesz nam o tym powiedzieć, wspólnie
wymyślimy rozwiązanie. Nie ma rzeczy, których nie można rozwiązać.
Dziewczyna
kiwnęła tylko głową.
Nie byłam w stanie do niej dotrzeć. Nieważne jak bardzo
bym się naprodukowała w słowach, ona zbyt szczelnie zamknęła w sobie swoją
tajemnicę. Jedyne co mogliśmy zrobić w tej sytuacji to ją obserwować, ponieważ
nie pozostawiała nam żadnego wyboru.
Podniosłam
się z sofy.
–
Pójdę już, nie chcę ci przeszkadzać – powiedziałam
grzecznie i posłałam jej zdawkowy uśmiech. Po tym odwróciłam się do niej tyłem
i ruszyłam w stronę wyjścia.
–
Laura.
Stanęłam
w miejscu. Nie spodziewałam się, że chwilę później tupot stóp wytrąci mnie z równowagi. Ledwo ustałam na nogach, kiedy Madlene rzuciła się na
mnie i objęła mnie ramionami. Bałam się, że dziecko, które między nami tkwiło
mogło zostać zgniecione, na szczęście okazało się, że mała Madelyn leżała już
na sofie, bezpieczna od czułości. Nie wiedziałam za bardzo o co chodzi. Moja
koszulka w przeciągu kilku sekund zalała się łzami.
–
Ja… ja tak bardzo was lubię! Ciebie i Nathiela! Nie, ja was kocham! Całym swoim
sercem! – pisnęła czarodziejka. Zdziwiona poklepałam ją po plecach jak małe
dziecko. Pominę oczywiście fakt, że była ode mnie o jakieś dwadzieścia
centymetrów wyższa. – I w ogóle wszystkich! Ja… ja się cieszę, że mam takich
wspaniałych przyjaciół! Nigdy wam tego nie zapomnę, nigdy! Zawsze będę wam
pomagać, nieważne gdzie będę i co zrobię! Chociażbym miała umrzeć, będę przy
was!
–
Spokojnie, Mad, przecież nikt nie umiera – szepnęłam i pogłaskałam ją po
włosach uspokajająco. Na moje nieszczęście to nic nie pomogło, bo śpiewająca
czarodziejka dalej płakała w najlepsze. Zdecydowanie nie wiedziałam jak
poradzić sobie z taką wylewnością. – Proszę, nie płacz już, cokolwiek będzie
się działo, damy sobie radę.
–
Oczywiście, że damy radę! – pisnęła dziewczyna. Kiedy podniosła na mnie
swoje zapłakane oczy dostrzegłam rozmazane na jej policzku i powiekach czarne
plamy po tuszu do rzęs. Mimo wszystko nie wyglądała tak strasznie, jak się tego
spodziewałam.
Wyjęłam
z kieszeni chusteczkę i podałam ją czarodziejce. Ta odsunęła się ode mnie z
wdzięcznością, choć wciąż chlipała jak małe dziecko. Jej głosowi wtórowała
leżąca na sofie Madelyn.
–
Naprawdę, naprawdę dziękuję za troskę. – La bonne fee dmuchnęła nosem w
chusteczkę i pochyliła się ku mnie dziękczynnie, jakby składała mi hołd.
–
Nie ma za co – mruknęłam na boku, nie wiedząc jak na to zareagować. – Nie
chciałabym po prostu, żebyś robiła coś, czego możesz potem żałować.
–
Uwierz mi, nie zrobię czegoś, czego będę żałować – dodała z płaczliwą powagą.
Kiwnęłam
niepewnie głową i na sam koniec dodałam:
–
Dobrze. Ufam ci.
Kiedy
Madlene zdołała się już uspokoić, należycie pożegnałam się za la bonne fee. Opuściłam jej dom z obawami, które spoczęły na moim sercu. Nie mogłam się pozbyć tego przedziwnego uczucia, że coś było
nie tak. Kiedy przechodziłam pod mieszkaniem czarodziejki i półdemona, ciekawość
nakazała mi zerknąć w otwarte okno. Ukradkiem zobaczyłam, jak la bonne fee
pakuje swoje rzeczy do walizki, robiąc to w tak chaotyczny i niepoprawny
sposób, jakby naprawdę się gdzieś spieszyła. Nie chciałam się wtrącać w jej
życie. Była tylko jedna osoba, która w tej sytuacji mogła ją powstrzymać przed
zrobieniem czegoś głupiego. Ta osoba pracowała ostatnio tak ciężko jak i my.
Wyjęłam
z kieszeni telefon i napisałam wiadomość:
„Wracaj szybko do domu, Madlene
planuje najwyraźniej niespodziewany wyjazd. Nie martw się misją, są ważniejsze rzeczy. Laura"
***
Straciła
zdecydowanie zbyt wiele czasu na pogawędki. Już dawno powinna być spakowana,
już dawno powinna zadzwonić po mamę, która wzięłaby ze sobą Madelyn. Miała
jeszcze zajrzeć do dziewczyn, powiedzieć każdej z nich coś miłego, napisać list
Arenowi… Nic nie szło po jej myśli. Czy powinna wobec tego wszystko rzucić i po
prostu stąd wyjść? Nie mogła panikować, ale ten czas się zbliżał, musiała się
bardzo dobrze przygotować do tego, co miało nastąpić. Nie mogło być żadnych
pomyłek, inaczej wszyscy przypłacą to życiem. Owszem, straty i tak zostaną
poniesione, ale nie tak wielkie, jak los tego od nich oczekiwał. Zamierzała
zatrzymać lawinę tragedii, która była im pisana.
Z
szafki stojącej w kuchni zaczęła wyjmować wszystkie mikstury, które mogły się jej przysłużyć. Robiła to chaotycznie i pospiesznie, przez co jedna z fiolek stłukła
się na blacie, rozlewając wkoło różany płyn. Śpiąca dotąd Madelyn na dźwięk
tłuczonego szkła zaczęła cicho chlipać. Jej matka jęknęła cicho i bezradnie –
nie miała teraz czasu na zajmowanie się płaczącym dzieckiem, ale nie mogła go
zostawić samemu sobie. Zbliżała się pora karmienia.
Ścierając
na prędkości rozweselający płyn z blatu, sięgnęła po butelkę z przygotowanym
mlekiem i wraz z nią ruszyła do sypialni. Madelyn czerwona jak pomidor
wydzierała się wniebogłosy, machając bladymi rączkami nad głową.
Załamana czarodziejka chwyciła ją w swoje ramiona i przyłożyła butelkę do drobnych ust.
To jednak nie pomogło. Czyżby jej mała następczyni wyczuła, że coś jest nie
tak? Celowo chciała udaremnić jej plan?
Jęknęła donośnie. Starała się uciszyć swoją córkę kołysaniem, śpiewem, zabawą,
ale to nic nie dawało, a czas upływał. Nie miała serca po prostu ją zostawić.
Co powinna więc zrobić?
–
Mad?
Dziewczyna
zesztywniała i obróciła się gwałtownie w tył. Nie spodziewała się, że w
drzwiach sypialni ujrzy zdyszanego Arena, który będzie na nią spoglądał z
zaniepokojoną miną. Jego spojrzenie od razu przeniosło się na walizkę, a potem
znów na czarodziejkę. Jego brwi zaczęły marszczyć się z irytacją.
–
Jesteś w stanie mi to wytłumaczyć? – spytał ostrzegawczo.
La
bonne fee nie wiedziała, co może powiedzieć. Arena niełatwo było oszukać.
–
Wyprowadzasz się? – prychnął chłopak. Kiedy już się wściekł, trudno było go
uspokoić. W tej sytuacji wcale mu się nie dziwiła. Ukrywała przed nim prawdę.
Ukrywała prawdę przed wszystkimi. Chciała zniknąć bez słowa. To takie głupie i
dziecinne.
– N-nie
– szepnęła tak, że jej głos ledwo przebił się przez ścianę dziecięcego lamentu.
– W
takim razie wytłumacz mi to! – krzyknął półdemon, rozkładając ręce na bok. – Od
dłuższego czasu zachowujesz się naprawdę bardzo dziwnie. Nie chciałem nic
mówić, ale mam już tego dosyć, Mad – warknął. – Nie ufasz mi? Nie jesteś w
stanie powiedzieć, co cię martwi? – Aren postawił kilka kroków wprzód. Chcąc
nie chcąc Madlene odsunęła się pod samą ścianę. To nie ona nakazała sobie
uciekać, to jej nogi samoczynnie reagowały. Przytuliła swoją córkę do piersi,
starając się ją uspokoić. – To, że masz przede mną tajemnice naprawdę boli.
Czarodziejka
zacisnęła usta w wąską kreskę. Tak bardzo chciała mu o wszystkim powiedzieć…
wiedziała jednak, że aby ją zatrzymać, mógłby uciec nawet do zamknięcia jej w
piwnicy. Widziała tylko jedno rozwiązanie, tylko jedną drogę ucieczki.
–
Mad, proszę. – Aren był już prawie naprzeciw niej. Teraz spoglądał na nią z
bezradnością malującą się w pochmurnych oczach. Tak bardzo chciała, aby te
ciepłe ręce, które gładziły ją nocami po włosach chwyciły ją teraz za policzki.
Chciała, żeby to wszystko okazało się okrutnym snem, żeby życie dalej pędziło
swoim zwyczajnym torem. Założenie rodziny było marzeniem, z którym teraz będzie
musiała się pożegnać.
Przymknęła oczy i wzięła cichy wdech. W głowie powtarzała sobie, że musi to
zrobić, inaczej Aren będzie cierpiał. To tylko i wyłącznie dla jego własnego
dobra. Tylko.
–
Madlene? – usłyszała cichy głos.
–
Przepraszam, Aren – szepnęła.
Sypialnia
w ułamku jednej sekundy zmieniła swoją barwę. Wyglądała tak, jakby ktoś nałożył
na nią delikatny efekt sepii. Zaniepokojony półdemon rozglądnął się po pokoju.
Wiedział, że to czary, nie wiedział tylko czemu miały służyć. Spoglądał
na czarodziejkę z niepewnością. Próbował postawić jeszcze jeden, ostrożny
krok w jej stronę, ale na nic zdały się jego próby. Stopy przyrosły mu do
podłogi. Nie był w stanie zrozumieć tego, co się dzieje. Dlaczego Madlene go
zniewoliła? Dlaczego jej oczy zaszły łzami, a usta szeptały wciąż i wciąż to
jedno słowo, oznaczające przeprosiny? Co ona planowała zrobić? Coraz bardziej go przerażała. Czy straciła zdrowe zmysły?
–
Cokolwiek próbujesz zrobić, Mad, nie powi…
–
Zapomnij mnie.
Aren
zesztywniał. Jego serce szybciej zabiło z niepokoju. Nie zdążył jednak dopytać
się o co chodzi. w pomieszczeniu rozbrzmiała się piosenka, której już pierwsze
nuty wdarły się do jego głowy, powodując silny ból. Syknął i chwycił się
za nią, patrząc spode łba na swoją dziewczynę, której nie poznawał. Czy ona
próbowała go zabić? Uszkodzić? Unieszkodliwić? Słowa piosenki zaczęły go
przerażać, podobnie jak efekt, które wywoływały. Madlene nigdy nie śpiewała w taki sposób. Wszystkie jej piosenki były przepełnione radością, nie bólem jak teraz.
Zapomnij
mnie, usuwam się w cień,
Wspomnienia
i myśli w popioły zmień,
Niech
wiatr uniesie moje błaganie,
Obudzisz
się sam, gdy dzień nastanie,
Chłopak
nie mógł wytrzymać bólu, który wżynał się we wszystkie jego komórki mózgowe.
Próbował uchwycić się najbliżej stojącej szafki, ale nie zdążył do niej dotrzeć
– siła nieznanej pieśni powaliła go na kolana. Obraz wirował mu przed oczami z
prędkością pędzącego po torach pociągu, był bliski od tego, aby pozbyć się
całej zawartości żołądka. Jego błędnik oszlał.
Był bezsilny. Ciało powoli stawało się ciężkie i bezwładne. W pewnym momencie nie mógł już ustać. Kiedy
upadł już na podłogę, wyciągnął rękę, tylko… do czego lub kogo? Wkoło panowała
pustka.
Zapomnij
o wszystkim, co nas łączyło
Żyj
dniem dzisiejszym, nie tym, co było,
Zostawiam
uczucie i cząstkę duszy w niej,
To
dla niej się poświęć i serce w dłoniach miej
Madlene
spojrzała ze łzami w oczach na swoją córkę, która przysłuchiwała się tej tajemniczej
piosence. Na zakończenie pogłaskała ją po brązowych włoskach i posłała jej
bezradny uśmiech. Dziewczynka go odwzajemniła, nieświadoma tego, co tak
naprawdę się dzieje. Jej matka uklęknęła przy ojcu i dotknęła chłodną dłonią
jego policzka. Pochmurne oczy spoglądały na nią nietrzeźwo, jakby w ogóle jej
nie dostrzegały. Mimo wszystko starała się uśmiechać.
Będę
cię kochać, nieważne gdzie odpłynę,
Przyjmij
ciężar słów, ja zaś przyjmę winę,
Nie
odchodzę na zawsze, wiatr moją duszę niesie,
Niech
czar tego zaklęcia do góry się wzniesie
Ostatnie
słowa wypowiedziała jękliwym szeptem. Nie wytrzymała napięcia i wybuchła
głośnym, dziecięcym płaczem. Kiedy zabrała dłoń z policzka chłopaka, ten
bezwładnie opadł na podłogę. Dopiero wtedy kolory codzienności ożywiły
przyciemnione pomieszczenie. Mała Madelyn spoglądała na swoją matkę z niknącym uśmiechem na ustach, zamieniając go
stopniowo w rozpacz pełną niezrozumienia. Już po chwili w sypialni rozległ się
podwojony lament. I nikt nie mógł na niego zareagować.
–
Jestem najgorszą matką pod słońcem, Madelyn! – zapłakała czarodziejka, tuląc do
swojej piersi niemowlaka. Bezustannie głaskała go po główce i plecach. – Wcale
nie chcę was zostawiać! To nie była moja decyzja! – zawodziła, kołysząc burzliwie dzieckiem.
Mała
la bonne fee zrobiła się cała czerwona od płaczu. Zaciskała piąstki i
wymachiwała nimi na wszystkie strony, jakby chciała powstrzymać swoją matkę od
niechybnej ucieczki. Taka mała istota nie miała jednak fizycznej siły
przebicia. Mogła tylko płakać.
–
Przepraszam, naprawdę przepraszam – szeptała Madlene. W stronę dziecięcego
łóżeczka szła możliwie wolno. Nie chciała rozstawać się z órką, a tym
bardziej nie z Arenem. Niestety, słowa padły, nie mogła już cofnąć zaklęcia, tak samo jak nie mogła cofnąć swojej decyzji. To koniec dla niej, ale zupełnie nowy
początek dla nich. Razem na pewno sobie poradzą.
La
bonne fee ułożyła delikatnie córkę na poduszce.
Nadszedł już czas. Lada moment
reszta czarodziejek dowie się o jej występku, nie powinno jej tu wtedy być., w przeciwnym razie nigdy nie dopełni swojej samozwańczej misji.
–
Zaufaj światłu dnia – szepnęła na pożegnanie do Madelyn, która na dźwięk tych
słów przestala lamentować. Teraz z cichym pochlipywaniem wpatrywała się w swoją
matkę. Znała te słowa, znała tę piosenkę, słyszała ją co noc, w końcu to przy niej usypiała. Czy wobec tego powinna płakać? Znana kołysanka niosła ze sobą kojącą moc, która miała towarzyszyć jej już do końca swoich ledwo rozpoczętych dni.
Czarodziejka
ze łzami w oczach zaczęła stawiać powolne kroki ku wyjściu. Do samych drzwi
patrzyła na łóżeczko, w którym leżało jej jedyne dziecko. W myślach powtarzała:
poradzisz sobie, poradzisz, poradzisz. Może nie znała dokładnej przyszłości
Arena i Madelyn, ale karty były wobec nich łaskawe. Ufała, że będą wiedli
spokojne życie. W zamian za jej własne, które zamierzała poświęcić dla dobra ludzkości. Dla ich dobra.
Niebawem
w pomieszczeniu zapanował spokój.